Zapytana o to, jak pisze swoje piosenki, zapala się do tematu: "Jeszcze nigdy o tym nie opowiadałam!" A właśnie teksty piosenek są dla Basi Trzetrzelewskiej bardzo ważne. Także te, które znalazły się na jej najnowszej płycie "It’s That Girl Again".
Czy zdarzają się Pani takie sytuacje: wkłada Pani płytę do odtwarzacza, po pierwszym przesłuchaniu nie zwraca Pani na nią specjalnie uwagi, a po trzecim - czwartym nagle się okazuje, że jest to płyta niezwykła?
Zdarza się, nawet bardzo często. Jestem na przykład wielką fanką Steviego Wondera, zwłaszcza jego nagrań z lat 70. i 80. Pamiętam, że jego płyty z tego okresu przy pierwszym słuchaniu nigdy nie robiły na mnie wielkiego wrażenia. Dopiero po jakimś czasie zauważałam, że nie mogę bez nich żyć. A ostatnio jedna z fanek, dziewczyna z Krakowa, zarekomendowała mi przez MySpace płytę Hiszpanki Any Belen. I to było odkrycie! Płyta jest zaśpiewana po hiszpańsku, który słabo znam, a mimo to doprowadza mnie do łez. Na początku wydawała mi się zbyt prosta, a teraz myślę, że właśnie w prostocie jest jej siła. Dziewczyna nie wydziwia, nie próbuje udowodnić, że jest najwspanialszą piosenkarką, tylko śpiewa tak, jak wymaga tego melodia. Wydaje mi się, że takie piosenki bardziej przemawiają do ludzi - nieprzesadzone, niewydziwiane, niewykrzykiwane, bez zbędnych melizmatów, jakie wyśpiewuje na przykład Mariah Carey. Do mnie to nie przemawia.
Belen nie pisze swoich piosenek, za to wykorzystuje teksty najlepszych hiszpańskich poetów i opowiada niesamowite historie. Przetłumaczyłam je sobie i naprawdę mną wstrząsnęły.
Pani sama pisze teksty piosenek. Co jest dla Pani ważniejsze: opowiadana historia czy melodia słów?
To jest właśnie problem: gdyby można było napisać poemat i zostawić go, byłby on zupełnie inny. Ale w tekście piosenki akcent muzyczny musi zgadzać się z akcentem w zdaniu, długa nuta musi być otwarta, czyli musi posiadać śpiewną samogłoskę. Mamy tyle ograniczeń... Zawsze najpierw piszemy muzykę, a tekst powstaje później. Czasami pomysł czeka latami aż znajdę pomysł albo odpowiednie słowa. Niekiedy piszę bardzo szybko, ale najczęściej przebiega to jak poród.
Boli?
Niektóre piosenki są bardziej bolesne niż inne, ale są takie, które powstają bardzo szybko. Na mojej drugiej płycie zaśpiewałam piosenkę "Award" - "Nagroda". Wiedziałam, komu i za co chcę podziękować, więc szybko mi się napisała. Ale są też takie piosenki jak "Yearning" na mojej trzeciej płycie, o kimś takim jak ja, kto podróżuje po świecie i szuka domu. Pisanie zabrało mi bardzo dużo czasu, bo uznałam, że melodia jest tak ładna, że trzeba znaleźć odpowiedni, wzruszający tekst. Nie wszystko mi pasowało, więc piosenka rodziła się w bólu. Ale czasami dobrze jest poczekać.
Czy melodia, która powstaje wcześniej, podpowiada Pani jakąś historię?
Tak. Najczęściej Danny wymyśla muzyczny motyw, kilka akordów czy jakiś rytm. Podrzuca mi je i myśli, że wyjdzie z tego piosenka (śmiech).
Zwykle nagrywam bardzo podstawowy podkład i wszędzie go słucham: podczas jazdy samochodem, w kuchni w czasie gotowania... Ciągle go słyszę i wykluwa się z tego melodia, rodzi się atmosfera... Z każdą piosenką tak jest, ale szczególnie pamiętam jak powstawała "Perfect Mother". To była niby samba, ale bardzo smutna i nie mogłam nic do niej wymyślić. W tym czasie poznałam dziewczynę, która zaszła w ciążę bardzo młodo, miała dziecko dosłownie będąc jeszcze dzieckiem. Pomyślałam, że to jest wesoło-smutne: ludzie oburzają się, że taka młoda dziewczyna będzie miała dziecko, ale ona jest pozytywnie nastawiona do całej sytuacji i chce być idealną matką. W ten sposób w czasie, gdy na okrągło słuchałam melodii Danny’ego, wykluł mi się ten gorzko-słodki temat.
