- Człowiek wiele w życiu robi z braku wyobraźni i tak było w tym wypadku. Gdybym wiedział, na co się ważę, pewnie bym się nie odważył, a jak już zdecydowałem, to jakoś trzeba było brnąć, do skutku. Podobnie Afgańczycy, nie zdawali sobie w pełni sprawy z potęgi sowieckiego supermocarstwa i może dlatego wygrali - mówi o swojej wyprawie do Afganistanu w 1987 roku Radek Sikorski. 11 maja trafi do EMPiKów (wyłącznie) wznowienie reportażu Sikorskiego z wyprawy do Afganistanu w 1987 roku Prochy świętych. Książka ukaże się w nowym, poprawionym przez autora wydaniu. W publikacji znalazło się ponad pięćdziesiąt zdjęć Sikorskiego, w tym fotografia uhonorowana I nagrodą World Press Photo w 1988 r. Od 10 maja do 2 czerwca Radosław Sikorski spotka się z czytelnikami w 12 salonach EMPiKu w całej Polsce (zobacz plan wizyt).

- W trakcie trwającej 102 dni przeprawy przez objęty wojną Afganistan musiał Pan podejmować wiele trudnych decyzji. Która z nich była dla Pana najtrudniejsza i dlaczego?

- Chyba to, czy walczyć i nosić broń czy też jedynie opisywać walkę Afgańczyków. Lech Zondek wybrał pierwszą drogę, ja w zasadzie drugą, choć bywały całe tygodnie, kiedy broń nosiłem po prostu dla własnego bezpieczeństwa.

- Czy dziś podjąłby się Pan zadania przebycia Afganistanu od granicy z Pakistanem do Heratu? Czy taka misja byłaby dziś trudniejsza i dlaczego?

- Człowiek wiele w życiu robi z braku wyobraźni i tak było w tym wypadku. Gdybym wiedział, na co się ważę, pewnie bym się nie odważył, a jak już zdecydowałem, to jakoś trzeba było brnąć, do skutku. Podobnie Afgańczycy, nie zdawali sobie w pełni sprawy z potęgi sowieckiego supermocarstwa i może dlatego wygrali. Podczas wojny wróg był jasno umiejscowiony, choć i wtedy miał swoich donosicieli po wioskach, którzy cudem mnie nie wydali. A właściwie inaczej - to, że żadna z kilkuset osób, które miały po temu sposobność, nie połasiła się na nagrodę, którą mogli za wydanie mnie uzyskać, było najlepszym dowodem ich solidarności w oporze przeciw zniewoleniu. Obawiam się, że dzisiaj łatwiej byłoby paść ofiarą zwykłego bandytyzmu.

- Czy zachodnie wojska są w stanie zaprowadzić i zapewnić pokój w kraju tak odmiennym pod względem kulturowym jak Afganistan?

- Punktem ciężkości tego konfliktu są serca i umysły zwykłych Afgańczyków. Z jednej strony cześć z nich toleruje naszą obecność, gdyż postrzega ją jako zaporę przeciw uciskowi komunistów, talibów i przemocy wojny, która trapiła Afganistan przez ćwierć stulecia. Ale z drugiej strony nikt nie lubi żyć pod kuratelą obcych, szczególnie innego języka i religii. Musimy więc bardzo baczyć na okazywanie szacunku gospodarzom tej ziemi. Najlepsze, co możemy zrobić, to stworzyć warunki w handlu międzynarodowym, które spowodują, że afgańskim rolnikom bardziej się będzie opłacało uprawiać winogrona niż opium. Im prędzej rząd afgański zdobędzie dochody, dzięki którym będzie mógł finansować swą aktywność na całym terytorium, tym prędzej będziemy mogli wrócić do domu. Dla Polski operacja w Afganistanie jest testem wiarygodności NATO, która jest naszym żywotnym interesem narodowym.

- W najnowszym rankingu prezydenckim znalazł się Pan na czwartej pozycji po Donaldzie Tusku, Lechu Kaczyńskim i Marku Borowskim. Czy mógłby Pan skomentować ten wynik?

- Gdybym nie miał poczucia humoru, to bym powiedział, że ten sondaż może być perfidną próbą skłócenia mnie z Pałacem Prezydenckim, którego przyjaźń bardzo sobie cenie. Ale ponieważ mam, to przyjmuję, że pytanie sformułowane zostało 1 kwietnia. Fani Marka Borowskiego mogą spać spokojnie - nie będę z nim rywalizował o miejsce na podium. Takie epizodyczne sondaże zawróciły w głowie już niejednemu politykowi; nie zamierzam do nich dołączać.

- Jaką decyzję podjąłby Pan w sprawie udziału polskich wojsk w Afganistanie, gdyby został Pan prezydentem w 2010 roku, a sytuacja nie uległaby zasadniczej zmianie?

- Gdyby prezydent spytał mnie o radę, to powiedziałbym mu, aby zawczasu sondował, który kraj natowski przejmie po nas pałeczkę po wypełnieniu przez naszych żołnierzy zobowiązania do służby w Afganistanie przez ten rok, do którego się zobowiązaliśmy. Obawiam się, że tak jak ustabilizowanie Bałkanów zajęło dekadę, tak Afganistan może zająć co najmniej tyle, ale to nie oznacza, że my musimy przez cały ten okres służyć w najniebezpieczniejszych prowincjach. NATO powinno ustanowić system rotacji i wspólnego finansowania, który rozłoży ryzyko i koszty sprawiedliwie pomiędzy kraje członkowskie.

Pytała Magdalena Walusiak