"Nie jestem pewna, czy miałabym śmiałość w powieści realistycznej pisać w taki sposób o miłości, w jaki spróbowałam napisać w Wodach głębokich jak niebo" - mówi o swojej książce Anna Brzezińska. Zapraszamy do lektury wywiadu z laureatką Nagrody im. J. A. Zajdla przyznanej na tegorocznym Polconie.

- Angelologia stała się w Pani najnowszej książce Wody głębokie jak niebo demonologią. Dlaczego?
- Gdybym pisała o angelologii bliskiej temu, w co wierzono, pokrewnej hierarchii niebieskiej w ujęciu na przykład Pseudo-Dionizego Areopagity, do którego bezpośrednio nawiązuję, to - obawiam się - przesunęlibyśmy się w rejony niebezpiecznie bliskie wierze. A ja nie mam ochoty eksperymentować na własnej wierze. Dlatego zmieniłam ten system wyobrażeń na tyle, żeby czuć się bezpieczniej.

- I bezpieczniej się Pani czuje, gdy w Pani opowiadaniu serafin jest demonem?
- Raczej tak (śmiech). Wtedy mogę to traktować wyłącznie jako wytwór wyobraźni, a nie część doktryny.

- Dlaczego świat stworzony w zbiorze Wody głębokie jak niebo przypomina renesansowe Włochy? Bo nie chodzi chyba wyłącznie o piękno melodii włoskiego języka...
- W krainach śródziemnomorskich piękna jest także melodia życia. Podczas ohydnej polskiej zimy, zwłaszcza takiej, która nie jest piękna, śnieżna i czysta, lecz zimna, wietrzna i szara, nieustannie uciekam w wyobraźni na Południe, do krain, które kojarzą się z pięknem, harmonią, ciepłem i słodyczą. Jednocześnie wiem, że jest to złudne skojarzenie. Szczególnie w okresie Renesansu, kiedy nasz sarmacki zaścianek był naprawdę spokojnym miejscem, podczas gdy w Italii działy się rzeczy straszne. Ta dwoistość po części przekłada się to na styl tej książki.

- W jaki sposób?
- Napisałam ją jasnym, spokojnym stylem. Celowo unikałam udziwnień i wszelkiego rodzaju stylizacji. Chciałam uwypuklić fundamentalne okrucieństwo tego świata, które jest ewidentne, pomimo piękna krajobrazu i wspaniałości białych posągów.

- Oraz niezwykle intensywnych emocji...
- Tak, mam wrażenie, że południowe emocje bywają trochę bardziej intensywne niż północne, chociaż być może synowie Wikingów by się z nami nie zgodzili. Ale jednocześnie taka literatura oferuje możliwość pytania o emocje w ich najbardziej podstawowym aspekcie: pozwala zbliżyć się do tonu przypowieści. Nie jestem pewna, czy miałabym śmiałość w powieści realistycznej pisać w taki sposób o miłości, w jaki spróbowałam napisać w Wodach głębokich jak niebo.

- To jest, po Opowieściach z Wilżyńskiej Doliny, kolejna Pani książka, która wydaje się na pierwszy rzut oka zbiorem opowiadań. Odnoszę jednak wrażenie, że jest to swego rodzaju powieść. Między innymi o tym, jak teraźniejszość zmienia się w mit.
- Fascynuje mnie to, jak opowieści wpływają na rzeczywistość i jak ją odzwierciedlają, w pewnym sensie zamykając ją w sobie. A potem te same opowieści przetwarzane są na potrzeby rozmaitych zdarzeń, na przykład spraw politycznych i zupełnie przemieniają przeszłość. A potem zaczynają wpływać na teraźniejszość i robią to w sposób bardzo brutalny, posługując się jednocześnie zupełnie wypaczonym obrazem przeszłości. To jest jedna z największych moich fascynacji historycznych.

- Czyli to polityka jest głównym narzędziem, które sprawia, że opowieść z czasem ulega zmianom?
- Nie tylko. To zresztą zależy, jak będziemy postrzegały politykę. Jeśli polityką jest walka między kramarzami, którzy mogą na określone potrzeby wypaczać na przykład historie małżeńskiego szczęścia konkurenta oraz jego przodków, to tak. Ale zmianę opowieści powodują raczej rozmaite sploty potrzeb.

Rozmawiała Magdalena Walusiak