"Bikini" - nowa powieść Janusza L. Wiśniewskiego należy do tych wyjątkowych książek, które zmieniają się wraz z czytelnikiem. Premiera rynkowa 20 maja – w empiku kup już dziś!


W "Bikini" dla jednych najważniejsza będzie sama, ciekawa i zaskakująca, melodramatyczna fabuła: historia Niemki Anny i Amerykanina Stanleya, połączonych pasją fotografowania, którzy spotykają się na wieży katedry w Kolonii w ostatnich miesiącach II wojny i razem wyruszają do Nowego Jorku. To opowieść o dziwnym uczuciu, łączącym wzajemny podziw, platoniczną miłość i przyjaźń. Obiektem pożądania Anny stanie się brat Stanleya, Andrew, fizyk atomowy, potajemnie pracujący dla Pentagonu...


Innych być może bardziej zainteresuje doskonale udokumentowane tło tej opowieści. Składają się na nie przedwojenne wspomnienia Anny o jej antyfaszystowskiej rodzinie, żyjącej w cieniu coraz bardziej szalejących nazistów, a potem opisana z hemingwayowskim nerwem podróż Stanleya, reportera "New York Times’a", przez zniszczoną Europę. Wreszcie życie w samym Nowym Jorku, fetującym koniec wojny. W tej panoramie, na drodze bohaterów, pojawiają się prawdziwe postaci, m.in. George Orwell, generał Patton, słynna dziennikarka Dorothy Parker, Albert Einstein i Doris Day, śpiewająca na koncercie "Sentimental Journey".


Kolejną grupę czytelników z pewnością zatrzymają rozważania o różnicach między Europą a Ameryka i jej mieszkańcami. „Europejczycy nie znoszą elit tak samo mocno jak nie cierpią plagi komarów latem nad jeziorem” – pisze Wiśniewski. Z kolei „Ameryce wystarczy, że elita wie co to koniunktura. Jeśli elita orzeknie, że to przekleństwo po francusku, to naród w to uwierzy. Jeśli z kolei uzna, że to błogosławieństwo, to naród także w to uwierzy.”


Wśród czytających znajdą się też zapewne tacy, których najbardziej zafrapuje barwny obraz pracy dziennikarskiej, przywołany przy okazji działalności Anny i Stanleya w redakcji „New York Timesa”. Mimo, że teleksy i faksymile odeszły do przeszłości, cele dziennikarzy i gorączkowa atmosfera nie zmieniły się, a wolna prasa nie oznacza "wolnej amerykanki".
Lecz najważniejsze wydają się jednak dylematy moralne bohaterów. To problem Anny, "dobrej" Niemki, która boi się być postrzegana w kontekście zbrodni całego swego narodu, problem Stanleya, znajdującego wreszcie sens życia w nowo narodzonej córeczce, problem Andrew, związanego z nauką, wprzęgniętą w produkcję strasznej bomby, której eksplozja zostanie przeprowadzona na tytułowym atolu Bikini...
Powstała znakomita, oświetlona z wielu różnych stron, ponadczasowa i antywojenna powieść, rozpięta miedzy miłością a nienawiścią, dobrem i złem, przypadkiem i przeznaczeniem, Ludzkością i pojedynczymi ludźmi, uwikłanymi w w tryby historii.





Spotkanie z Januszem L. Wiśniewskim

20 maja 2009, godz. 18:00
empik Junior, Warszawa
ul. Marszałkowska 116/122




Przeczytaj fragment książki:

Tulił się do niej i opowiadał.
O tym, że chciałby nie móc zmrużyć oka z podniecenia i zdenerwowania w noc przed pierwszą randką, przynieść jej bukiet fiołków, pójść z nią na spacer do parku, dotknąć – tak zupełnie przypadkowo – jej dłoni w ciemnym kinie, chcieć ją pocałować, gdy odprowadzi ją pod dom wieczorem, pogodzić się z tym, a nawet cieszyć, że mu na to jeszcze tym razem nie pozwoliła, i odejść rozmarzony, tęskniąc za nią już minutę po tym, jak zniknie za drzwiami swojego domu. I wyczekiwać niecierpliwie jutra, i chcieć pisać do niej miłosne listy, najpiękniejsze kiczowate wiersze. I że prawo do zakochania także im odebrano. Pomijając to, że „jutra” od bardzo długiego czasu także nie można przewidzieć. Dlatego trzeba żyć dzisiaj i teraz, w tej chwili, tutaj.

