Już w styczniu ukaże się "Century. Pierwotne Źródło", czwarty tom fascynującej powieści
dla młodzieży tajemniczego autora cyklu bestsellerów Ulyssesa Moore’a. Po Rzymie (tom 1 "Ognisty Pierścień"), Nowym Jorku (tom 2 "Kamienna Gwiazda") i Paryżu (tom 3 "Miasto Wiatru"), akcja toczy się dalej w Szanghaju, Mieście Wody.
Szanghaj, 19 września. Do zakończenia misji brakuje dwóch dni. Wtedy Pakt między Człowiekiem a Naturą ma być odnowiony. A jeszcze wiele spraw zostało do wyjaśnienia.
Elektra, Mistral i Sheng siedzą przy szklanym stoliku, w najwyższym hotelu świata, który wydaje się unosić wśród chmur. Przyjechali pod fałszywymi nazwiskami, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Jednak coś nie gra: Harvey nie stawił się na wezwanie. Ma wyłączony telefon i nie daje znaku życia, mimo że powinien wylądować w Chinach już kilka godzin temu. Nie wiedzą, że ich przyjaciel jedzie właśnie samochodem o przyciemnionych szybach niedaleko hotelu. Za kierownicą siedzi Chińczyk, nieprzyjazny typ z tatuażem na karku: Nik Knife. Samochód staje przed drapaczem chmur należącym do Heremita Devila, największego wroga czwórki przyjaciół. Mężczyzna chce odkryć, gdzie znajduje się czwarty przedmiot. Za wszelką cenę…
Co sto lat ludzkość zostaje poddana próbie. Co sto lat czwórka nastolatków musi podjąć wielkie wyzwanie. Właśnie upłynęło kolejne sto lat i zostali wybrani ci, którzy sprostają zadaniu.
Fragment książki: KAWIARNIA
W Paryżu, na szóstym piętrze kamienicy pod numerem 89 przy bulwarze De Magenta, głos Vladimira Askenazego zamilkł. Mistral i jej mama patrzą na siebie niezdecydowane.
Mieszkanie wydaje się całkowicie puste. Składa się z dwóch pokoi i małej łazienki. Najpierw wchodzi się do salonu z aneksem kuchennym, stołem przy ścianie, lampą podłogową i pustymi półkami na książki. Pośrodku pokoju stoi kanapa przykryta prześcieradłem i stolik, a na nim telewizor i odtwarzacz wideo. Mistral powoli zamyka drzwi za sobą. Podłoga trzeszczy pod nogami. Matka i córka przechodzą przez salon, żeby zobaczyć drugie pomieszczenie. To sypialnia z dwoma kółkami oddzielonymi nocną szafką. Na ścianie wisi plakat ze starego filmu Georgesa Méli?sa: L’éclipte du soleil en pleine lune.
Na łóżku znajdują pocztówkę z Szanghaju i dwa czerwone paszporty z ich zdjęciami i innymi nazwiskami.
– Mamo! – wykrzykuje Mistral. – Patrz!
– Fałszywe paszporty, jeden dla mnie, a drugi dla ciebie – zauważa Cecile Blanchard, przeglądając dokumenty. – I to z ważną wizą wjazdową do Chin. Postarali się, powiedziałabym.
– W jakim sensie, mamo?
– Chcą nam powiedzieć, że posługiwanie się naszymi prawdziwymi nazwiskami jest niebezpieczne. A może nawet powrót do domu...
W mieszkaniu nie ma prawie niczego więcej.
– Jednej rzeczy nie rozumiem... – mamrocze Cecile. – Po co to całe przedstawienie. Jeżeli chcieli nam dać fałszywe paszporty, mogli przesłać je nam do domu.
– Może bali się, że ktoś może je przechwycić..
– To pewniejsze było dostarczenie wiadomości na iPodzie, którą mogłaś po prostu wykasować? Albo w ogóle nie przesłuchać? Jutro i tak wyjedziemy do Szanghaju. Już kupiłyśmy bilety.
