Jest oczywiście subiektywne i niepełne. Nie zdążyłam przeczytać wszystkiego, na półce nadal czeka „Matrymonium” Alicji Kopeć-Urbanik i „Zsiadłe mleko, czarna ręka” Katarzyny Szaulińskiej, na święta odłożyłam chwalone Zytę Rudzką i Olgę Górską, muszę nadrobić młodą awangardę z Ha!artu. Trochę szkoda, ale z drugiej strony skoro nawet ja nie wyrobiłam się ze wszystkimi ciekawymi pozycjami, to znaczy, że naprawdę mamy co czytać.

Kolejność książek jest losowa.

Łukasz Barys „Jeśli przecięto cię na pół”

Pierwsza powieść Barysa („Kości, które nosisz w kieszeni”) została dostrzeżona, doceniona i nagrodzona Paszportem Polityki. Trochę kręciłam nad tym głową, trochę cmokałam z niedowierzaniem. Za wcześnie te sukcesy, za szybko, jeszcze się młody człowiek zepsuje, zmanieruje, będzie pięć lat pisał nową powieść albo zamilknie na wieki. Tymczasem rok po wydaniu „Kości…” Barys opublikował kolejną książkę. Trochę kręciłam głową, trochę cmokałam, za szybko, pewnie nieprzemyślane, na kolanie, żeby monetyzować sukces… A potem zaczęłam czytać i wszystkie głupoty wyparowały mi z głowy.

Autor umieszcza akcję powieści we wsi Sromutce, która jest miejscem ambiwalentnym. Z jednej strony pola, lasy, drzewa owocowe, warzywniki, z drugiej - pasmo autostrady, oplatające wioskę i odsyłające do innego życia, dosłownie i w przenośni. Ojciec nastoletniego bohatera jeszcze upiera się przy prowadzeniu żniw, matka już przyrządza latte dla klientów nowoczesnej stacji benzynowej i marzy o świecie poza Sromutką (co skończy się dla niej niezbyt dobrze, jak dowiemy się już na pierwszej stronie). Wszystko w doświadczeniu Marcela jest połowiczne: sam jest trochę chłopakiem, trochę dziewczyną w świecie, który uznaje tylko chłopskie albo babskie, a nie po połowie. Wieś zbudowana jest na słowiańskim cmentarzu, ale ma w zasobie grób szlachcica i zrujnowany dwór, zagubiony pośród lasów, gdzie hopsają skrzaty (gdyż wiadomo, że jak wieś, to realizm magiczny). Zmarli notorycznie wyłażą spod ziemi i siadają do stołów, żeby rozmawiać z żywymi o traumach językiem prosto ze „Sprawy dla reportera” i lepić świąteczne pierożki.

Barys konsekwentnie tnie motywy, pojawiające się w modnym ostatnio dyskursie obrachunku z wsiowo-miasteczkowym pochodzeniem większości Polaków i splata z nich nowy, ponury kilimek. Książka do uważnej lektury i do przemyślenia, a Łukasz Barys Lukiem Skywalkerem polskiej prozy.
 

Barys jeśli przecięło cię na pół
 

Małgorzata Żarów „Zaklinanie węży w gorące wieczory”

Skoro wybrałam już Skywalkera, to potrzebna jest mi jeszcze księżniczka Leia literatury i w tej roli bez mrugnięcia okiem obsadzam Małgorzatę Żarów. Jej debiutancka powieść przypomina odrobinę „Małą apokalipsę” i „Wniebowstąpienie” Konwickiego, ale w wersji feministyczno-erotycznej.

Bohaterka budzi się o świcie na obrzeżach Warszawy, ma na sobie brudną suknię ślubną, na udach brokat, a na nogach przezroczyste, plastikowe koturny striptizerki, w których wytrwale maszeruje w stronę budzącego się w brudnym upale miasta. Na horyzoncie za nią wznosi się słup dymu. Nastąpiła katastrofa, chociaż nikt nie wie dokładnie jakiego rodzaju. Może spadł samolot, może wybuchła wojna, może to atak terrorystyczny. Każdy z napotkanych po drodze ludzi ma swoją teorię, nikt nie jest szczególnie zdziwiony. Ale czy ta katastrofa jest w ogóle realna?

