- Przypomina: maestro Mrożka - powiedział Tymon Tymański o najnowszej powieści Janusza Rudnickiego „Chodźcie, idziemy”. Książka otrzymała nominację do Literackiej Nagrody NIKE 2008.

„Chodźcie idziemy”
, nowa powieść Janusza Rudnickiego, to książka zabawna i przerażająca zarazem. O sprawach poważnych i dla Polaków trudnych mówi się w niej bez namaszczenia - autor stawia na groteskę, czarny humor i kpinę.

Gdańsk, połowa lat 90. Z emigracji w Niemczech wraca do kraju pisarz. Stojąc na balkonie swojego mieszkania w wieżowcu, wita się właśnie z sąsiadami, gdy potężny wybuch gazu obraca budynek w ruinę. Cudem ocaleni, lecz pozbawieni dachu nad głową lokatorzy postanawiają udać się w podróż… do Niemiec. Dołączają do grupy robotników przymusowych w III Rzeszy pod kierownictwem rzutkiego Mleczarza, którzy chcą wymóc na niemieckich władzach podwyżkę odszkodowań. Akcja toczy się coraz szybciej: aresztowanie na granicy, wypadek samochodowy, strzały niemieckich saperów w polskim konsulacie i bomba niewypał, której rozbrajanie powoduje gigantyczny korek. Nie zważając na przeszkody, groteskowa procesja posuwa się dalej. Galopująca narracja, potykające się o siebie słowa, sięganie do trzewi kolokwialnego języka – wszystko to sprawia, że Chodźcie idziemy czyta się znakomicie. To proza przesiąknięta duchem karnawału, szalona i oczyszczająca.

Opinie o książce:

No i te cztery absolutnie mistrzowskie przypisy-dopowiedzenia...
Adam Wiedemann

Szokujące i wzruszające.
Dariusz Foks

Czytałem "Chodźcie, idziemy" i zaśmiewałem się, pomrukiwałem, chrząkałem, smarkałem...
Wojciech Kuczok

Rozdział "Obóz" to najokropniejsze słowa, jakie czytałem w języku polskim.
Henryk Bereza

Ta książka sama jest dla siebie sterem, żeglarzem, okrętem i silnikiem diesla.
Dariusz Nowacki

Rudnicki słyszy myśli i zna słowa, a w narracyjnej brawurze ocala to, co najistotniejsze.
prof. Bralczyk

Literatura to sztuka słowa, nic więcej. To zdolność posiadania własnego języka.
Wyobraźnia, szaleństwo pochodzi od słowa. Mało kto ma swój język.
Prawdziwy pisarz go ma. Rudnicki go ma. Wyjątkowo indywidualny.
Z błahej sytuacji potrafi zrobić wizje świata. Ma to, co rzadkie, co go wyróżnia, ma talent.
Wiesław Myśliwski

No, no!
Janusz Głowacki

Takie jego. Jego pismem. Jego ręką.
Olga Tokarczuk

Pióro: sprawne. Witz: inteligentny. Przypomina: maestro Mrożka. Pije się z nim: wybornie.
Tymon Tymański

Ja się tej książki przestraszyłam i nie mogłam zasnąć, bo tyle tam poutykanych po kątach zmyśleń, które okazują się prawdą. Bo Rudnicki to kuglarz: niecne przemienia w zacne, pod górę chodzi z górki, a jak się robi smętnie, to wyjmuje zza ucha wiewiórkę; lubi poza tym siadać na pluskiewkach, które sam sobie podkłada pod pupę i choć z reguły ląduje na poduszce, to przyjemność mu sprawia fantomiczny ból.
Rudnicki to wyborny szmugler - udając, że wszystko udaje, przemyca prawdziwe refleksje. A to jest, myślę, sedno literatury z górnej półki.
Więc tej książki za nic nie powinno się czytać do poduszki, bo zamiast zasnąć, zaczyna się rozmyślać, utożsamiać i tajemniczo uśmiechać.
Natasza Goerke

Fragment powieści:

Tego dnia właśnie, dnia drugiego po moim powrocie do kraju, nie miałem co robić. Tak po prostu. Pierwszego dnia robić co miałem, a drugiego nie, nie bardzo.
Pierwszego dnia włożyłem klucz w zamek, który okazał się nie tym. Klucz, nie zamek. Klucz nie ten, a tamten. Do mieszkania tam, skąd wyjechałem, a nie do mieszkania tego, do którego przyjechałem. Biłem głową o drzwi. Żeby mnie zabolało tak mocno, żebym zapomniał o tym, dlaczego głową o drzwi biłem. Zapomniałem, ale nie całkiem, zostawiłem walizki pod drzwiami i poszedłem po ślusarza. Ślusarz powiedział, otwierając mi drzwi, żebym tam nie wziął kluczy stąd, bo takie podwójne życie jak moje to jak dwa guzy na jednej głowie. Czym zdziwił mnie srodze, bo niby skąd wiedział, że głowa mi pęka?
Następnie, tego dnia pierwszego, po wejściu do mieszkania pranie zrobiłem. Chociaż nie musiałem. Chciałem uczcić fakt, że jestem w środku. I pranie na balkonie wywiesiłem, chociaż mnie to mierzi. Ale chciałem uczcić fakt.
A dnia drugiego nie bardzo. Miałem co robić. Po obudzeniu się otworzyłem oczy. (Sytuacja odwrotna nie wydaje mi się możliwa.) I tak je otwarte trzymałem. I leżałem, i patrzyłem na sufit. Pytając siebie, co ja tu robię pod tym sufitem, obcym. Poczułem się jak robak. Co nie zmartwiło mnie wcale, nareszcie jakiś istotny powód, pomyślałem, żeby go zalać. Trochę wypiłem więc, potem trochę dzwoniłem. Do tych, z którymi się bawiłem. Żebyśmy się spotkali, na przykład tam, gdzieśmy barki holowali. Nad Odrą, będąc małymi, kiedyś-ach-kiedyś, sznurami niewidzialnymi. I kamieniami rzucali, kto nie dorzuci na drugi brzeg, ten pierwszy umrze, pamiętasz, stary? Jeden pamiętał, ale nie miał czasu, drugi miał czas, ale nie pamiętał.
Mówi się, nigdy nie wejdziesz do tej samej rzeki. Ja wszedłem. Ale co z tego, kiedy wszystko porwały wiry czasu. A woda, kiedyś głęboka, sięgała mi po łydki. I wyglądałem w niej, stojąc, jak pomnik jakiejś zamyślonej czapli.

„Chodźcie, idziemy”, Janusz Rudnicki
Seria: archipelagi
W.A.B. - termin wydania: październik 2007

W.A.B./I.J.