Na powrót tego zespołu czekało bardzo dużo fanów. Pięć lat to jednak kawał czasu i trudno się dziwić, że napięcie urosło dość poważnie. Kiedy Myslovitz ogłaszali roczną przerwę, niewiele osób wiedziało, że to może oznaczać… koniec tej formacji. Sytuacja nie była wesoła, jednak na szczęście wszystko dobrze się skończyło i do sklepów trafił właśnie ich nowy album „Nieważne jak wysoko jesteśmy…”. Dla zachowania zdrowej równowagi na nasze pytania nie odpowiada tym razem Artur Rojek, ale… cała reszta składu.
Panowie, pomogła wam taka długa przerwa? Czujecie się wypoczęci, bardziej skoncentrowani? Było to wszystko potrzebne?
Jacek Kuderski: Przed tą przerwą były pewne obawy, ponieważ to nie była wspólna decyzja całego zespołu. Demokracja, która do tej pory dobrze funkcjonowała została wystawiona na ciężką próbę. Obawialiśmy się, czy po takim zniknięciu ze sceny uda nam się znowu wrócić do siebie, czy będziemy jeszcze grać koncerty, czy będzie zapotrzebowanie na Myslovitz.
Przemek Myszor: Na szczęście okazało się, że to zapotrzebowanie nie wygasło i że w niektórych miastach musieliśmy grać po dwa koncerty, tak dużo ludzi chciało nas zobaczyć. Mnie to zaskoczyło, bo najbardziej się bałem, że już nie uda się odbudować kapeli. Zupełnie wbrew sobie nawet mi się ta przerwa podobała, był moment, że nie chciałem wracać (śmiech). Myślałem, że będę się stresował, że nie odpocznę. Wydawało mi się, że jak w tej maszynie się coś przytnie to później już jej nie odpalimy. I okazało się, że nie miałem racji, bo silnik ruszył. A mnie się to przydało jako doświadczenie, przekonałem się jak to wszystko działa, nabrałem też trochę dystansu.
A czy te wszystkie wydarzenia miały też bezpośredni wpływ na to, że nowa płyta ukazuje się po pięciu latach od poprzedniej?
Przemek Myszor: Tak, zdecydowanie. Z pewnością nagrali byśmy album o wiele szybciej, tyle że… nie ten (śmiech).
Wojtek Kuderski: Czasami wydaje mi się, że u nas brakuje jednego gościa, który by wszystkich trzymał za mordę i ogarniał. W odpowiednim momencie powiedziałby „Panowie, albo to robicie teraz albo nigdy tego nie zrobicie”. A my się często ociągamy, wydaje nam się, że mamy bardzo dużo czasu, że będziemy żyć wiecznie. I nagle okazuje się, że pięć lat minęło, a płyty nie ma (śmiech).
W takim razie, kiedy już się zorientowaliście że „płyty nie ma”, to jak długo zajęło przygotowanie wszystkiego tak, żeby się pojawiła?
Przemek Myszor: Tym razem wszystko wyglądało inaczej niż zwykle. Wcześniej wchodziliśmy do studia przygotowani w stu procentach, graliśmy wcześniej mnóstwo prób i wszystko mieliśmy dopięte. Tym razem prób mieliśmy mało i materiał nie nadawał się do nagrania bez dodatkowej pracy. Postanowiliśmy więc zrobić coś co już wcześniej się sprawdziło, wyjechać na dwa tygodnie w góry, odciąć się od całego świata i skupić tylko na muzyce. Żadnych telefonów, rodzin, dzieci. Tylko zespół.
Czyli płyta powstawała na trasie Ustroń, Lubrza i Wrocław?
Wojtek Powaga: Najpierw Mysłowice. Próby graliśmy u siebie przez prawie rok, potem pojechaliśmy w te góry trochę je doszlifować i poćwiczyć. Potem na miejscu nagraliśmy wszystkie instrumenty elektroniczne. A potem…
Przemek Myszor: … pojawił się Marcin Bors. Wciąż uważam że to wielkie szczęście, że udało się chłopaków namówić na współpracę właśnie z nim. To jest taki facet, który sprawia, że wszystko staje się łatwe (śmiech). To jego hasło „Panowie, duży spokój”, dawało wiarę że wszystko będzie dobrze.
