Podróżnik (be)z wyboru

Życie Ryszarda Kapuścińskiego od początku naznaczone było wędrówką: już w wieku 7 lat uciekał z matką z rodzinnego Pińska (wówczas Kresy Wschodnie, dzisiaj Białoruś) w strachu przed deportacją na wschód, do końca wojny tułając się po niemalże całym okupowanym kraju. W liceum trenował boks, został nawet wicemistrzem juniorów Warszawy w wadze koguciej. Debiutował w wieku 17 lat w tygodniku „Dziś i jutro”, ale nie prozą, tylko poezją, który to gatunek był mu bardzo bliski przez całe życie. Po ukończeniu studiów historycznych na UW zaczął pracę w „Sztandarze Młodych” i to właśnie ta redakcja wysłała go w pierwszą zagraniczną podróż, do Indii.

Okoliczności tego wyjazdu są ciekawe i pokazują absurdy PRL-u czasu odwilży: w 1956 roku Kapuściński opublikował bowiem reportaż „To też prawda o Nowej Hucie”, ukazujący koszmar warunków robotników, budujących nowe krakowskie osiedle, będące być wizytówką młodego, socjalistycznego państwa. Tekst pełen był krytyki wobec władz, ale na fali „rozluźnienia” panującego w Polsce (oraz innych socjalistycznych krajach europejskich) w połowie lat 50., partia postanowiła obdarować Kapuścińskiego nie wilczym biletem, ale biletem do Indii (a także Złotym Krzyżem Zasługi) i pochwalić jego propaństwową (w tej interpretacji) postawę. Ze „Sztandaru Młodych” wyrzucono go jednak w 1958 roku - za wyrażenie poparcia dla uznawanej wówczas za krytyczną wobec partii redakcji tygodnika „Po prostu”. Przeniósł się do „Polityki”, a później, od 1962 roku, pracował jako korespondent Polskiej Agencji Prasowej.

cesarz kapuściński

Od Indii, przez Chiny, do Afryki

Podróż do Indii była dla 24-latka istnym szokiem kulturowym; rzucony na głęboką wodę uczył się języka z kupionego w Starym Delhi egzemplarza „Komu bije dzwon” Hemingwaya i słownika polsko-angielskiego (istnieją dwie wersje tej historii; inna głosi, że książki nabył na rzymskim lotnisku). Rok później odwiedza Chiny i poznaje absurdy państwa totalitarnego, zaś wyprawę do Afryki odbywa zimą 1959-60 roku, podróżując po Ghanie, Dahomeju (obecne terytorium Beninu) oraz Nigrze, czego owocem jest zbiór reportaży „Czarne gwiazdy”.

Kolejny rok później przez Kair przedostaje się do pogrążonego w wojnie domowej Konga, najbardziej niedostępnego afrykańskiego kraju, gdzie na własne oczy obserwuje krwawe starcia po ogłoszeniu niepodległości od Belgii. W 1962 roku trafia do Tanzanii, do Dar-es-Salaam, jako pierwszy polski korespondent PAP na całą Afrykę; na kontynencie spędza kolejne cztery lata, po drodze zapadając na malarię mózgową i gruźlicę, co zmusza go do powrotu do Polski. Szybko udaje się jednak w kolejną podróż, tym razem do siedmiu azjatyckich i zakaukaskich republik Związku Radzieckiego, co owocuje wydaniem „Kirgiz schodzi z konia”, relacji z trzymiesięcznej wyprawy - sprawnie omijając kwestie polityczne, a pokazując bogactwo kultur i koloryt Zakaukazia, których Rosja nie jest w stanie zunifikować. Rok później ukazuje się „Gdyby cała Afryka”, składająca się głównie z korespondencji, które prowadzonych w Afryce dla PAP-u.