Na to pytanie autorka nie odpowie jednoznacznie, bo „Zaklinanie węży…” nie jest prostą fabułą. Żarów zostawia jednak w labiryncie wskazówki, kropelki potu, okruszki brokatu i szminki. Kluczowa jest tu kwestia spojrzenia i władzy, którą ono daje. Kto jest silniejszy, widz płacący za oglądanie odgrywanego według jego wskazówek show czy performerka, która w każdej chwili może wyjść z kadru lub wyłączyć kamerę? Mocna, sugestywna powieść z najlepszą sceną erotyczną w nowej, polskiej literaturze i plejadą obrzydliwie zajmujących postaci.
 

Zaklinanie węży
 

Grzegorz Piątek „Gdynia obiecana”

Jestem pewna, że Grzegorz Piątek byłby w stanie napisać porywającą książkę o metrze kwadratowym płytki chodnikowej pod moim domem. Nie jest więc niespodzianką, że biorąc na warsztat Gdynię, stworzył absolutnie wciągającą opowieść, którą czytałam z wypiekami na twarzy i czując, że z każdą stroną robię się mądrzejsza. Do tej pory moja wiedza o tym mieście ograniczała się do podręcznikowych haseł, że zbudowana od zera w dwudziestoleciu, wielki projekt, modernistyczne budynki, gdzieś na marginesie świadomości majaczyły urywki „Potopu” Salci Hałas z opisem osiedli-slumsów, burzonych pod nowoczesne posiadłości deweloperskie (oczywiście byłam też w Gdyni, ale to nieszczególnie wpłynęło na rozwój mojej wiedzy, szukałam głównie plaży i księgarni).

Piątek tymczasem kreśli klarowny portret miasta-marzenia, w którym świeżo niepodległa Polska mogła realizować do woli fantazje o nowoczesności, potędze i niezależnym dostępie do morza. Problem polegał tylko na tym, że świeżo niepodległa Polska była wciąż Polską – więc owszem, zaprojektowano nową architekturę narodową dworców, ale zapomniano wykupić od Kaszubów kluczowe działki, tu zabrakło pieniędzy, tam planu miejscowego zagospodarowania… Wspaniała, skrząca się od szczegółów książka, w dodatku każdy rozdział ma swoją bibliografię, co będzie mnie drogo kosztowało, w polskich złotych i miejscu na regale (ha, ha, na regale – od dawna trzymam książki w plastikowych koszach na pranie, ale miło jest pofantazjować).
 

Gdynia obiecana
 

Wiktoria Bieżuńska „Przechodząc przez próg, zagwiżdżę”

Kolejna debiutantka w zestawieniu i kolejna dopracowana powieść. Narratorką Bieżuńskiej jest kilkuletnia dziewczynka, której imienia nie poznamy. Mieszka w poniemieckim miasteczku, czasem wychodzi pobawić się na zaniedbanym podwórku z zardzewiałymi huśtawkami, ale jej świat to raczej duszne, klaustrofobiczne mieszkania, w których toczy się życie rodzinne. Praktycznym centrum jest babcia, która gdera, pierze, gotuje obiady i pilnuje, żeby wszystko znikało z talerza, w tym schabowy z żyłami, najbardziej chyba znienawidzone danie w literaturze (no, może oprócz smażonych węgorzy). Babcia emanuje toksynami w sposób stały i zrównoważony, energię w ten układ wprowadzają rodzice narratorki: tajemnicza, zawsze nieco nieobecna duchem matka i ojciec-alkoholik, regularnie wyrzucany z domu i równie regularnie wślizgujący się z powrotem, za cichym przyzwoleniem teściowej.