Mistral kręci głową. – Nie wiem, mamo. Naprawdę nie wiem.
– W każdym razie nie podoba mi się pomysł podróżowania z fałszywymi dokumentami. To niebezpieczne.
– Bardziej niebezpieczne niż podróżowanie pod własnym nazwiskiem?
– Bezpieczne czy niebezpieczne, to niezgodne z prawem, a my nie będziemy robić nic nielegalnego, Mistral.
Cecile otwiera wszystkie szafki w kuchni: talerze, szklanki, sztućce, opakowanie włoskiego makaronu, olej, sól, pieprz, pomidory w puszce, jeszcze nieprzeterminowane, garnki różnych rozmiarów. Wszystko, czego trzeba na krótki pobyt.
– Nikt tu nie mieszkał przynajmniej od roku.
Mistral sprawdza, czy w odtwarzaczu jest kaseta. Przycisk „Eject” jest zablokowany, ale przycisk „Play” nie.
– Tu coś jest... – mówi włączając telewizor.
Na ekranie pojawia się zaśnieżony obraz, a po chwili mężczyzna siedzący na kanapie z kilkoma kartkami w dłoni. Mistral i Cecile rozpoznają pokój. Mężczyzna jest starszy, ma rzadką brodę, a na sobie kurtkę w kratkę. Odchrząkuje i sprawdza kartki trzymane w dłoniach. Na kanapie obok niego leży sterta fotografii.
– Przybliż... – mówi do kamery.
Kamera najeżdża na jego twarz.
– To profesor Van Der Berger! – krzyczy Mistral, rozpoznając go.
Na filmie profesor prosi osobę obsługującą kamerę, żeby wyszła. Słychać kilka kroków, drzwi mieszkania otwierają się i po chwili zamykają.
Wreszcie profesor zaczyna opowiadać.
– Nazywam się Alfred Van Der Berger... – mówi niepewnym głosem. – Urodziłem się 29 lutego 1896 roku. Moja rodzina przeniosła się do Nowego Jorku w 1905, uciekając z Holandii... W Nowym Jorku dwa lata później odkryłem istnienie Paktu. To było w sali kinowej. Poszedłem, żeby obejrzeć film krótkometrażowy pt. L’éclipte du soleil en pleine lune, który jak na tamte czasy i dla mnie jako małego chłopca był niezwykłym widowiskiem. Film opowiadał o szkole dla astronomów i wielkim mistrzu, który przychodził w swoim ubraniu pełnym symboli zodiakalnych i konstelacji, a potem wszyscy, z długimi lunetami, wychodzili na dach obserwować Słońce i Księżyc, które zachodziły na siebie na niebie. Potem widać było gwiazdy, dosiadane przez różne osoby i powoli opadające na Ziemię. Profesor Van Der Berger kaszle.
– W tej sali kinowej, pod koniec filmu, zobaczyłem kobietę, którą poznałem lepiej wiele lat później – kontynuuje. – Była to młoda kobieta z niewielkim zezem. Pochodziła z Syberii, z miasteczka zwanego Tunguska. Przyjechała z Rosji do Nowego Jorku tylko po to, żeby się ze mną spotkać. Tamtego dnia zostawiła mi dwa drewniane bączki i przekazała pewną nazwę. Była to nazwa warsztatu stolarzy rosyjskich, którzy niedawno przyjechali do miasta. Pracował tam chłopak w moim wieku, urodzony tak jak ja, 29 lutego, o imieniu Vladimir. On również dostał bączka i starą drewnianą mapę pokrytą rytami.
– O kurczę... – mruczy Mistral. Siedząca obok mama obejmuje ją.
