"Pieśń Łuków – Azincourt" Bernarda Cornwella to opowieść o największej bitwie średniowiecza pod Azincourt, w której starli się Anglicy i Francuzi. W sprzedaży już 9 września 2009.
Powieść opowiada o jednym z najbardziej dramatycznych zwycięstw w historii Wielkiej Brytanii, bitwie pod Azincourt, unieśmiertelnionej przez Szekspira w "Henryku V", w której do walki stanęły nieliczne i rozbite po poprzednich porażkach oddziały angielskie przeciw nowoczesnej, ogromnej liczebnie i uzbrojonej po zęby armii francuskiej. Bernard Cornwell na nowo przywołuje do życia legendę o tej bitwie i o „garstce braci”, którzy walczyli w nierównej bitwie 25 września 1415 r., w dzień św. Kryspina.
"Pieśń Łuków - Azincourt" Cornwella to wspaniała epopeja o osobistym odkupieniu – dla człowieka z ludu, dla króla i dla armii reprezentującej cały naród, która staje przed niemożliwą do wykonania misją: sprawdzenia woli Bożej i odzyskania tego, co im się prawnie należy.
Jest to fascynująca opowieść, prowadząca czytelnika od katastrofalnego oblężenia miasta Harfleur do grozy pól pod zamkiem Azincourt, mówiąca o umiejętności przetrwania wśród niespotykanych przeciwieństw. Jest to jednocześnie błyskotliwe dzieło historyczne i triumf wyobraźni – stary mistrz Bernard Cornwell w najlepszej formie.
Polska premiera książki 9 wrzesień 2009.
Prawa do adaptacji filmowej wykupiła Independent Film Company (Wielka Brytania)
Książce patronuje empik.com.
Przeczytaj fragment książki "Pieśń Łuków – Azincourt":
Prolog
W pewien zimowy dzień, tuż przed Bożym Narodzeniem roku Pańskiego 1413, Nicholas Hook postanowił popełnić morderstwo.
Dzień był zimny. Przez całą noc trzymał siarczysty mróz i południowe słońce nie zdołało stopić pokrywającej trawę warstwy bieli. Nie było wiatru, więc cały świat zdawał się siny, zamarznięty i zastygły w bezruchu, kiedy Hook spostrzegł Toma Perrilla na biegnącym dnem płytkiego jaru gościńcu, wiodącym od porastającego wzgórze lasu ku młyńskim pastwiskom.
Dziewiętnastoletni Nick Hook poruszał się jak duch. Był leśniczym i nawet w taki dzień, kiedy najlżejszy odgłos ludzkich kroków mógł zabrzmieć niczym głuchy trzask pękającej kry na rzece, potrafił przemieszczać się bezszelestnie. Teraz szedł pod wiatr w stronę gościńca, na którym Perrill zaprzągł jednego z pociągowych koni lorda Slaytona do ściętego pnia wiązu. Perrill ciągnął drzewo do młyna, aby móc zrobić z niego nowe łopatki do młyńskiego koła. Pracował samotnie, co było dość niezwykłe, ponieważ Tom Perrill rzadko oddalał się od domu bez swego brata lub innego towarzysza, a w dodatku Hook nigdy nie widział go tak daleko od wioski bez łuku zawieszonego na ramieniu.
Nick Hook zatrzymał się na skraju lasu, w miejscu gdzie osłaniały go jeszcze zarośla ostrokrzewu. Zaledwie sto kroków dzieliło go teraz od Perrilla, który przeklinał w głos, ponieważ koleiny na gościńcu zamarzły na dobre i olbrzymi pień wiązu ciągle zahaczał o nie na nierównej drodze, a koń się narowił. Perrill wysmagał go już do krwi, ale nic to nie pomogło i stał teraz z batem w ręku, przeklinając nieszczęsne zwierzę.
Hook wyjął strzałę z torby zawieszonej u boku i upewnił się, że to ta, której chciał użyć. Był to głęboko osadzony myśliwski grot, z ostrzem przystosowanym do tego, by przebić ciało jelenia; pocisk zrobiony po to, by rozerwać tętnice, aby zwierzę wykrwawiło się na śmierć, gdyby Hook nie trafił prosto w serce, co jednak rzadko mu się zdarzało. Gdy miał osiemnaście lat, wygrał zawody strzeleckie trzech hrabstw, pokonując starszych od siebie łuczników, słynnych na pół Anglii, i z odległości stu kroków nie chybiał nigdy.
Położył strzałę na łęczysku. Przez cały czas nie spuszczał Perrilla z oka, gdyż nie musiał przy tym patrzeć ani na pocisk, ani na łuk. Przytrzymał strzałę kciukiem lewej ręki, prawą napinając nieco cięciwę, aby weszła we wzmocniony rogiem rowek w pierzastym końcu drzewca. Potem uniósł broń do strzału, wciąż obserwując najstarszego syna młynarza.
Napiął łuk bez najmniejszego wysiłku, choć większość mężczyzn, którzy nie byli łucznikami, nie dałaby rady naciągnąć cięciwy nawet do połowy. Hook tymczasem przyciągnął ją aż do swego prawego ucha.
