Tytułowy Kazimierz, to ani nie miasto nad Wisłą, ani rzekomy posiadacz kluczy od kabiny. To dzielnica Krakowa, która swoimi niezwykłymi i czasem zupełnie zwykłymi historiami zainspirowała Michała Zabłockiego - poetę, reżysera i autora tekstów - do stworzenia spektaklu i płyty… „Pan Kazimierz”.
„Poeta krakowsko-warszawski”, kombinacja dla niektórych wręcz niemożliwa. Jak się Panu udaje utrzymać taki status?
Czy ja wiem, czy mi się udaje? Jestem trochę jak Żyd na Kazimierzu - ani stąd, ani stamtąd. Do Warszawy już mi daleko, a do Krakowa jakby jeszcze wciąż nie dojechałem. Można budować pewne analogie pomiędzy mną na Narodem Wybranym. Nie zasymilowałem się. Zamknąłem się w getcie i próbuję działać z ludźmi, którzy są mi duchowo pokrewni, wierzą w te same wartości, są z tej samej rasy. To nie jest łatwe, bo nie jest to rasa warszawska, ale krakowska też nie do końca.
Czasy nie są przychylne dla poetów. Media promują muzykę „dla mas”, płyty sprzedają się bardzo słabo, jednak ludzie szukający innego rodzaju wzruszeń chyba nie zniknęli bez śladu?
To, że płyty sprzedają się bardzo słabo, uderza nie tylko w nas, ale także w tzw. twórczość komercyjną. Zresztą chyba boleśniej odciska się na niej. Bo jeśli ten, kto za wszelką cenę chce mieć dużo kasy nie może jej uzyskać, to traci całkiem motywację do pracy. I tutaj nawet powiedziałbym, że kryzys sprzedaży płyt może wpłynąć pozytywnie na tzw. „nisze”. Mam wrażenie, że jest inny problem. To jest problem „kominów”, to znaczy albo płyta sprzedaje się w ogromnych ilościach i idzie moda na coś, albo nie sprzedaje się wcale. Ale to sprawa dywersyfikacji naszego społeczeństwa. Bardzo poważna sprawa. Kulturowa. Głęboka. Z tym trudno walczyć. Natomiast nie jestem pewien, czy czasy dla poetów są szczególnie złe. Dla poetów czasy zawsze są złe, bo jak wiadomo poeci są idealistami, a światem rządzi pragmatyzm. Więc ja się nie skarżę, bo musiałbym to robić bez przerwy. A kto chciałby tego słuchać? Nie jest źle, choć rzecz jasna, mogłoby być lepiej.
Szuka Pan wokół siebie nowości, czy raczej wraca do klasyki?
To jest bardzo dobre pytanie. Przede wszystkim pół roku temu radykalnie odciąłem się od telewizji. Kosztowało mnie to wiele, bo jestem też reżyserem. Ale uznałem, że mnie dekoncentruje. Ten chaos. Ta ciągła niewiadoma, jaki obrazek nastąpi za chwilę. Po prostu zrezygnowałem z tego świata. Nie oglądam. Czytam i słucham. Nie będę mówił o konkretnych autorach, czy kompozytorach. Opiszę metodę. Kiedy z wolna kończy mi się kupka książek na stole, ruszam do księgarni i szukam. Szukam kilka dni i zawsze coś wynoszę. Kupka rośnie i tak to idzie. Nie ma innej metody. Zainteresowanie musi być bieżące. To samo z muzyką.
Jak narodził się pomysł spektaklu i albumu „Pan Kazimierz”?
Narodził się z mojego bycia na Kazimierzu, mojego mieszkania na Kazimierzu, mojej pracy na Kazimierzu, mojej miłości na Kazimierzu. Po prostu z codzienności. Nie mogłem przejść wobec tego obojętnie. Chciałem przy tym pogłębić swoją wiedzę, jakoś to wszystko sobie przybliżyć. A pomysł na spektakl i w ogóle piosenki, usprawiedliwił mnie przed samym sobą. Warto było się tym zając na poważnie.
Jaka była Pana rola, oczywiście poza warstwą liryczną, w tworzeniu całości „Pana Kazimierza”?