 Dziewczynka jest dla dorosłych tylko dekoracją, obowiązkowym dzieckiem rodziny, które trzeba posłać do szkoły, zapytać o lekcje i wyprawić do komunii, ale poza tym nieistotnym i niedostrzeganym - albo, w gorszej wersji, wykorzystywanym do skomplikowanych wojen podjazdowych dorosłych. W tym świecie każdy jest przegrany i każdy chciał czegoś więcej. Jak nie litować się nad ojcem, który pali zarysowane przez siebie zeszyty, ślad po marzeniach o innym życiu? I kto odczuwa tę litość - my, ośmioletnia narratorka czy może ktoś inny? Z jakiego punktu opowiadana jest ta historia? Bardzo udany debiut, mam nadzieję, że autorka pisze dalej.
 

Przechodząc przez próg, zagwiżdżę
 

Ishbel Szatrawska „Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia”

Jestem bardzo dumna z tej książki - była moim typem zaraz po premierze, w kwietniowym odcinku cyklu „Wybór krytyków”, potem zebrała znakomite recenzje, obecnie znalazła się w gronie nominowanych do Paszportu Polityki. Książka Szatrawskiej to dramat, co samo w sobie jest dla mnie ciekawe: przez całą ścieżkę edukacji w podstawówce i w liceum czytamy wydrukowane na papierze dzieła dramatyczne: Mickiewicz, Słowacki, Szekspir, Kruczkowski, Wyspiański. A dalej następuje wielka dziura: dramatu współczesnego nie ma, nie da się, nikt nie wyda, nikt nie przeczyta. Są oczywiście niszowe czasopisma specjalistyczne i jest Dorota Masłowska, ale w jej przypadku książkę sprzedaje osoba, a nie forma. Gdyby Masłowska napisała instrukcję obsługi tostera, to też bym czytała.

„Żywot i śmierć pana Hersha Libkina...” to pełnokrwista, opowiedziana z rozmachem historia tytułowego bohatera, polskiego Żyda, który po wojnie wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych, aby tam śnić amerykański sen. Szybko okazuje się jednak, że nie będzie to sen spokojny: w kraju sprawiedliwości dla wszystkich i równych szans przybysz z Europy Wschodniej jest w tym okresie mocno podejrzany i pachnie komunizmem. W dodatku coś ciągle uwiera pod poduszką, pod materacem, jakieś okruchy przeszłości - a gdyby tego było mało, biednemu Libkinowi regularnie objawia się Ubermatka, potężna i krytyczna, aby bez litości podsumować jego osiągnięcia. Błyskotliwa, poruszająca, ironiczna - świetna powieść, chociaż dramat.
 

Ishbel Szatrawska
 

Anna Golus „Superniania kontra trzyletni Antoś”

Anna Golus rozkłada na czynniki pierwsze kultowy program telewizyjny, w którym zdesperowani rodzice otrzymywali profesjonalną i merytoryczną pomoc specjalistki w zakresie opanowania narowów nieznośnych dzieci. Autorka wychodzi przy tym z rewolucyjnego (wciąż) założenia: dzieci nie są własnością rodziców i mają niezbywalne prawo do godności i zachowania prywatności. Założenie rodzi wiele oczywistych w jego świetle pytań: dlaczego osoby dorosłe mogą podjąć decyzję o nagrywaniu codzienności dziecka, następnie obraźliwym komentowaniu jego zachowań, a w końcu upublicznieniu całego materiału w telewizji, a także w internecie? Jakie zachowania właściwie piętnujemy i czy obecność ekipy realizatorskiej i obcej osoby narzucającej nowe, w założeniu poprawne sposoby radzenia sobie z emocjami, rzeczywiście wpływa pozytywnie na stosunki w rodzinie?

Golus analizuje drobiazgowo metody proponowane w programie, pokazując, że większość jest przemocowa i polega na zmuszaniu dziecka do tłumienia emocji. Problem w tym, że jesteśmy już w stanie przyznać, że dzieci się nie bije - ale przemoc emocjonalna nadal wydaje nam się nie tyle neutralna, co często właściwa w kategoriach wychowawczych. Uspokój się, nie płacz, nie będę cię przytulać skoro się tak zachowujesz, nie kochasz mamusi, bardzo nieładnie, idź do kąta, przepraszam, to karny jeżyk. Brzmi znajomo? No właśnie. Po lekturze książki Golus takie komunikaty utykają w gardle. I bardzo dobrze.
 