Wojtek Powaga: To właśnie Marcin wymyślił i zaproponował, żebyśmy sekcję nagrali w Lubrzy. Nagrywał tam wcześniej i polecił nam to miejsce jako naprawdę wyjątkowe.
Od samego początku wiedzieliście, że nagrywacie materiał na… dwie płyty?
Przemek Myszor: Nie, ale faktem jest, że chcieliśmy nagrać wszystko co powstanie, żeby niczego nie zaprzepaścić. Tak się czasem zdarza, jeden nieprzychylny komentarz powoduje, że jakaś piosenka wylatuje, a potem okazuje się, że wystarczyło trochę posiedzieć nad kompozycją i byłby bardzo fajnie.
Czyli nagraliście w sumie osiemnaście piosenek i pojawią się na dwóch osobnych albumach. Coś będzie łączyć te dwie płyty? Jakaś wspólna idea?
Wojtek Powaga: Jedyne, co je będzie łączyć to produkcja Borsa. Muzycznie będą się raczej mocno różnić…
Przemek Myszor: Ta druga płyta będzie zaskakująca dla fanów. Dobrze, że tak się udało to ogarnąć i ten drugi album będzie uzupełniał pierwszy, ale nie będzie wrażenia, że to jest dalej to samo.
Brzmi to poważnie. Chyba jednak nie planujecie uciekać od własnego stylu? Myslovitz to w końcu firma z dwudziestoletnim stażem. Coś was określa jako zespół…
Wojtek Kuderski: Nie planujemy rewolucji. Te dwadzieścia lat na scenie sprawiło, że jesteśmy bardziej doświadczeni, czujemy się częścią całego przemysłu muzycznego i chociaż mamy tak jak każdy pewne obawy to wciąż czujemy się dobrze jako zespół. Może to dzięki temu, że pomimo całej popularności kapeli my nadal jesteśmy normalnymi, fajnymi kolesiami (śmiech).
Przemek Myszor: Popularność to jest w ogóle coś co nas niespecjalnie dotyczy. Wszystko skupia się głównie na Arturze, a on umie sobie z tym radzić. To co sprawia, że wciąż jesteśmy Myslovitz to brak napinki, robimy wszystko po swojemu, swobodnie, mamy pewność, że cały ten bagaż doświadczeń który udało się zgromadzić sprawia, że dziś każdy kolejny krok jest prostszy i łatwiejszy. Chociaż wiemy, że te schody nie mają końca (śmiech).
Wojtek Kuderski: A propos popularności, w zeszłym roku zalało mi garaż i kiedy zacząłem go sprzątać to całe to okoliczne towarzystwo, te wszystkie znajome dziadki nie mogli się nadziwić, że ja tam sam zasuwam z łopatą i w gumowcach. Mówili „Panie Wojtku! Jak to? Pan sam tak sprząta ten garaż? Cały brudny?”. A ja właśnie wtedy najlepiej się czuję, w tych brudnych ciuchach i w towarzystwie zwykłych ludzi, z którymi mogę normalnie pogadać…
Koncerty. Będzie dużo?
Przemek Myszor: Na razie nie. Nas jest bardzo trudno zagonić do roboty (śmiech). Każdy ma jakieś swoje terminy, zajęcia i trudno zebrać wszystkich w jednym miejscu o jednym czasie. Ale jesienią na pewno pogramy trochę więcej.
Wojtek Powaga: Musimy grać bo mamy na koncertach nową publiczność. Dużo młodych ludzi przychodzi nas zobaczyć i to jest bardzo fajne.
Przemek Myszor: I znowu gramy „Z twarzą Marilyn Monroe”. I co dziwne, nawet nam się to podoba! (śmiech).
Rozmawiał Piotr Miecznikowski

Wywiady
Myslovitz: „Nieważne jak wysoko jesteśmy…”
Na powrót tego zespołu czekało bardzo dużo fanów. Pięć lat to jednak kawał czasu i trudno się dziwić, że napięcie urosło dość poważnie.
Komentarze (0)