"Kryształowy Anioł" to tytuł najnowszej powieści Katarzyny Grocholi, która pojawi się w sprzedaży już 17 czerwca 2009. Przeczytaj fragment !
Takiej powieści jeszcze nie było. W Kryształowym aniele czytelnicy odnajdą niezwykłą syntezę tego, co znamy z Nigdy w życiu! i Trzepotu skrzydeł: błyskotliwe dialogi, zabawne qui pro quo, ale też duszną atmosferę dramatu psychologicznego.
Sugestywny styl Grocholi sprawia, że czytając Kryształowego Anioła, będziemy na przemian zaśmiewać się i wzruszać razem z główną bohaterką.
Judyta, obwołana najbardziej wpływową bohaterką literacką wolnej Polski, ma godną następczynię. Na niemal sześciuset stronach nowej, znakomitej powieści Kryształowy Anioł Katarzyna Grochola powołuje do istnienia Sarę. Ta inteligentna i wrażliwa trzydziestolatka, podobnie jak wielu przedstawicieli jej pokolenia, wyjeżdża z rodzinnego miasta, aby szukać szczęścia w Warszawie. Niestety – to, co jest szczęściem dla męża Sary, jej przynosi osamotnienie i rozpacz. Ogromny sukces przychodzi w najmniej spodziewanym momencie i łączy się z goryczą porażki.
Przeczytaj fragment "Kryształowego anioła":
Zanim Sara, w przeddzień swojego niedoszłego ślubu, a było juz późne popołudnie, ujrzała swojego przyszłego (niedoszłego) męża z nogami swej najlepszej przyjaciółki i (niedoszłej) druhny oplatającymi jego poruszające się rytmicznie biodra — była dość szczęśliwa kobieta.
Poprzedni dzień spędziła z matka, która w kółko powtarzała to, co Sara znała na pamięć, a mianowicie, że:
Małżeństwo to rzecz święta.
Małżeństwo jest rzeczą odpowiedzialna.
Sara musi wiedzieć, ze bez kompromisu nie ma małżeństwa.
Tylko dobra wola dwojga pomaga przetrwać trudne chwile, którymi małżeństwo jest najeżone.
Powinna sobie zdawać sprawę, że małżeństwo to nie zabawa.
Oraz ze ma nadzieje, ze Sara będzie szczęśliwa.
I że oboje z ojcem poświęcili wiele, naprawdę wiele, choć nie chce się wdawać w szczegóły, żeby właśnie tego jej nauczyć.
Ulubionym powiedzeniem matki Sary było: „Nie chce się wdawać w szczegóły, ale wierz mi”.
A wiec tego dnia:
Najpierw były u fryzjera. (Wierz mi, lepiej będzie dzień wcześniej to załatwić).
Pan Frank (a niegdyś Franciszek) uczesał najpierw Sarę, a potem matkę. Po fryzjerze były w salonie piękności u Betty (niegdyś Beaty), gdzie zrobiono im manicure i pedicure, najpierw Sarze, potem matce. Z salonu piękności pojechały do kwiaciarni Gold Flower (dawniej Goździk), bo matka koniecznie chciała sprawdzić, czy na pewno bukiet będzie gotowy. (Nie chce się wdawać w szczegóły, ale wierz mi, jak sam człowiek nie dopilnuje, nikt za niego tego nie zrobi).
W kwiaciarni obiecano im — tak samo jak poprzedniego dnia, kiedy matka Sary dzwoniła na wszelki wypadek upewnić się, czy pamiętają — ze bukiet będzie gotów na dziesiąta, na pewno, i ze przenigdy im się jeszcze nie zdarzyło, i tak dalej.
Następnie pojechały do domu, gdzie już czekała stylistka (dawniej krawcowa), żeby dokonać ostatniej przymiarki bezwzględnie najpiękniejszej sukni ślubnej, zamówionej przez matkę w zakładzie Your Happy Marriage (dawniej Panna Młoda), z francuskich koronek.
Suknia co prawda była juz mierzona setki razy i leżała na Sarze jak ulał, ale:
— Nie chce się wdawać w szczegóły, ale wierz mi, w ostatniej chwili jeszcze cos może nas zaskoczyć —powiedziała matka.
I tu się nie myliła.
Gdyby nie ta ostatnia przymiarka, być może Sara byłaby szczęśliwa mężatka zupełnie innego męża niż w tej chwili. A na pewno nigdy nie dowiedziałaby się, jak komponują się stopy jej przyjaciółki z nagimi pośladkami jej narzeczonego.
Ale ostatnia przymiarka musiała się odbyć, bo tak zarządziła matka. Wiec Sara cierpliwie stała w pokoju rodziców, na stołeczku kuchennym, i wciągnęła brzuch, żeby można było jeszcze trochę bardziej ściągnąć gorset.
Wyglądała olśniewająco.
— Mówiłam ci, nie jedz chleba — powiedziała matka Sary — jest za ciasna.
— Jest dobra — powiedziała Sara.
— Na pewno cię ciśnie.
— Nie ciśnie — powiedziała Sara.
— Wierz mi, nie ma nic gorszego niż za ciasna suknia ślubna — powiedziała matka Sary, bo jeszcze nie wiedziała o biodrach swojego niedoszłego zięcia uwiezionych przez nóżki drużki. Niedoszłej.
— Wiem, ale czuje się znakomicie — suknia zafalowała, a Sara jeszcze czuła się znakomicie.
Wtedy do pokoju wsunął głowę ojciec.
— Nie wchodź! — krzyknęła matka.