heban

Tam, gdzie niespokojnie

Kolejnym przystankiem - całkiem długim, bo pięcioletnim - jest Ameryka Południowa i Łacińska, targana działaniami ruchów wyzwoleńczych i partyzantek oraz samowolką różnorakich wojskowych junt, nastawiających rodaków przeciwko sobie. W latach 1967-72 mieszka w Chile, Peru, Brazylii i Meksyku, co daje mu możliwość przyglądania się rewolucjom i ogniskom konfliktów z pierwszego rzędu, a także zabrania głosu w pod prąd narracji, która była w ówczesnych przekazach powszechna. W reportażach, które ukazały się później w zbiorze z 1975 roku „Chrystus z karabinem na ramieniu” - opowiadał o bojownikach, rewolucjonistach i powstańcach z trzech pozornie odległych od siebie światów: Palestyny, Afryki i Ameryki łacińskiej. Kapuściński odmawia postrzegania ich w jednowymiarowy, jednoznacznie potępiający sposób. Wskazuje za to na motywy działania partyzantek i wyzwoleńców, zestawiając z niemniejszym przecież okrucieństwem zbrodni władzy i junt, przeciwko którym występują. Podobnie, jak zestawia ze sobą losy (przyznać trzeba, mocno wygładzonego, pokazanego niczym bohater romantyczny) Che Guevary oraz Salvadora Allende, prezydenta Chile, chcącego, w przeciwieństwie do przywódcy kubańskiej rewolucji, rozwiązań pokojowych. Obaj, chociaż wyznają odmienne idee, koniec końców za obronę i walkę w imieniu swoich przekonań płacą najwyższą cenę.

Ten inny

W jednym szeregu z Voltairem i Camusem

Po powrocie do Polski Kapuściński porzuca etat w PAP-ie, wciąż jednak pozostając współpracownikiem agencji. Rozpoczyna się najintensywniejszy okres w jego życiu: w 1975 roku jedzie do ogarniętej wojną domową Angoli, co owocuje wydaniem reportażu „Jeszcze dzień życia”; później trafia do Etiopii oraz Iranu, dzięki czemu powstają dwa najbardziej rozpoznawalne na świecie tomy jego autorstwa, czyli „Cesarz” oraz „Szachinszach”. Wydany w 1978 roku „Cesarz” jest kroniką upadku etiopskiego księcia Hajle Syllasje I, przełomową przede wszystkim ze względu na fakt zastosowania w niej mowy stylizowanej na staropolską i monologów, wygłaszanych przez dawnych dworzan księcia (co w dużej mierze czyni z „Cesarza” tzw. reportaż beletryzowany). I chociaż akcja rozgrywała się w miejscu dla większości odbiorców absolutnie egzotycznym i niewyobrażalnie odległym - tak geograficznie, jak i kulturowo - biła od niej uniwersalność, bazująca na ukazaniu mechanizmów właściwych każdej opresyjnej i skorumpowanej władzy. Nad Wisłą dodatkowo postrzegano „Cesarza” jako alegorię Polski Ludowej; Kapuściński tezę tę raz potwierdzał, a raz jej zaprzeczał.

„Szachinszach”, traktujący o rewolucjach w Iranie, reżimie ostatniego szacha Iranu Rezy Pahlawiego oraz jego obaleniu, stanowi swoiste podsumowanie podróży Kapuścińskiego i wieloletnich obserwacji mechanizmów rewolucji, przejawiających się w podobny sposób niezależnie od szerokości geograficznej. Tym razem jednak refleksja autora pozbawiona jest językowych fajerwerków, pozostaje brutalnie wręcz zwięzła, szorstko dokładna i boleśnie, choć lapidarnie, deskryptywna.