Moja rola? Pan Kazimierz, to ja! No, może są pewne różnice. Ja na przykład rzuciłem picie i palenie (co w przypadku artysty i w przypadku tej dzielnicy brzmi nieco dziwnie), a Pana Kazimierza nigdy nie byłoby na to stać. Co najwyżej poszedłby do Guru po jakieś ziółka zgodnie ze słowami piosenki Szukamy Guru: „Niech nam przepisze coś na alkohol, przeciwko trawie i papierochom, Niech nam poradzi, niech nam coś powie, podreperuje spieprzone zdrowie”. Ja wymyśliłem Pana Kazimierza i go wręcz „temi ręcami” wyprodukowałem. I zaangażowałem Łukasza Czuja. Jako reżysera. Bo tego już bym nie objął.
Historie opisane w tekstach, to dzieło pańskiej wyobraźni, opowieści mieszkańców Kazimierza, czy może wątki autobiograficzne?
Przesiedziałem w Jagiellonce i w Bibliotece Narodowej dziesiątki godzin. Przeczytałem wszystko. Postacie opisane są w stu procentach prawdziwe. Czasami – ale za to już nie odpowiadam – stworzono z nich legendy i ja temu uległem. Można nawet powiedzieć, że niektóre legendy nieco „podkręciłem”. Postacie współczesne znam z autopsji. I Andrzeja Piekło i Guru i tak zwanych kazików, w imieniu których zaintonowałem pieśń „Cztery piweczka i flaszeczka”. To jest prawda.
Zaskakująco dużo nazwisk jest zaangażowanych w ten projekt. Jak udało się zgromadzić tylu wybitnych artystów?
Zadzwoniłem i poprosiłem. Zresztą wszystkich ich znałem wcześniej. Poczuli w tym coś nowego. Jakąś szansę – przy niewielkim nakładzie pracy – na wzięcie udziału w jakiejś prawdzie o przeszłości i teraźniejszości. To była dla nich chyba fajna zabawa. I trochę poważna i trochę niepoważna. Miło było. Bardzo dużo czasu poświęcił całości Łukasz Czuj. Dał wiele pomysłów. Wyrzucił wiele piosenek, bo było ich ponad trzydzieści. Narzucił logikę. No i Agnieszka Chrzanowska, która zawiadywała pracą w studiu. Reszta napisała po dwie – trzy piosenki i znikła. Mowa o kompozytorach. Artyści musieli jeszcze przyswoić całość. To też czas. I samozaparcie. Wytrwali. Dzięki im za to.
Czy zdjęcia na okładce są prawdziwe, czy zostały „zaaranżowane” dla potrzeb projektu?
Ha! W pewnym sensie zostały kiedyś zaaranżowane, ale Arkadiusz Sędek po prostu wszedł i zrobił zdjęcie. To jest pomieszczenie „kuchni” w kazimierskiej „Alchemii”. Czyli wnętrze jak najbardziej prawdziwe, ale stworzone na potrzeby knajpy z elementów na Kazimierzu jeszcze niedawno powszechnych, można powiedzieć wszechobecnych. Kilka lat temu wynająłem w tej samej kamienicy mieszkanie na biuro. Tam było dokładnie to samo.
Czy planuje Pan konwencjonalną promocję płyty, utwór w radiach, teledysk?
No, planować, to ja sobie mogę. Zrobiliśmy teledysk i singiel z piosenką „Na Kazimierzu Ty”. To taka romantyczna pieśń o miłości. Chyba wzruszająca nieco. Mamy nadzieję, że Trójka zagra. Może się komuś spodoba. Może zagłosuje i puszczą drugi raz. Kto wie? Tutaj znów pojawia sie pokora jako temat naszej rozmowy. Ona jest potrzebna na każdym kroku. Nie mam wrażenia, że jest szansa na wielką popularność. Tym bardziej cieszę się, że Empik dostrzegł wartość w tym projekcie. Ale z drugiej strony myślę, że na tle tego, co się dzieje, jesteśmy inni. Nie „najlepsi”, nie „lepsi od innych”, ale właśnie „inni”. A to się liczy….
Rozmawiał
Piotr Miecznikowski
Komentarze (0)