Już 22 marca nakładem wydawnictwa W.A.B pojawi się książka Stanisława Brejdyganta pt. „Zwierzenia”. Autor zadaje w niej czytelnikowi pytania o dobro, wielkoduszność, lojalność, miłość, przyjaźń i tolerancję. Brejdygant z wielką brutalnością sięga po najgłębiej zakorzenione traumy, kompleksy i grzechy Polski.

Wywiad ze Stanisławem Brejdygantem

Katarzyna Frączkowska: W „Zwierzeniach” porusza Pan bardzo ważne, ale trudne tematy jak pedofilia, trauma wojenna Polaków i Żydów, losy polsko-żydowskie podczas II wojny światowej czy narkomania. Skąd potrzeba, aby poruszyć właśnie te problemy?

  • Stanisław Brejdygant: Poruszam tematy, które niejako zmuszony jestem poruszyć. Problemy, które mnie nurtują. Wciągam niejako czytelnika w krąg tych problemów. One są nasze - moje i mego czytelnika. Bo zakładam, że jest nim człowiek myślący.  Ale ja przede wszystkim  o p o w i a d a m. Nawet jeśli o tak zwanych sprawach trudnych, o zdarzeniach dramatycznych czy wręcz tragicznych, to by skutecznie podzielić się mymi myślami z czytelnikiem, staram się – i mam nadzieję, że mi się na ogół udaje – opowiadać interesująco. Bo jeśli czytelnika wciągnie snuta przeze mnie opowieść, to on się nią przejmie. A to, wydaje mi się, jest najważniejsze. Myśl, refleksja przychodzi później. Najpierw ma być odbiór emocjonalny, najlepiej szczere, prawdziwe wzruszenie. Tą zasadą kieruję się też reżyserując spektakl czy film. Sam jako widz i jako czytelnik obcowanie z dziełem, które mogę obserwować na chłodno, uważam za czas stracony. Dzieło, z którym obcuję, ma mnie ubogacać wewnętrznie.  

Czy chciałby Pan rozpocząć debatę na ich temat wśród opinii publicznej? Może rozliczenie się z tymi problemami jest konieczne, abyśmy jako naród mogli ruszyć dalej?

  • Oczywiście może się tak zdarzyć, że dzieło sztuki spowoduje jakąś reakcję. Debatę albo nawet ważne wydarzenie. Mówi się, że „Wesele Figara”, komedia Beaumarchais, przyczyniła się do wybuchu Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Pewno to przesada, ale może? Natomiast głośne przedstawienie „Dziadów” Dejmka w Teatrze Narodowym, w 1968 roku, a zwłaszcza genialna rola Gustawa Holoubka w roli Gustawa-Konrada z pewnością przyczyniły się do „wypadków marcowych”. Wiem o tym. Byłem na owym ostatnim (bo było ono dalej objęte zakazem) przedstawieniu, po którym tłum młodzieży ruszył pod pomnik Mickiewicza. Zatem tak bywa. Ale rzadko. Bo sztuka nie jest od realizacji doraźnych celów politycznych. Jej cel jest większy i zasadniczo inny. Ma ona budzić refleksję, powodować ferment umysłowy, a do czego to doprowadzi? Sienkiewicz (genialny opowiadacz) napisał swoją „Trylogię”, jak to mówimy, „ku pokrzepieniu serc”. Serdecznie i cudownie nakłamał, ale cel, czego być może nie przewidywał, osiągnął. Pokolenie mego ojca znało całe rozdziały na pamięć. A wielu młodych konspiratorów, żołnierzy AK, przybrało pseudonimy od imion jego bohaterów. Generalnie jednak prawdziwa literatura nie jest od działań doraźnych. Choćby to były działania z pobudek najszlachetniejszych. Emil Zola napisał szereg świetnych powieści, ale jeśli chciał zainterweniować na bieżąco, politycznie, w sprawie Drayfusa, to napisał słynny artykuł w gazecie „Oskarżam”. Bo od tego jest publicystyka. Sam, mogę tak powiedzieć, żywo uczestniczę w sporze politycznym, pisząc dość powszechnie znane, moje „Listy Otwarte”.
     