– Kto mu go zostawił? Ta sama młoda dziewczyna, która dała mi go w mroku sali kinowej? – zastanawia się profesor. – Dzięki kuzynowi Vladimira, który pracował na Ellis Island, gdzie wydawano wszystkie pozwolenia na pobyt w Ameryce, odkryliśmy, że kobieta przypłynęła na statku z Włoch, z miasta zwanego Mesyną. Dzięki kilku listom i naszemu pierwszemu telefonowi interkontynentalnemu odkryliśmy, że ta sama kobieta spotkała się w Mesynie z sycylijską dziewczynką o imieniu Irene. Zostawiła jej dwa bączki i nazwisko. Moje nazwisko. Brakowało jeszcze jednej, czwartej osoby. Zoe skontaktowała się z Irene pod koniec roku. Powiedziała, że znalazła jej nazwisko obok dwóch starych drewnianych bączków, które odkryła w koszu z zabawkami.
Profesor robi dłuższą przerwę, szukając kilku rysunków wśród tych, które ma ze sobą.
– Chcesz, żebym zatrzymała? – pyta mama Mistral.
– Nie – odpowiada dziewczyna. – Oglądajmy dalej.
– Wtedy jeszcze nie rozumieliśmy, że jesteśmy częściami tej samej układanki. Starożytnej układanki, jak odkryliśmy dużo później. Układanki, która rozpoczęła się wiele wieków wcześniej, w czasach starożytnych Chaldejczyków, którzy żyli 3000 lat przed Chrystusem. Układanki, która narodziła się na Wschodzie i która związała swoją nazwę z bóstwem Mitrą, co oznacza pakt. Przymierze. Dziś nazywamy go Century, od nazwy miejsca, w którym Pakt został złamany. Jak wszystkie przymierza, których trzeba przestrzegać, również to miało swoje zasady: co sto lat czterej Mędrcy mieli za zadanie znaleźć czterech następców, by poddać ich czterem próbom. Mistrzowie mieli obowiązek milczeć – mogli udzielać swoim uczniom jedynie wskazówek i obserwować ich zachowanie. Jeśli następcy pomyślnie przechodzili próby, odkrywali końcowy sekret mistrzów. Jeśli natomiast nie zdali egzaminu, mistrzowie wyjaśniali im tylko to, co sami zdołali odkryć, a nie całe znaczenie Paktu, stopniowo zmniejszając możliwość odkrycia wszystkiego. Van Der Berger znów robi dłuższą przerwę.
– Kobieta, która była mistrzynią moją, Irene, Vladimira i Zoe, znała już tylko niewielką część starożytnego Paktu. Część, którą mistrz przekazał jej na początku XIX wieku, dając mapę i bączki. Nie wiedziała o istnieniu innego, jeszcze żyjącego, mistrza. Odnalazła nas po wielkim zaćmieniu Słońca, 14 stycznia 1907, kiedy – jak powiedziała – przyśniliśmy się jej.
Profesor odwraca się w stronę drzwi, jakby sprawdzając, czy nikt nie wszedł. Potem mówi dalej: – Oczywiście, minęło sporo czasu nim uwierzyliśmy w jej historię, zwłaszcza w to, że ta dziewczyna mogła mieć ponad sto lat. Tajemnicę swojego wyglądu wyjaśniła nam wkrótce: kiedy ktoś staje się mistrzem Paktu, a nawet jego małej części, starzeje się wolniej od innych. To prezent od Natury za zadanie, jakie wykonujemy.
Profesor rozgląda się wokół, poruszony, a potem kontynuuje:
– Jak mówiłem, w 1907... mieliśmy tylko jedną mistrzynię i bączki jako wskazówki. Nie zrobiliśmy nic albo prawie nic. Nie wypełniliśmy zasad Paktu, tak jak nie zrobili tego towarzysze naszej mistrzyni i wcześniej ich mistrzowie. Wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że Pakt był czymś więcej niż tylko prostym sekretnym układem między ludźmi. Odkryliśmy, że w pewien sposób Natura miała w zanadrzu pewien rodzaj... kary.
Alfred Van Der Berger unosi zdjęcie, na którym widać dolinę pokrytą lodem.
– 30 czerwca 1908 w syberyjskim miasteczku, gdzie mieszkała nasza mistrzyni, nastąpiła olbrzymia eksplozja, która zniszczyła 215 000 hektarów lasu. Do dziś nikt nie potrafi wyjaśnić, co stało się tamtego dnia.