— Szukam Krótkiego! — krzyknął ojciec i natychmiast się wycofał, mimo ze to przecież przyszły pan młody nie może widzieć panny młodej w sukni ślubnej przed ślubem. To, ze ojciec widzi córkę przed ślubem, nie powinno przynieść pecha. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że ojciec widzi córkę przed ślubem chociaż raz.
— Nie ma go tutaj — powiedziała Sara, chociaż ojciec nie mógł jej usłyszeć.
Ale nie miała racji, bo Krótki, uroczy maleńki jamniczek, który pojawił się w domu rodziców, jak tylko Sara oświadczyła, ze wychodzi za mąż, czyli trzy miesiące wcześniej, wpełznął pod komodę i tam zrobił rozkoszne małe jeziorko, które miało być odkryte dużo, dużo później, kiedy sczerniałej plamy nie dało się w żaden sposób wywabić z dębowych klepek.
— Nie ruszaj się! — krzyknęła matka. — Jeszcze się gdzieś zahaczy!
Sara posłusznie przestała się ruszać, a ojciec zamknął za sobą drzwi.
— Teraz zejdź, tylko ostrożnie, i włóż buty. Musze zobaczyć, jak wygląda całość — mruknęła matka i w ogóle nie dała po sobie poznać, ze Sara wyglądała olśniewająco.
Stylistka (dawniej krawcowa) podała pudełko z butami. Matka otworzyła je i krzyknęła:
— Jezus Maria!
Matka Sary była kobieta, która niezwykle rzadko krzyczała na widok butów, a może nawet nigdy, więc i stylistka (dawniej krawcowa), i Sara aż podskoczyły.
— Co to jest??? — matka Sary wyjęła buty z pudełka i podsunęła Sarze pod nos. Dosłownie.
Stylistka (dawniej krawcowa) przeżegnała się. Albowiem buty były czarne jak smoła.
Sara odetchnęła z ulga i roześmiała się, a śmiech miała naprawdę radosny.
— Pomyliłam pudełka!
— Pomyliłaś pudełka? — matka powiedziała to takim tonem, jakby Sara na przykład, odbierając dziecko
z przedszkola, pomyliła swoje z innym. Co było zresztą bezsensem, bo Sara nie miała dzieci.
— Tak! To buty Grazy! A ona ma moje! Musze do niej zadzwonić!
I Sara chwyciła za telefon. Telefon Grazy, najlepszej przyjaciółki Sary i przyszłej druhny, milczał.
— Natychmiast idź do niej i weź swoje buty! — zarządziła matka i zaczęła wyplątywać Sarę z najwspanialszej sukni ślubnej.
— Ale przecież jutro… — Sara chciała wytłumaczyć matce, ze się nie pali, ze przecież Graża odniesie jej białe buty, a ona odda jej czarne, które razem przedwczoraj kupiły w Galerii Buta (dawniej obuwniczy),
ale matka nie chciała tego słuchać.
— Natychmiast! Jutro masz być wypoczęta i bez stresu! Idź natychmiast! Gdyby…
Gdyby matka Sary nie była tak bardzo przejęta ślubem własnej córki, co przecież w przyrodzie się zdarza, i trzeba przyznać, ze dosyć często, gdyby nie wysłała Sary natychmiast po owe nieszczęsne buty, gdyby Sara nie pobiegła dwa domy dalej, do swojej jedynej przyjaciółki z dzieciństwa, gdyby nie na cisnęła klamki (jak to robiła zawsze) i nie wbiegła do mieszkania (jak to robiła zawsze), nie dowiedziałaby się, jak wyglądają pośladki jej narzeczonego z pewnej odległości.
Pośladków nie rozpoznała na pierwszy rzut oka, natomiast mina Graży i seria ruchów, jakie wykonała, rozpaczliwie wiosłując rekami i nogami, które zsuwały się z bioder mężczyzny, oraz zduszony bełkot — uświadomiły Sarze, ze wpadła do Graży w niezbyt sprzyjającym momencie. Ale jeszcze nie wiedziała, ze nie tylko dla Graży ten moment jest niesprzyjający.
Ale nie mogła się ruszyć, nie mówiąc o wycofaniu, albowiem ja sparaliżowało.
Zduszony szept mężczyzny zrobił na Sarze pewne wrażenie.
Ale ponieważ ja wmurowało na progu, zaczęła szeptać:
— Przepdaszam, przepdaszam — choć w środku śmiała się z zażenowaniem, wyczyny Graży i jej partnera zrobiły na niej wrażenie, i pomyślała: to zupełnie jak ja z Konradem, i ta myśl zawstydziła ja bardziej niż widok Grazy w trakcie igraszek miłosnych.
Musiał to być zupełnie nowy mężczyzna, ponieważ tydzień wcześniej Graża rozstała się ze swoim przyjacielem. Który był blondynem, a tył głowy tego od pośladków był ciemny jak heban.
Ach, gdyby się wycofała wcześniej!
Gdyby nogi nie odmówiły jej posłuszeństwa!
Gdyby on się nie odwrócił!
Ale mężczyzna, uwieziony i odpychany jednocześnie przez przerażona Grażę, w końcu zauważył, gdzie ona ma wbity wzrok.
I odwrócił się.
I Sara zobaczyła twarz Konrada, swojego — dotąd — przyszłego, a od tej chwili niedoszłego męża.
I dopiero wtedy w obronnym geście wyciągnęła przed siebie pudełko z czarnymi butami i zdołała wykonać
następny ruch. To znaczy padła jak długa na podłogę i po raz trzeci w życiu zemdlała.
Wydawnictwo Literackie /F.N.
Komentarze (0)