Zwierzenia Stanisław Brejdygant
 

Czy historie i ich bohaterowie, których poznajemy w „Zwierzeniach” mają swoje odpowiedniki w prawdziwym życiu? Czy to osoby, które spotkał Pan na swojej drodze?

  • Zacznę od tego, że gdy widzę na początku filmu napis „historia oparta na zdarzeniach prawdziwych”, to na ogół (oczywiście są wyjątki) wiem, że nie będzie to film wybitny. Jestem autorem prowokacyjnego bon motu, paradoksu: „Wyżej sobie cenię prawdę fikcji niż fikcję prawdy”. Otóż w moich „Zwierzeniach” nie zwierza się żaden osobiście poznany przeze mnie osobnik. Zasadniczo wszyscy i wszystko jest – jak moim zdaniem powinno być – wymyślone. Co nie znaczy, że nierzeczywiste. Bo jest rzeczywiste aż nadto.

    W pierwszym zwierzeniu, zatytułowanym „Zło” fabularnie nie ma nic z mego życia, a zarazem jest to najbardziej osobista rzecz jaka napisałem. Były zresztą plany filmu (istnieje gotowy scenariusz), który, jak zgodnie wszyscy znający mnie dobrze twierdzili, mógł być tylko filmem skończenie autorskim. Miałem go reżyserować i zagrać w nim zwierzającego się. Zresztą mój bohater (ja wyobrażony) ma na imię Stanisław.

    Owszem jest jedna z opowieści dość bogato wyposażona w zdarzenia i miejsca mego okupacyjnego dzieciństwa. To „Pogrzeb Lwa”. Rzeczywiście dużo czasu spędzałem w opustoszałym Ogrodzie Zoologicznym i tuż za jego murem, w kościele Matki Boskiej Loretańskiej, gdzie byłem ministrantem, także w otaczającym ten kościół ogrodzie. No i jeszcze ulica mego dzieciństwa i podwórko: Mała 3. Także sąsiad z pierwszego piętra, policjant. Ach i mama, i siostra idąca do Powstania. I ryzykowny spacer w czapce ułańskiej. I wreszcie ojciec, który wraca po wojnie ubrany w brytyjski batledress. Tak, tam jest prawdziwy kawał mego dzieciństwa. Natomiast pomysł „Winnego” wziął się z notki w gazecie, o człowieku, który po latach od popełnienia zabójstwa, zgłasza się do prokuratora, domagając się kary. Tylko tyle.

Które z opowiadań „Zwierzeń” jest Panu najbliższe? I dlaczego właśnie to?

  • Każde z tych opowiadań jest mi bliskie. Dlaczego „Zło” napisałem wyżej. Nie potrafiłbym tego wytłumaczyć, ale jest mi ono bliskie, „moje” w sposób wyjątkowy. „Pogrzeb Lwa” to po prostu zapis miejsc i zdarzeń z mego dzieciństwa. Tylko Hania została wymyślona. Jednak głęboko tkwi w mojej pamięci i wyobraźni. Mama chciała bardzo, by ktoś taki znalazł się w naszym domu. „Winny” to rzecz o sumieniu. A owo pojęcie, istota tego pojęcia, nurtuje mnie od zawsze. „Iść za marzeniem…” to jakby suma moich pięknych doświadczeń, przeżyć z kobietami. Bo mimo bardzo dramatycznych momentów, jakie się zdarzały, były one zaiste piękne.

Opowiadania napisane są w formie krótkich, dynamicznych zdań, „Iść za marzeniem” to dramat czy Pana doświadczenie aktorskie miało wpływ na taką formę książki?