Superniania kontra trzyletni antoś


Zainteresował cię temat? Sprawdź nasze pozostałe podsumowania:


Krzysztof Umiński „Trzy tłumaczki”

Nie wiem, czy w chwili śmierci całe życie przeleci mi przed oczami, ale jeżeli miałaby temu zjawisku towarzyszyć ścieżka tekstowa, to na pewno wyglądałaby następująco: „Trzy pierścienie dla królów elfów pod otwartym niebem…”. Osobą odpowiedzialną za osadzenie tego zdania na zawsze w mojej pamięci jest tłumaczka Maria Skibniewska, dla mnie praktycznie autorka „Władcy pierścieni” - kiedy we wczesnych latach 2000 przeczytałam trylogię Tolkiena w oryginale, uznałam, że wolę polski przekład.

 Krzysztof Umiński z benedyktyńską cierpliwością stworzył biograficzną opowieść o Skibniewskiej właśnie, a także o Joannie Guze (której zawdzięczamy między innymi „Upadek” Camusa) i Annie Przedpełskiej-Trzeciakowskiej („Wściekłość i wrzask” Faulknera). Nie muszę chyba pisać, że tłumaczki długo pozostawały w cieniu swoich dzieł i dopiero książka Umińskiego, także tłumacza, rzuca światło na ich życie, pracę i zmagania z tekstami. „Trzy tłumaczki” to książka różnorodna narracyjnie: biografia Guze zostaje przez Umińskiego zrekonstruowana z oficjalnych dokumentów i korespondencji z ludźmi pióra, Skibniewska opowiadana jest przez fascynację Tolkienem, z urodzoną w 1927 roku Przedpełską-Trzeciakowską autor zdążył porozmawiać. Powstała z tego fascynująca mozaika, portret pracowitych intelektualistek, kobiet słowa - pisząc to, mam ochotę wyrzucić komputer przez okno i przerzucić się na pisanie wiecznym piórem na arkuszach papieru, chcę organicznie bazgrać, kreślić i poprawiać, żeby poczuć się bliżej nich, chociaż odrobinę.
 

Trzy tłumaczki książka
 

Sylwia Góra „Kobiety, których nie ma. Bezdomność kobiet w Polsce”

Kolejna książka przemeblowująca głowę. Na temat bezdomności wszyscy mamy mocno sprecyzowane poglądy - powiedziałabym, że zadziwiająco mocno jak na ludzi, których kilka niezapłaconych rat kredytu dzieli od wylądowania z powrotem u rodziców/na kanapie znajomych. Osoby mieszkające na ulicy to w powszechnej opinii nieroby, alkoholicy i ludzie, którzy na dom po prostu nie zasługują, bo gdyby zasługiwali, to by po prostu wzięli się w garść i… No właśnie.

 W tym łatwym zarządzaniu cudzym życiem kryją się ogromne pokłady lęku przed osunięciem się na margines. Książka Sylwii Góry pokazuje, że jest to droga krótsza niż nam się wydaje i związana z olbrzymim wstydem. Nie jest niespodzianką, że kobiety w kryzysie bezdomności są o wiele bardziej bezbronne niż mężczyźni. Narażone na przemoc, często szukają opiekuna, który także często pije i bije - ale jest własny. O wiele surowiej je oceniamy, także pod kątem wyglądu i dbałości o higienę. Góra opisuje system schronisk i noclegowni, zapewniających wprawdzie dach nad głową i względne bezpieczeństwo, ale narzucających rygory, które czasem okazują się nie do zniesienia dla dorosłych osób z problemami. Jednak najważniejsza dla mnie refleksja płynąca z tej książki jest taka, że jesteśmy tak silni, jak nasza siatka społeczna. Osoby w kryzysie bezdomności to często najsłabsi z nas, wychowani w przemocowych domach, bez wzorców i wsparcia. Miarą naszej dojrzałości społecznej jest pomoc, którą możemy im zapewnić - albo przynajmniej wstrzymanie się z łatwym ocenianiem.
 