Kolejne zdjęcie: ruiny budynków i miasta.
– 28 grudnia tego samego roku o 5.20 rano Mesyna, miasto, gdzie mieszkała Irene, została zniszczona przez trzęsienie ziemi, jedno z najbardziej niszczycielskich w jej historii. Fala powodziowa, która po nim przyszła, zalała kilometry wybrzeża. Zginęło 15 tysięcy osób. Od tamtego trzęsienia ziemi Irene jest sparaliżowana, od pasa w dół.
Alfred Van Der Berger odkłada zdjęcia i patrzy prosto w kamerę – Wszyscy czworo myśleliśmy tylko o jednej rzeczy: że to była nasza wina. Że nie zrobiliśmy tego, co powinniśmy byli zrobić. Byliśmy obdarzeni szczególną wrażliwością, z której jednak nie skorzystaliśmy. Chodząc po ulicach zniszczonych przez trzęsienie ziemi, mogłem usłyszeć jak Ziemia płacze. Od tej pory zaczęliśmy szukać, mimo że właściwy moment już minął. Nauczyliśmy się używać bączków i, prowadzeni przez nie, odnaleźliśmy Ognisty Pierścień w Rzymie i Kamienną Gwiazdę w Nowym Jorku. Długo szukaliśmy w Paryżu i długo w Szanghaju, który w tamtych latach był nękany wojnami. Jednak bez rezultatu. Dlatego zebraliśmy wszystkie rzeczy w jednym miejscu i stworzyliśmy ciąg wskazówek, by wykonać to, czego nas nauczono: wybrać czworo następców i przekazać im wskazówki, nie mówiąc nic więcej. Jednak sprawy potoczyły się w niespodziewanym kierunku. Dlatego przygotowuję to nagranie. Ostatnim razem widzieliśmy się na Islandii. Czuliśmy, że to ważny moment: kończył się wiek, a wybrańcy powinni znajdować się w wykazie, który mieliśmy ze sobą. Zoe przybyła jako ostatnia i powiedziała, że Pakt rozpocznie się w Rzymie.
Profesor Van Der Berger znika na chwil´ z kadru – schyla się i podnosi z podłogi nadmuchiwany globus.
– Cztery miasta nie są po prostu czterema miastami. Są symbolami czterech żywiołów: Ognia, Ziemi, Powietrza i Wody. Wszystkie znajdują się na półkuli północnej, pod Gwiazdą Polarną w konstelacji Smoka i Wielkiej Niedźwiedzicy. Dlatego wybrańcy są też nazywani Dziećmi Niedźwiedzicy. Konstelację tworzy siedem gwiazd i tyle też jest bączków. Co mają do tego gwiazdy? To proste...
Mistral słucha słów profesora Van Der Bergera z zapartym tchem.
– Myślę, że Chaldejczycy, badając gwiazdy poznawali ludzi. Ludzie i gwiazdy podlegają tym samym prawom. Takie jest znaczenie znaków zodiaku. Myślę, że ich badacze, Magowie, jak my ich nazywamy, odkryli coś, co zachowali w tajemnicy. Sekret był przekazywany przez kolejnych mistrzów. Sekret, o którym my, którzy nie umieliśmy wyjaśnić tajemnicy Paktu, zapomnieliśmy. Jednak porażki tego, kto był przed wami nie przeszkodzą wam go odkryć. Jestem przekonany, że uczeń może przerosnąć mistrza.
Słychać pukanie do drzwi. Profesor odwraca się przestraszony, potem znów spogląda w obiektyw i szepcze: – Niech Natura będzie z wami, moi drodzy. I niech was zawsze strzeże!
Alfred Van Der Berger wstaje z kanapy i wyłącza kamerę. Mistral i Cecile siedzą wpatrzone w czarny ekran.
– Musimy to pokazać pozostałym... – mówi Mistral. Cecile przytakuje.
– W Szanghaju – dodaje dziewczyna, biorąc paszporty.
FK Olesiejuk/F.N.
Komentarze (0)