 

Całował jej oczy, policzki, usta i opowiadał.
O tym, że chciałby ją teraz, w tej chwili rozebrać, że bardzo tego pragnie. Tak zupełnie, do naga. I że chociaż trudno w to uwierzyć, on jeszcze nigdy nie widział, poza wyobraźnią i kilkoma idiotycznymi fotografiami, nagiej kobiety. I zaraz potem chciałby jej dotykać. zapamiętać wszystko, co się przy tym zdarzy. I jeśli ona mu na to pozwoli, to gdy tylko skończy się wojna, on wszystko zapomni, odwróci cofnie czas, będzie o nią zabiegał, nie będzie mógł zasnąć przed ich pierwszą randką, przyniesie jej kwiaty i zamiast napisać wiersz, skomponuje dla niej sonatę. I ona mu nie pozwoli wieczorem, pod drzwiami jej domu, na żaden pocałunek, a on mimo wszystko, albo właśnie dlatego, będzie cieszył się na każde następne jutro. I zrobi wszystko, aby ją uwieść. Ponieważ bardzo chciałby ją uwieść. Najbardziej, szczerze mówiąc, już teraz. Opowiadał także o tym, że chciałby całować jej piersi, plecy, uda, podbrzusze i pośladki i że ośmiela się ją – jak najbardziej wyjątkowo w tej sytuacji – prosić o przyzwolenia na absolutnie bezprecedensowe w jego życiu odwrócenie biegu historii.

 

Rozebrał ją i nic więcej nie opowiadał.
To ona opowiadała. W swoich myślach, w milczeniu. Sobie samej tłumaczyła to, co się teraz dzieje. O tym, że – chociaż najpewniej powinna – zupełnie, ani trochę, nie czuje wstydu, że to może tylko ta wódka, ale znacznie bardziej jednak on i jego słowa oraz to dominujące, nieodparte uczucie „tu, teraz, zanim cokolwiek inne, przed jutrem, zanim umrzemy”, że to nie miało być tak, że ten pierwszy raz, nawet jeśli należałby się kiedyś jemu, to nie w tym miejscu, obok trumien, czaszek i w obecności śmierci. O tym, że póki co nie ma blisko niej innych miejsc, bo wszędzie jest tylko śmierć. Bo oprócz wszystkiego innego odebrano im także prawo wyboru miejsca i chwili. I że teraz, w tym momencie, jest jej cudownie dobrze, gdy on ustami dotyka i oddycha ciepłym powietrzem nad wgłębieniem na granicy pomiędzy jej plecami i pośladkami, że chciałaby, aby jeszcze mocniej gryzł jej wargi, tak prawie albo najlepiej zupełnie do krwi. O tym, że nie rozumie, dlaczego wyróżnia w swoich pocałunkach jej prawą pierś, podczas gdy ona wolałaby lewą. O tym, że gdy jego usta i jego język są pomiędzy jej udami, to jego włosy łaskoczą jej podbrzusze i chce jej się śmiać. O tym także, że to niezwykłe coś, co ledwie mieści się teraz w jej ustach, mogłoby się w jakikolwiek sposób zmieścić w niej. W pewnym momencie przestała opowiadać i zastygła w napięciu i strachu. Zamknęła oczy, rozłożyła szeroko uda i mocno zacisnęła zęby. Poczuła dotyk jego palców na twarzy. Otulił ją swetrem i szeptał jej imię.

 

Całował jej dłonie i opowiadał.
O tym, że ma śliczny pieprzyk na lewym pośladku i że ten pomysł z odwróceniem czasu jest arogancki, szczeniacki i idiotyczny. Tylko w bajkach coś takiego jest możliwe. I że chociaż on bardzo lubi bajki, to i tak nigdy w nie nie wierzył. I że chciałby ją spotkać – kiedyś po wojnie – gdy świat stanie się normalny i otoczą ją inni mężczyźni. I dostać wtedy, pomimo ich obecności i w ich obecności, swoją szansę. Albo dowiedzieć się, że nie ma żadnych szans.
Drżała. Nie pamięta dokładnie, czy ze strachu, czy z zimna, czy z podniecenia. Ubrał ją. Oparta na łokciach, z rozczuleniem patrzyła, jak pieczołowicie zawiązuje sznurowadła jej butów. Ostatni raz robił to ojciec, gdy pojechali na jej pierwsze narty do Ischgl w Austrii. On także wiązał sznurowadła na podwójną wstążkę.


– Podasz mi teraz wódkę, proszę cię... – wyszeptała mu do ucha.
Przymrużyła oczy, wypiła kilka łyków. Potem oddała mu butelkę i usiadła przed talerzem z sucharami. Podszedł do drucianego żyrandola i zapalił wszystkie świece. Siedzieli naprzeciwko siebie i gryząc suchary, udawali, że jedzą „najprzedniejszą” kolację. Stawał przed nią i niczym kelner kłaniał się szarmancko i dolewał wody do metalowego kubka, a ona wybrzydzała, „że to wino w żadnym wypadku nie odpowiada jej upodobaniom”. Wtedy on wyciągał z kieszeni spodni brunatną butelkę i dolewał kilka kropel śliwowicy do wody, a ona przysuwała kubek do nosa, podziwiała „wyjątkowy bukiet zapachów” i natychmiast zmieniała „upodobania”. Potem „delektowali” się „wykwintnym deserem”, oglądając w świetle świec „subtelne piękno niemieckiego suchara”.