Bezdomność kobiet w Polsce
 

Katarzyna Włodkowska „Na oczach wszystkich”

Włodkowska wskakuje na listę w ostatniej chwili. Przegapiłam tę książkę i gdyby nie stanowcze polecenie koleżanki, przeszłaby pod radarami. Tymczasem jest to pozycja wyjątkowa, zarówno pod względem porażającej treści, jak i reporterskiej staranności i zamysłu. Autorka opisuje historię Ewy, którą mąż najpierw bił, potem bił i głodził, a na koniec bił, głodził, gwałcił wraz z braćmi, trzymał w piwnicy i wypuszczał tylko do pracy, ewentualnie żeby zajęła się dziećmi. Skrajnie wycieńczona kobieta uciekła do domu rodziców, zabierając dwie kilkuletnie córki. Czy to był koniec koszmaru? Nie. Prokuratura umorzyła sprawę przeciwko mężowi Ewy uznając, że nie ma ani świadków, ani dowodów. Ewa i jej córki, które także doświadczały ekstremalnych form przemocy, nie są dla sądu wystarczająco wiarygodne.

Sama ta historia wystarczyłaby, żeby nie spać w nocy, ale Włodkowska wchodzi dużo głębiej, badając systemową tendencję do ignorowania przemocy domowej, ale także specyfikę kaszubskich wsi, w których rodzinne klany nikomu nie zamierzają opowiadać o tym, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami. Ustawiłabym tę książkę obok kultowego „Nie oświadczam się” Wiesława Łuki i chylę czoła przed pracą, którą wykonała autorka, poruszająca przy okazji wątek dziennikarskiej odpowiedzialności za rozmowy z ofiarami traumy i opowiadanie ich historii.
 

Katarzyna Włodkowska na oczach wszystkich
 

Piotr Siemion „Bella ciao”

Czytam ostatnio sporo starszej literatury polskiej i zastanawiam się, dlaczego nikt już nie pisze pięknie - jak na przykład Leopold Buczkowski, Zofia Chądzyńska albo Józef Hen w „Toaście”, na podstawie którego Skórzewski i Hoffman nakręcili „Prawo i pięść”. Na szczęście jest Piotr Siemion, znakomicie czujący wagę słów i układający je w rytmy wyrafinowane, ale niebędące pustymi popisami stylistycznymi. Proponuję ćwiczenie: przeczytajcie fragment „Bella, ciao” na głos i zobaczycie, jak to działa.

 „Bella, ciao” to opowieść dziejąca się w nieokreślonym miejscu po nieokreślonej wojnie. Oczywiście - jak zawsze w historii pisanej przez zwycięzców - wygrało dobro, a zło poniosło klęskę. A może na odwrót? Może nowy porządek da się jeszcze podważyć? Może zza morza przybędzie generał? Wydaje się w to wierzyć pułkownik Szest, prowadzący przez zrujnowany krajobraz swoją wyklętą drużynę-zbieraninę, wypełniającą ostatnią misję, której sens ma dopiero zostać im objawiony. Powieść Siemiona ukazała się wiosną i mogę chyba wreszcie napisać, nie psując nikomu przyjemności samodzielnego interpretowania powieści, że sens wędrówki można rzeczywiście wyczytać z finału książki: jesteśmy ludźmi tak długo, jak kogoś kochamy.

 Mam wrażenie, że to przesłanie trochę rozmyło się w momencie premiery, przypadającej krótko po napaści Rosji na Ukrainę - skupiliśmy się głównie na potwornej aktualności wojennej narracji. Ale „Bella, ciao” to o wiele więcej. Warto zwrócić też uwagę na postaci kobiece.
 

Bella Ciao Piotr Siemion
 

Więcej artykułów znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam