Renata Przemyk opowiada o realizacji swojej najnowszej płyty "Odjazd", która ukazała się na rynku w połowie listopada.

Dlaczego stworzyła pani dwie wersje płyty "Odjazd": normalną i, by zachować konsekwencję w nazewnictwie - nienormalną, czyli wersję demo?

(wybuch śmiechu) Może zacznę od początku: materiał powstał kilka lat temu na zamówienie teatru w Chorzowie, a dokładniej - reżysera i scenarzysty spektaklu "Odjazd" Freda Apke. Napisałyśmy wtedy wspólnie z Anką Saraniecką 14 piosenek. Otrzymałyśmy zalecenie, żeby utwory miały bardzo spójny charakter i uwyraźniały problemy, charakter i osobowość postaci. Przy okazji jednak udało nam się z Anką wydobyć także uniwersalne cechy bohaterów.

W ten sposób, ku naszemu zaskoczeniu, powstał materiał, który świetnie radził sobie także poza przedstawieniem teatralnym. Kiedy okazało się, że piosenki mogą funkcjonować autonomicznie, pojawił się pomysł, żeby zaistniały niezależnie. Mogłyśmy nimi dysponować, kiedy spektakl zszedł z afisza.

W pierwszym odruchu chciałam zrealizować ten materiał z dużym rozmachem, zapraszając profesjonalnych producentów, by stworzyć coś innego niż nagrania, które powstały na potrzeby sztuki. Nad muzyką do spektaklu pracowałam z orkiestrą i aktorami, którzy śpiewali  piosenki i byłam nastawiona na spójność ze sztuką. Aranże musiały być dosyć proste, żeby nie zagłuszać istotniejszych elementów spektaklu: sytuacji, dialogów, akcji... Miały być tylko dopowiedzeniem i uwyraźnieniem przeżyć i problemów postaci. A kiedy mieliśmy szansę nagrać materiał niezależnie i zająć się wyłącznie piosenkami, można było sobie pozwolić na rozmach. Zaprosiłam do współpracy profesjonalnego producenta, a przy okazji świetnego pianistę Sebastiana Kornatowicza oraz Leszka Łuszcza - realizatora i specjalistę od elektroniki. Przez parę miesięcy pracowaliśmy w studiu w Tarnowie nad brzmieniem płyty producenckiej.

... czyli normalnej...

Tak, tutaj uznanej za normalną (śmiech) w odróżnieniu od tej drugiej. Kiedy płyta nabrała ostatecznych kształtów, pojawiły się głosy osób, którym podobały się teatralne wersje piosenek. Przyznaję, że sama odczuwałam pewien niedosyt po nagraniu wersji producenckiej. Po raz pierwszy znalazłam się w takiej sytuacji, że przerabiałam coś, co powstało wcześniej w innej wersji. Myślę, że zwyciężyła siła przyzwyczajenia, pewne znaczenie miał sentyment, a także to, że gdy robiłam aranżacje dla teatru, opierałam się wyłącznie na własnej wrażliwości i wyobraźni. Płyta producencka też mi się podoba, ale jest inna.

Mniej spójna?

Inaczej. To drugie podejście do tematu. I pomyślałam sobie: dlaczego nie zaspokoić obu tych potrzeb - swoich i publiczności? Przecież pewna grupa ludzi znała już teatralne wersje piosenek. Z kolei firma fonograficzna zachwyciła się pomysłem, żeby zrealizować wydawnictwo dwupłytowe. Skoro już w tytule jest „Odjazd”, to odjedźmy na całego! Potrzebowałam jeszcze kilku wizyt w studio, żeby ogarnąć to technicznie z pomocą przyjaciela Piotra Lali Lewickiego.

Naprawdę nagrywała pani wersję demo na strychu?

Mam na strychu swoje studyjko, a Piotr nagrywał w piwnicy, więc jest to wersja strychowo-piwniczna. U siebie nagrywałam bardzo roboczo, a u Piotra, gdzie są dwa pomieszczenia, można było dograć kilka ścieżek bez przesłuchów.

Czyli częściowo jest to underground?