 „Szachinszachem”, i „Cesarzem” zachwycał się cały literacki świat, z Johnem le Carrém, Salmanem Rushdiem i Susan Sontag na czele, a Kapuściński porównywany był do Alberta Camusa czy Voltaire’a.

szachinszach

Podróże dalekie i bliskie

Międzynarodową sławę i uznanie oraz tytuł jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy XX wieku Kapuściński zdobył dzięki reportażom z najodleglejszych, niebezpiecznych zakątków świata - jednak nie znaczy to, że swojej ojczyźnie wcale nie poświęcał dziennikarskiej uwagi. W 1962 roku ukazał się „Busz po polsku”, owoc czterech lat podróży po kraju, pierwsza po wojnie polska książka reportażowa, mająca częściowo za zadanie przywrócić gatunkowi tak popularność, jak i prestiż.  Jak słusznie zauważył Marcin Napiórkowski w swoim felietonie dla „Dużego Formatu” z 2019 roku, „największą egzotykę Kapuściński odkrył w Polsce”. Młody, złakniony ludzi, opowieści i przeżyć reporter wyrusza w Polskę, którą określaną czasami mianem „szarej” czy „siermiężnej”, odnajdując w niej pełnię barw, przysłowiowe „blaski i cienie”, zwykłe i niesamowite jednocześnie historii zwykłych i niesamowitych jednocześnie ludzi.

Drugie, dużo bardziej intensywne reporterskie spotkanie z Polską rzeczywistością zaliczył Kapuściński niemal dwie dekady później, relacjonując strajki na Wybrzeżu w 1980 roku. Odwiedził wówczas Szczecin, Gdańsk i Elbląg, jednak z tych podróży zachowało się jedynie sześć stron maszynopisu, które weszły później do wydanego w 1990 roku „Lapidarium”.

busz po polsku

Ile dzieła w autorze i autora w dziele

Kapuściński uchodził za autora, który miał nosa do „wydarzeń” i zawsze pojawiał się tam, gdzie się coś działo. Można jednak wskazać siłę napędową, która pchała go w takie, a nie inne miejsca: doświadczenie wojny, ucieczki, tułaczki i skrajnej biedy. Pozwoliło mu to identyfikować się z ludźmi żyjącymi w ekstremalnych warunkach i będących, często mimo swojej woli, uczestnikami ekstremalnych sytuacji. W wywiadach mówił, że dla niego wojna nigdy ostatecznie się nie skończyła i, podobnie jak w każdej osobie z podobnym bagażem, żyje w pewien sposób już na zawsze. Tu też upatrywać się można źródeł obsesyjnego wręcz powtarzania i przeżywania w reportażach konfliktów zbrojnych, zniszczenia i zagrożenia. Dodatkowo Kapuściński lubił wybierać tematy nieoczywiste, mało jeszcze popularne, czasem całkowicie nierokujące - w przeciwieństwie do wielu jego kolegów reporterów, stawiających na historie chociaż częściowo znane już opinii publicznej, a więc wręcz gwarantujące szeroki odbiór. Często liczył na szczęście, jednak nie zdałoby się ono na wiele, gdyby nie determinacja i zacięcie w drążeniu obranej, dziennikarskiej ścieżki. Tę samą zasadę stosował tak w kraju, jak i zagranicą, a doskonałym przykładem jest tu „Jeszcze dzień życia”, relacja z wojny domowej w Angoli w 1975 roku, do której nie chciał wówczas jechać żaden z korespondentów wojennych.

jeszcze dzien zycia

Podróże Ryszarda z Herodotem

Wydane w 2004 roku „Podróże z Herodotem” to właściwie autobiografia Kapuścińskiego, której tytuł odnosi się do książki towarzyszącej mu w zasadzie przez całe reporterskie życie. Kroniki Herodota podarowała mu redaktor naczelna „Sztandaru Młodych”, z którym wysłano go do Indii, ale sięgnął po niego dopiero na jednym z „nudnych dyżurów” w Państwowej Agencji Prasowej. Strofy greckiego historyka przypomniały mu się w późniejszej wyprawie do Chin, kiedy to, zwiedzając Wielki Mur, dostrzegł metaforyczność tej budowli w odniesieniu tak do polityki, jak i ludzkiej kondycji. Bo tak, jak mur odgradzał od siebie narody w znaczeniu fizycznym, tak narody odgradzają się od siebie w wymiarze symbolicznym - zaś on, jako dziennikarz, ma wręcz obowiązek przekraczać granice i wyjaśniać czytelnikom, co za takim murem się dzieje. „Jest w tym jakiś element misji i powołania” - wspominał po latach.