  • Zdania w moich „Zwierzeniach” są rzeczywiście często krótkie, bo taka jest ekspresja moich bohaterów. Choć zdarzają się też długie. I to bardzo. Może nawet złożone? Także, powiedziałbym, dziwnie złożone. Gdyż dziwnymi, bywa, drogami wiedzie wyobraźnia moich bohaterów. Zabawne, ostatnio zauważane jest owo moje pisanie krótkimi zdaniami. A mam w tak zwanym dorobku rzeczy pisane zdaniami ogromnie długimi (nieomal jak u Faulknera) i ogromnie złożonymi. Wszystko zależy od charakteru narracji. W wypadku „Zwierzeń” od sposobu „wyrażania się” (i mówienia, i myślenia) bohaterów. Mam nadzieję, że nie najgorzej władam warsztatem pisarskim. Cóż, mam swoje lata. I doświadczenia. Także w pisaniu. Czy doświadczenie aktorskie miało wpływ na mnie, pisarza? Niewątpliwie. Tyczy się to zwłaszcza dramatu. Myślę, że aktor, jakby z natury, ma dobry słuch na prawdę dialogu. Przypomnę tylko trzy nazwiska, a mógłbym więcej: Szekspir, Molier, a ze współczesnych, choć już nieżyjących, noblista Harold Pinter, byli aktorami.
     

Stanisław Brejdygant nowa książka
Stanisław Brejdygant / fot. Karol Stępkowski 

Sztuka zajmuje ogrom Pana życia. Czy wyobraża Pan sobie życie bez niej?

  • Doprawdy nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Z wyjątkiem kilku krótkich okresów w życiu, kiedy to pracowałem fizycznie (np. w czasie mych pierwszych studiów uniwersyteckich na polonistyce, gdy byłem latem w tak zwanej brygadzie żniwnej, oraz, gdy spędziłem kilka miesięcy w Anglii pracując na budowie i w transporcie) zawsze „żyłem z twórczości”: pisałem, występowałem jako aktor, reżyserowałem. Oczywiście miałem i miewam okresy, niedługie, nic nierobienia. W tym czasie zwiedzam i odpoczywam. Jednak myśleć nie przestaję. A przecież w każdej chwili na myśl może przyjść jakiś pomysł. Nie znam pojęcia  normowanego czy nienormowanego czasu pracy. Przecież sen też jest (bywa) materiałem do twórczości. Zatem doprawdy nie wiem jakby to było. Pewno normalnie. Ale mnie przypadło życie, że tak powiem, bez wyłączania kontaktu.                                                                                                 

Czy uważa Pan, że sztuka może zmienić świat?

  • Świat, jak rozumiem rzeczywistość, która nas otacza, poza rzadkimi wypadkami, gdy zmieniają ja siły wyższe, na przykład kataklizmy, zmieniają ludzie. Bywają oni prymitywni, prostaccy (ostatnio niestety coraz częściej), ale bywają to także (niestety nie często) ludzie mądrzy, wrażliwi, podlegli wpływom sztuki. Ci, którzy na przykład czytają literaturę są niejako ukształtowani przez bliskie swej mentalności dzieła. Zatem powiedzmy tak: nie sztuka zmienia świat, ale ludzie zmieniają go pod wpływem sztuki.

Coo chciałby Pan przekazać czytelnikom na kartach „Zwierzeń”?

  • Źle to by świadczyło o mnie jako autorze, gdybym sam podpowiadał co czytelnik powinien wynieść z lektury mojej książki. Czego ja bym sobie życzył, aby wyniósł. To trochę tak jak z upiornym pytaniem szkolnym: „Co autor miał na myśli?”. Otóż nieważne, co ja miałem na myśli. Ważne jakie myśli czytanie „Zwierzeń” wyzwoliło w czytelniku. Czy je wyzwoliło? Jeśli lektura mojej książki sprowokuje czytelnika do zadumy, do przemyślenia jakichś jego osobistych problemów, to bingo. Znaczyłoby, że mi się udało. Ale zanim przyjdzie refleksja, to, powtórzę co już wyżej napisałem: życzę dobrego czytania. Przyjemności z tego czytania. A może co pewien czas, także wzruszenia? To byłaby dla mnie największa satysfakcja.

Więcej artykułów znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.

Zdjęcia w tekście: Karol Stępkowski / materiały promocyjne wydawnictwa W.A.B.