Częściowo underground, a częściowo... upground? Po prostu odlot (śmiech). W wersji demo zagrałam sama na wszystkich instrumentach, musiałam zaśpiewać jeszcze raz wokale, ponieważ w wersji teatralnej niektóre piosenki były napisane w rodzaju męskim, a przy okazji dałam się jeszcze namówić Lali na ponowne nagranie kilku ścieżek, które zostały wcześniej zrealizowane przy pomocy komputera. Zagrałam je tym razem na żywo na gitarze basowej, na tubie, na instrumentach perkusyjnych, trochę na cymbałkach... I jest to nadal wersja demo, ponieważ nie zmieniałam linii muzycznych poszczególnych instrumentów, ale dzięki poprawkom aranżacyjnym zrobiło się jeszcze bardziej prywatnie.

Czy taka samowystarczalność w sztuce jest przyjemna?

To ogromna przyjemność, poczucie wolności, trochę bezkarności, poczucie panowania nad sytuacją i świadomość tego, że można realizować własne wizje. To sytuacja idealnie komfortowa, którą umożliwiają dzisiejsze możliwości techniczne: programy komputerowe, dostęp do wszystkich peryferiów, to, że można nagrywać w małym pomieszczeniu z pomocą kilku urządzeń i instrumentów. Wystarczy trochę ciszy z zewnątrz, trochę świętego spokoju i czasu, i można robić z dźwiękiem prawie wszystko, co się chce.
A maksimum wolności dały mi obie wersje razem. Mam tutaj wszystkie wersje ulubione, zostały zaspokojone wszystkie sentymenty, odbiorca ma możliwość słuchania tego w dwóch wersjach... Uważam, że obie płyty są dobre, obie mają wartość artystyczną, ale mogą różnie działać sentymentalnie.

Czy myślała pani o tych dwóch płytach jako o dwóch różnych opowieściach? Piosenki są na tych krążkach ułożone w odmiennych porządkach.

Są ułożone w innej kolejności, z innym początkiem, środkiem i zakończeniem i przy odmiennych aranżacjach. Dokładnie: powstały różne opowieści. Myślę, że to też może być ciekawe dla słuchacza. Akurat dzisiaj zaczęłam czytać po raz drugi po dwudziestoletniej przerwie „Grę w klasy” Cortazara. Miałam wczoraj chwilę czasu, weszłam do księgarni, żeby kupić sobie coś na wieczór, zobaczyłam tę powieść i pomyślałam, że właśnie przyszedł czas, żeby sięgnąć po nią po raz kolejny. W „Grę w klasy” wpisane są dwa porządki, w jakich można ją czytać. Pierwszy to porządek linearny, a drugi polega na skakaniu według klucza, który jest podawany z rozdziału na rozdział.
Myślę, że w przypadku „Odjazdu” mamy podobny efekt, ponieważ przestawiając elementy układanki można stworzyć zupełnie nową figurę semantyczną.

Znalazłam jeszcze jeden sposób słuchania tego albumu: porównując różne wersje utworów zamieszczone na obu płytach. Ale liczba nie do końca się zgadza...

Na wersji demo brakuje jednego utworu ze spektaklu - piosenki „Polska biel”, ponieważ nie byłoby między tymi aranżacjami żadnej różnicy. Stwierdziłam, że dawanie na obu płytach takich samych utworów nie ma sensu.

"Polska biel" bardzo mocno jest związana z naszą historią. Nie sądzi pani, że poza spektaklem, na płycie, ta piosenka funkcjonuje tematycznie trochę obok pozostałych?

Nie mam takiego wrażenia, głównie dlatego, że jej przesłanie jest na tyle uniwersalne, że nie ma konieczności odnoszenia się do kontekstu, który w sztuce był wyraźny. To tekst o czystości rasowej, o takiej nietscheańskiej idei dzielenia świata na białe i czarne, o wyraźnej cezurze, czyli o szeroko pojętej tolerancji i o tym, co się dzieje, kiedy jej zabraknie. O tym, co dzieje się w umysłach ludzi i o tym, co dzieje się z ludźmi, którzy znajdą się po drugiej stronie. Czyli idea jest ponadczasowa, ponieważ jest to opowieść o tym, co w skrajnej wersji może być zabójcze. W bieli też jest wiele odcieni.


Rozmawiała Magdalena Walusiak