Zbigniew Rokita w „Kajś” choć porusza dziesiątki tematów, od historii po język i śląską topografię, opowiadając losy własnej rodziny i wielu innych osób, pokazuje, że wielowątkowa opowieść może być spójna, a dla czytelnika, zwłaszcza spoza Śląska, może stać się doskonałą sposobnością do zrozumienia problemów Śląska z Polską. Ale zacznijmy od Ostropy.

Kajś opowieśc o górnym śląsku

Odkrywanie śląskości

„Kronikarze czasem byli łaskawi i zauważali istnienie mojej rodzinnej Ostropy, czasem znikaliśmy im z pola widzenia na długi czas”. Może i wcale nie było to takie złe, skoro Antonn Oskar Klaussmann napisał w 1911 roku, że w drodze do Glewitz mijał miejscowość, która „ciągle paskudnie pachnie”. Ale jednak fajnie jest być częścią jakiejś historii. Mieć pradziadka z korzeniami, a nie tylko korzonkami, jakiś rodzinny, wielopokoleniowy nagrobek, może genealogię od jakiegoś miejscowego Piastowicza? U nas, ludzi z „Ziem Odzyskanych”, takie tęsknoty są chyba częstsze, potrzebę mitu założycielskiego wtłaczali w nas komuniści, a lokalne miejsca pamięci często nie miały zupełnie nic wspólnego z tym, skąd pochodzimy. Dlatego dla Rokity atrakcyjniejsza była lwowska, a nie śląska przeszłość jego rodziny. Na odkrywanie śląskości musiał nadejść czas.

Można ją odkrywać różnorako - badając dokumenty, szukając kościelnych adnotacji, rodzinnych fotografii, patrząc na dawne mapy, śledząc pozorną nieruchliwość przodków. Można też dużo czytać, nie tylko „Cholonka” Janoscha. Można też oglądać. Tu filmy Kazimierza Kutza okazują się bardzo przydatne. Można przyglądać się językowi, jego germanizacji i polonizacji. Można bardzo dużo. I Rokita chwyta te wszystkie sroki za ogon. Choć to najlepsza droga, by zostać przez ptasie stado porwanym i odlecieć, to Rokicie udaje się mocno trzymać ziemi. Ta ryzykowna metafora miała Państwu powiedzieć, że facet pisze o wszystkim, ale się nie pogubił, czego nie można powiedzieć o recenzencie z jego metaforami.

Projekt emancypacyjny autora

To, co dla mnie najcenniejsze w „Kajś” - którego lubię sobie zupełnie niepoprawnie odmieniać jako „Kajsiu”, traktując tytułowe „gdzieś” jako rzeczownik - to przeprowadzenie czytelników przez historię Śląska pisaną ze śląskiej perspektywy. Bo „Kajś” to projekt emancypacyjny autora, który szukając własnej tożsamości, próbuje docenić i wyróżnić śląskość spośród polskości i niemieckości. Uderzające były dla mnie fragmenty, w których Rokita udowadnia, że polski kolonializm dział się właśnie na Śląsku, że polskość nigdy nie była dla Ślązaków dobrym wyborem, o czym przypomina też w „Pokorze” Szczepan Twardoch.

„Jako dzieci żyliśmy za komuny w dwóch równoległych światach, które nie miały punktów wspólnych. (...) W domu w szufladach mieliśmy niemieckość, leżały tam fotografie krewnych w mundurach Wehrmachtu, a na geburstagach starsi wspominali wojnę w niemieckiej armii”, pisze Rokita.

Potem szło się do szkoły, gdzie uczono „Roty” o złych Niemcach. I dodaje, że „większość z nas nie potrafiła sobie z tym poradzić”. Tym bardziej, że to Niemcy były bliskim rajem, „rajchem”, „dyj-dy-erem”, „Efem”, do którego się wyjeżdżało niekoniecznie na „saksy”, ale po prostu do rodziny, która mniej lub bardziej szczęśliwym splotem okoliczności znalazła się po drugiej stronie granicy. Tu, na Śląsku trochę inaczej oglądało się walkę Małysza z Hannawaldem. Hannawald był bardziej swojski niż na Mazowszu, tak samo jak w śląskim Ciszku inaczej pamięta się I wojnę światową niż w Białymstoku. Rokita pasjonująco pisze o problemach z historią, mapą i granicą.

Nauka szacunku wobec historii

„Kajś” to niezwykle ważna książka pokazująca skomplikowane meandry historii, zadająca Polakom i Polkom niewygodne pytania o to, czy stosunek wobec Śląska nie jest największym polskim kolonializmem, ale też stawiająca Ślązakom pytanie o to, do czego dążą? Jakiej tożsamości uczą swoje dzieci. Rokicie w dzieciństwie najbliżej było do mitu kresowego, lwowskiej inteligencji z dziadkiem rannym podczas wojny (młodego Zbyszkowi było wszystko jedno podczas jakiej, ważne że można było się pochwalić kombatantem i dopisać mu wiele fascynujących przygód). Jednak „Kajś” to opowieść o odkrywaniu tej przeszłości, którą łatwiej (i bezpieczniej) było wymazać.

Obraz Ślązaka w polskich oczach to obraz „ciućmoka”, nieudacznika, trochę Piszczka, trochę Cholonka. Ten sam obraz samych siebie - pisze Rokita - mają też Ślązacy. „Kajś” to książka o emancypacji i tożsamości. Polska jest krajem, w którym hasło „bądź sobą” jest pustym frazesem - tu trzeba być kimś, dookreślonym, wpisanym w normę, dobrze spisanym w powszechnej statystyce. Rokita w swojej książce upomina się o nowoczesną śląskość, a jego książka może być dla nas wszystkich nauką szacunku wobec historii i ludzi w nią zaplątanych. Rokita mówi o swojej historii „silezjogonia” i trudno nie przyznać mu racji - świat rodzi się z chaosu, z pozornego zaś chaosu tej książki, jej bohaterów i wydarzeń w niej opisanych rodzi się nowe myślenie o śląskości. A to naprawdę spore osiągnięcie.

Dla mnie jedna z najważniejszych książek nie tylko minionego roku, co potwierdzają nominacje do Nike i Angelusa. Bardzo Państwu polecam.

Sprawdźcie też pełną listę książek nominowanych do Nagrody Literackiej Nike oraz zajrzyjcie do naszej zakładki z recenzjami wybranych tytułów.

Zdjęcie okładkowe: źródło: shutterstock.com