Zawsze myślę w kategoriach filmu. Wyobrażam sobie, jak by to wyglądało, gdyby do słuchanej przeze mnie melodii został zrobiony teledysk. Wykluwa się to taką jak gdyby serią zdjęć, a słowa wpadają mi do głowy trochę później. Po angielsku łatwo pisze się słowa.
Łatwiej niż po polsku?
Bardzo trudno jest pisać po polsku. Podziwiam naszych fantastycznych poetów takich jak Osiecka, Młynarski czy Jacek Cygan. W Polsce zawsze tekst był pisany przez kogoś innego niż muzyka, bo były to dwie bardzo wyspecjalizowane zdolności, dwa różne talenty. A w Anglii wszyscy piszą sami, bo słowa są bardzo krótkie i łatwo zbudować tekst nawet z prostych słów. Zdarzało mi się, że chciałam przetłumaczyć tekst swojej piosenki na język polski i brzmiał banalnie, bo nie było w nim poezji. A po angielsku brzmi ok. Wystarczy.
Nie twierdzę oczywiście, że angielska poezja jest kiepska (śmiech). Są ludzie, którzy napisali po w tym języku fantastyczne teksty, choćby Bob Dylan, Leonard Cohen czy Joni Mitchell.
Ale na popowym poziomie... Nie staram się być poetką, staram się pisać jak najprościej, żeby było to zrozumiałe. Sama najlepiej czuję się w towarzystwie takich piosenek innych wykonawców, które bardzo dobrze rozumiem. Łatwiej do mnie przemawiają. A ja nie mogę być kimś, kim nie jestem. Gdybym naprawdę była poetką, może pisałabym bardziej skomplikowane teksty, używałabym więcej metafor i innych środków literackich. Po prostu staram się, żeby słowa przemawiały do ludzi.
Jak udało się Pani znaleźć przepis na stworzenie takiej płyty, której tym lepiej się słucha, im dłużej się jej słucha?
Gdyby można było wiedzieć, jak pisać taką muzykę! U mnie i Danny’ego jest to tak instynktowne i tak spontaniczne, że nigdy nie zastanawiamy się, jaka będzie ta płyta, która właśnie powstaje. Po prostu piszemy piosenkę za piosenką.
Nie ma koncepcji całości?
Nie ma i nigdy nie było. Wiem, że ludzie tak pracują. W Stanach jest to wręcz konieczne, ponieważ istnieje silny podział na style radiostacji. Kiedyś, podczas wizyty w dużej satelitarnej stacji w Ameryce, jedna z szefowych powiedziała nam - a zrobiła to celowo, bo z nami jest ten sam problem - że zdarza im się czasem znakomita płyta, ale jest na niej taka mieszanina stylów, że nie mogą tego nigdzie użyć ani zaszufladkować. Nasze piosenki też za bardzo się różnią. W USA są stacje, które grają tylko muzykę latynoską, albo tylko jazzową, tylko popową, tylko soulową czy tylko rockową. A my mamy taką mieszaninę, że właściwie nie wiadomo, jak ją sprzedawać. Teraz niby zakwalifikowali nas do kategorii smooth jazz. Nie ukrywam, że nie jest to moja ulubiona terminologia, kojarzy mi się z czymś mocno wypolerowanym. Zresztą to, co gramy, to nie jest taki znowu jazz. Używamy pewnych elementów jazzowych, ale to nie jest jazzowa płyta.
Podobno planuje Pani jesienną trasę koncertową po Polsce?
Chcielibyśmy rozpocząć ją we wrześniu. Jeszcze nie wiemy, czy zaczniemy w Polsce czy w Stanach. Chcielibyśmy zrobić nieco inną trasę niż do tej pory: klubową, w salach na mniej więcej 500 osób. Zamierzamy występować w bardziej kameralnym składzie i położyć nacisk na stronę wokalną. Będę miała na scenie czterech wokalistów: dwie dziewczyny i dwóch świetnie śpiewających instrumentalistów - prawdziwy luksus. To będzie taki set półakustyczny, w którym pojawią się też starsze, przearanżowane piosenki. Myślę, że to może być ciekawe. A jeśli wszystko pójdzie dobrze i płyta "It’s That Girl Again" nadal będzie cieszyła się powodzeniem, w przyszłym roku ruszymy na nadzwyczajną trasę z całym zespołem.
Rozmawiała Magdalena Walusiak
Komentarze (0)