 

Następnie ona oblizywała lubieżnie wargi językiem, puszczając do niego oko, odrzucała zalotnie włosy z czoła, udawała, że poprawia demonstracyjnie czerwień szminki na wargach, i przypominała mu, że to już czas najwyższy, aby tak zupełnie przez przypadek schylił się po serwetkę, która przypadkowo opadła na dywan podłogi i, podnosząc ją, jeszcze bardziej przypadkiem dotknął dłonią jej kolana pod stołem. Potem, gdy on już dotknie, to ona, przełykając truskawkę lub malinę, zaczerwieni się na krótką chwilę i zsunie but ze stopy. Włoży ją pod stołem, przykrytym bezpiecznie długim obrusem, dokładnie pomiędzy jego uda. On w tym czasie będzie rozglądał się dookoła niewidzącym wzrokiem i zupełnie zamilknie, poprawiając, jak w jakimś chorobliwym natręctwie, swoją muszkę lub krawat i rozpinając marynarkę lub smoking. Potem taki oniemiały i znarkotyzowany tym, co się dzieje, przesunie się na krześle tak nisko, jak się tylko da, zacznie dłońmi bardzo delikatnie masować jej nogę. Przed tym rozerwie paznokciami pończochę i uwolni z niej stopę. Ona w tym czasie, dla odwrócenia uwagi, sięgnie – ze znudzoną miną i rumieńcem na twarzy – po następną truskawkę lub szarlotkę, położy ją ostrożnie na talerzyku, przykryje bitą śmietaną, uśmiechnie się najgrzeczniej i najskromniej, jak potrafi, do starszej damy w ohydnej peruce i z toną złota w naszyjnikach na szyi i następnie, opierając się wygodnie o plusz oparcia krzesła, z całym udawanym zawstydzeniem i niewinnością przynależną jej młodości celowo pozostawi resztki białej śmietany na swoich wargach i ponownie uniesie nogę pod stołem, i będzie starała się znowu wsunąć nagą stopę pomiędzy jego uda.
– Marto, jakie książki czytałaś? – zapytał z uśmiechem, delikatnie masując jej stopę.
– Głównie klasykę, najbardziej lubię rosyjską, ale z pewnością czytałam to o wiele dokładniej niż ty. Kobiety czytają głównie pomiędzy wierszami – odpowiedziała. – Mężczyźni tego nie potrafią.
A potem nagle poprosiła, żeby coś dla niej zagrał.
– Tuż przed końcem deseru, ale jeszcze zanim podadzą nam półmisek z serami i winogronami – dodała z uśmiechem.
Podniósł się bez słowa. Powoli podszedł do czegoś, co przypominało ołtarzyk. Na kawałku nagrobnej, marmurowej płyty podpartej dwoma pieńkami leżały skrzypce i smyczek. Wziął je do rąk i zaczął grać. Widziała tylko jego sylwetkę. Nie mogła dojrzeć w ciemności twarzy, jedynie zarysy ruchów jego ręki i tylko wtedy, gdy mocniej wychylał się ze skrzypcami do przodu i na krótką chwilę pojawiał się w poświacie płomieni świec. Podeszła do żyrandola. Usiadła na ziemi. Chciała, aby ją widział. Miał ją widzieć! Miał dokładnie widzieć, co się teraz z nią dzieje! Gryząc palce, wpatrywała się w miejsce, w którym stał, i słuchała. I to było najważniejsze. Jak w jakimś surrealistycznym śnie odbywającym się na jawie, tutaj, w grobowcu, pod powierzchnią ziemi nieistniejącego Drezna, ktoś grał dla niej koncert. To było teraz najważniejsze. Tylko to. Ta muzyka, to uroczyste uniesienie i to wzruszenie, które przeżywała. Można im odebrać młodość, można okraść ich z wolności, można nakazać im dorośleć przed czasem i na rozkaz umierać, ale najważniejszego – przeżyć – odebrać im nie sposób nikt nie wie – na szczęście – kiedy i dlaczego wydarzy się to najważniejsze. A teraz się to wydarzało.

 

Nie przerywając grania, powoli zbliżył się do niej. Rozpoznała jeden z wiedeńskich walców Straussa. Wstała. Objęła go i zaczęli tańczyć. Wosk ze świec kapał na ich włosy, a on szaleńczo grał. Tańczyli wtuleni w siebie i czuła się jak podczas swojego pierwszego balu. Cała sala wirowała wokół niej. I czaszki, i trumny, i płomienie świec, i jego twarz, i jego skrzypce. Gdy nagle zapadła cisza i krople potu spływające z jego twarzy zmieszały się na wargach z jej łzami, skłoniła przed nim głowę i rozglądała się wokół, wypatrując twarzy rodziców i babci...
– Wszystko będzie dobrze – wyszeptał – wszystko będzie dobrze, zobaczysz...
Podał jej rękę i podprowadził do płaszcza. Skłaniając się, pocałował jej dłoń.
Położyła się. Okrył ją kożuchem, wrócił na chwilę do żyrandola i zdmuchnął świece. Zanim położył się obok, dokładnie otulił kożuchem jej stopy. Rozpięła stanik, sięgnęła po jego dłonie i wsunęła je pod swój sweter. Po chwili zasnęli...


Świat Książki /F.N.