Herodot, chociaż tworzył w V wieku p.n.e., był polskiemu reportażyście niezwykle bliski. Nie był zwykłym kronikarzem, potulnie relacjonującym wydarzenia; był ich uczestnikiem, który w autonomiczny sposób opisywał to, czego był świadkiem, jednocześnie objaśniając swoim odbiorcom świat. „Dziennikarz to jest taki historyk, który pisze o współczesności” - mawiał Kapuściński.

podróże z herodotem

Ucieczki przed śmiercią

Podróże do krajów objętych konfliktami zbrojnymi było niebezpieczne z definicji; dodatkowo Kapuściński zawsze dążył do bycia w centrum wydarzeń, poznawania perspektywy ich „zwykłych” uczestników oraz opisywania wszystkiego  tak, jak sam to widział - niekoniecznie zgodnie z politycznymi oczekiwaniami zaangażowanych stron. Aresztowany w Kongo w 1961 roku wraz z dwójką czeskich dziennikarzy cudem uniknął śmierci uratowany przez żołnierzy ONZ. Wspominał, że w Nigerii poruszał się drogą, której „biały żywcem nie przejdzie”, wydano na niego również kilka wyroków śmierci. W Kongo stał już przed plutonem egzekucyjnym, zaś przed śmiercią z rąk bojowników Che Guevary uratowało go szczęście – mający wykonać egzekucję żołnierz był tak pijany, że nie mógł poradzić sobie z pistoletem. O życie walczył na dwunastu różnych frontach, czasem nawet w pierwszej linii, ale, dla zasady, nie nosił przy sobie broni - nawet noża.

„Pozostanie mu skaza psychiczna, stwardniała zgorzel, której obecność będą wyczuwać inni bardziej niż on sam, po jakimś czasie uświadomią sobie, że coś jest w tym człowieku wypalone, czegoś w nim już nie ma” - pisał Kapuściński o wspomnianych wydarzeniach z Konga niemalże dwie dekady później, w wydanej w 1978 roku „Wojnie futbolowej”. „Za każde spotkanie ze śmiercią płaci się, o tym wiedzą ci, którzy to przeszli”.

wojna futbolowa

O, dziecięca naiwności

Mariusz Szczygieł, wspominając spotkanie z Kapuścińskim pod koniec ubiegłego wieku w jego domu na warszawskiej Ochocie, zachwycał się dziecięcą wręcz naiwnością reportażysty, dobiegającego wówczas przecież 70-ki. Postawa ta jawi się dzisiaj jako jedna z podstaw nie tylko sukcesów prozy Kapuścińskiego, ale i jego imponującej motywacji - oraz, nie oszukujmy się, odwagi podróżowania do najbardziej niebezpiecznych zakątków świata. Mentalność dziecięca to też życzliwość i wiara, wciąż jeszcze niezmącona, w dobre intencje ludzi, ciekawość świata bez uprzedzeń wobec niego - co mocno wybrzmiewa w jego reportażach i co przez lata umożliwiało mu skracanie dystansu i wzbudzanie zaufania tych, których rzeczywistość chciał pokazywać, przeskakując przez metaforyczny mur. Jak dowodził we wspomnianym już tekście Napiórkowski, Kapuściński nie przystawałby do wykreowanej w erze mediów społecznościowych „kultury oburzenia”, w której nie tylko dążymy do sensacji, ale łatwo nas czymś, jako odbiorców, zniesmaczyć. Tymczasem Kapuściński nie oburzał się, tylko patrzył na swoich bohaterów oraz ich poczynania jak rasowy filozof - z ciągłym, pełnym ciekawości zdziwieniem oraz chęcią opisania ich takimi, jakimi w rzeczywistości były.

Więcej artykułów znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.

Zdjęcie okładkowe: źródło: Fot. Piotr Wójcik / Agencja Wyborcza