Perrill odwrócił się i spoglądał poprzez młyńskie pastwiska na rzekę, wijącą się niczym srebrna wstęga pod bezlistnymi, zimowymi wierzbami. Miał na sobie wysokie buty, spodnie, kaftan oraz irchowy płaszcz i zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że tylko kilka sekund dzieli go od śmierci.
Hook zwolnił cięciwę. Zrobił to bardzo delikatnie i konopna lina nawet nie zadrżała, gdy wypuszczał ją spomiędzy kciuka i dwóch palców prawej ręki.
Strzała mknęła wprost do celu. Hook śledził wzrokiem jej szare pióra, patrząc, jak stożkowate, jesionowe drzewce zakończone stalowym ostrzem sunie prosto w samo serce Perrilla. Wcześniej naostrzył jej klinowaty grot i wiedział, że przeszyje irchowy płaszcz jak pajęczynę.
Nick Hook nienawidził Perrillów, tak jak Perrillowie nienawidzili Hooków. Ta wojna pomiędzy dwiema rodzinami zaczęła się dwa pokolenia temu, kiedy to dziadek Toma Perrilla zabił dziadka Hooka w wiejskiej gospodzie, dźgnąwszy go w oko pogrzebaczem. Stary lord Slayton oświadczył, że stało się to w uczciwej walce, i nie chciał ukarać młynarza. Od tego czasu rodzina Hooków usiłowała się zemścić.
Nigdy im się to nie udało. Ojciec Nicka został skopany na śmierć podczas dorocznego meczu piłki nożnej i nikt nie zdołał nigdy zdemaskować zabójców, chociaż wszyscy wiedzieli, że musieli to być Perrillowie. Piłka wpadła w sitowie za dworskim sadem i pognało za nią dwunastu ludzi, lecz wróciło tylko jedenastu. Nowy lord Slayton wyśmiał sam pomysł nazwania tej śmierci morderstwem. „Gdyby wieszało się człowieka za to, że zabił kogoś podczas gry w piłkę – powiedział – trzeba by powywieszać pół Anglii!”.
Ojciec Hooka był pasterzem. Zostawił dwóch synów i ciężarną wdowę, która zmarła niespełna dwa miesiące po nim, wydawszy na świat martwą córeczkę. Umarła w dzień świętego Mikołaja, kiedy wypadały trzynaste urodziny Nicka, i jego babka stwierdziła, iż zbieżność ta dowodzi, że chłopak jest przeklęty. Usiłowała więc zdjąć klątwę, używając swych czarów. Dźgnęła go strzałą, wbijając mu ostrze głęboko w udo, a potem kazała chłopcu zabić tą samą strzałą jelenia, mówiąc, że wówczas klątwa ustąpi. Hook wytropił jedną z łań lorda Slaytona i zabił ją tą zakrwawioną strzałą, ale klątwa pozostała. Perrillowie wciąż żyli i wojna pomiędzy dwiema rodzinami trwała nadal. Kiedy w ogrodzie babki Nicka uschła dorodna jabłoń, babka upierała się, że to stara matka Perrillów ją zauroczyła. „Ci Perrillowie zawsze byli śmierdzącymi, parszywymi draniami” – mówiła. Rzuciła więc urok na Toma Perrilla i jego młodszego brata, Roberta, ale ich matka musiała widocznie go odczynić, bo żaden z nich nie zachorował. Znikły za to dwa kozły, które Hook trzymał na wspólnym pastwisku, i cała wieś mówiła, że pewnie zjadły je wilki, lecz Nick wiedział, że to sprawka Perrillów. Żeby się zemścić, zabił ich krowę, lecz to nie było tym samym, co pozbawienie życia jej właścicieli. „To ty masz ich pozabijać!” – powtarzała mu uparcie babka, ale jakoś nigdy nie znalazł okazji. „Niech diabeł sprawi, żebyś plwał łajnem! – przeklinała go zatem. – A potem niech cię zabierze do piekła!”. Kiedy miał szesnaście lat, wyrzuciła go ze swego domu. „Wynoś się stąd, ty bękarcie, i zdychaj z głodu pod płotem!” – warknęła. Wówczas już zaczynało jej się mącić w głowie i nie było sensu się z nią spierać, więc Nick Hook opuścił rodzinny dom i mógłby rzeczywiście umrzeć z głodu, gdyby nie to, że tamtego roku zajął pierwsze miejsce w zawodach strzeleckich dla łuczników z sześciu sąsiednich wiosek, posyłając strzałę za strzałą w sam środek odległej tarczy.
Lord Slayton mianował go swoim leśniczym, co oznaczało, że musiał dbać o to, by stół jego lordowskiej mości wręcz uginał się od dziczyzny. „Lepiej, żebyś polował w majestacie prawa – stwierdził przy tym lord Slayton – niż wisiał za kłusownictwo”.
A dziś, w dniu świętego Winebalda, tuż przed Bożym Narodzeniem, Nick Hook patrzył, jak jego strzała mknie ku Tomowi Perrillowi.
Wiedział, że przyniesie mu śmierć.
Wydawnictwo Esprit /F.N.
Komentarze (0)