Pierwszy solowy album Muńka Staszczyka trafił właśnie do sklepów. Płyta imponująca rozmachem i rozpiętością stylistyczną. Jest tu i pop, ska, country i oczywiście rock'and'roll.

Muniek odnawiając kompozytorską spółkę z Jankiem Benedkiem zdecydowanie trafił w dzisiątkę. I chociaż twierdzi, że obaj nie są Jaggerem i Richardsem w polskim wydaniu to jednak bądźmy szczerzy... jeżeli nie oni, to kto?


Najważniejszym, obok samej muzyki, aspektem twojego solowego albumu jest powrót do współpracy z Jankiem Benedkiem...


Gdyby nie było Janka, nie byłoby tej płyty. Historia zatoczyła koło, tu niedaleko na Żoliborzu dwadzieścia lat temu kleciliśmy podwaliny pon nowy T.Love, z którego oryginalnego składu zostałem wtedy tylko ja. W efekcie skomponowaliśmy razem dwie płyty, "Pocisk Miłości" i "King". To bardzo ważne albumy, bo wywindowały zespół na bardziej ogólny, mainstreamowy poziom. W latach osiemdziesiątych byliśmy szanowanie raczej przez bardziej alternatywne środowisko. Janek napisał "Warszawę" która stała się wielkim hitem i wszystko się zmieniło.

Jednak wtedy się rozstaliście...


Nasza współpraca trwała trzy lata, bywało rożnie jak to w rockandrollowej kapeli, był alkohol, były niesnaski, czasami sparingi (śmiech).  Janek miał chyba inną wizję tego jak powinna wyglądać kariera zespołu. To co się działo nie pasowało do jego oczekiwań, pomimo dużej sprzedaży płyt,  nie było koncertów, rynek był wtedy dziki.Dla mnie po latach osiemdziesiątych to była sytuacja znajoma, Janek jednak trochę wymiękł. Obaj byliśmy fanami The Rolling Stones, tylko Janek chciał ich karierę przełożyć na nasze realia. A to co nas spotkało nie było ani trochę podobne (śmiech).

Byliście w kontakcie przez te wszystkie lata?

Tak, zawsze, raz w lepszym raz w gorszym, bywało nieco chłodniej między nami, jednak nigdy nie było żadnej wojny. Był szacunek z obu stron, ja widziałem w nim świetnego gitarzystę i kompozytora, on widział we mnie dobrego tekściarza, który ma swój styl. W końcu spotkaliśmy się jakiś czas temu, towarzysko, przy butelce wina i Janek podarował mi dwie piosenki na ostatnią płytę T.Love,"Jazz Nad Wisłą" i "Gnijący Świat". Obie były singlami. Któregoś razu u niego w piwnicy oglądaliśmy jakieś stare video The Who, Johna Lee Hookera, Stonesów i przyznał mi się, że ma straszny głód grania. Mnie też przyszło do głowy, jakoś tak po czterdziestce, że może czas na jakiś album solo. Powiedziałem Jankowi, że chcę to zrobić z nim i zaczęliśmy pracować. Najpierw kompletowaliśmy zespól, później numery, wszystko ogarniał Janek i chociaż projekt nazywa się "Muniek", to zdecydowanie więcej roboty odwalił on. Miałem ten komfort, że nawet kiedy byłem w trasie z T.Love to facet siedział tu i cały czas dłubał i wiedziałem, że mogę mu ufać, bo mnie zna i wie co trzeba dla mnie napisać. Kiedy byłem w Warszawie siedziałem u niego w studiu i nagrywaliśmy, powstało sporo piosenek, potem zrobiliśmy selekcję i zostało dziesięć nad którymi się skupiliśmy.

Nie myśleliście o jakieś innej nazwie dla zespołu, "Muniek" był najlepszą opcją?


Sugerowałem, żeby nazwać się Muniek & The Love Detox, ale Janek nalegał, żeby zostawić tylko "Muniek". Postawił też warunek, że chce być jedynym gitarzystą w zespole (śmiech). Wiedziałem, że to udźwignie, więc nie było problemu. Tak powstał kwintet - Janek, ja, Marecki z T.Love na klawiszach, na perkusji wymiennie Ułan i Budzik, nasz techniczny i na basie Jacek Szafraniec.

Płyta "Muniek" różni się stylistycznie od tego co robiłeś do tej pory?

Obok tego że jestem fanem rockandrolla, mam też wielki szacunek dla piosenki, dla takich artystów jak Gainsbourg, Młynarski, Osiecka. Uważam, że piosenka powinna być czymś co zostaje, działa na emocje, czasami zmienia punkt widzenia. Mogliśmy nagrać album z gitarowym łojeniem i pokazać ludziom, że umiemy ostro grzać, jasne, tylko po co? W T.Love od lat gramy szorstko i brudno. Kiedy Janek przyniósł kawałek z pianinem, który zaczynał się jak Queen, czy nawet Elton John albo Robbie Wiliams to od razu mocno mnie to zakręciło. Powiedziałem: róbmy to! Tak zrodził się numer "Święty". Moja wycieczka w czasy dzieciństwa i mieszkania w Częstochowie.

Goście, którzy pojawili się na płycie też wnieśli nową jakość...

Pewnie. Mój duet z Anią Jopek to taki duet o trudnym związku, o bardzo poważnym boksie między mężczyzną a kobietą. Twardy tekst, o zdradzie o wybaczeniu, żadnego pieszczenia, ciężka emocjonalna jazda. Ciekawe, że Janek zaangażował się tym razem w tematykę tekstów, wiele pomysłów mi podrzucał do pisania. Kiedyś przyszedł i mówi: "napisz coś o gwiazdce". Wyśmiałem go, o gwiazdce to każdy głupi pisze, nagrywają jakieś kolędy  i inne bzdury. Ale ona nalegał, żeby napisać to po mojemu i tak powstał numer "Tina". Portret kobiety, która odniosła jakiś tam sukces, pracuje ale jest bardzo samotna i czeka na księcia z bajki. "Stary Boy" to kawałek o starzejącym się typie, który ślini się na widok młodych lasek, jest zgredem ale próbuje być podrywaczem. Ogólnie teksty są pisane bardziej z dystansu, chociaż wynikają po części z mojego życia to jest w nich coś innego niż to co piszę dla T.Love. Pozwoliłem sobie na trochę zabawy.

Stylistycznie chyba nie stawialiście sobie z Jankiem barier...

To fakt, stylistycznie jest dość szeroko. Jest nawet numer country, który na luzie mógłby zaśpiewać Johnny Cash. Duet z Korą przypomina stary Maanam. Jest kawałek ska, który przypomina stary Madness. Ogólnie jest to taka podróż w czasie. Cieszę się, że mogłem to zrobić z Jankiem.

Wiele się spodziewacie po tym albumie?

Zobaczymy co będzie. Ja jestem już uodporniony na różne sytuacje, nie nastawiam się na nie wiadomo co. Czuję się troche jak debiutant, ale plusem całej sytuacji jest to, że robię wszystko z kumplem. Jak nam się uda to razem a jak polegniemy to też razem. Zawsze wiedziałem, że muszę coś zrobić z tym facetem, on ma talent, a to jest taka rzecz która nie umiera. Tak się składa, że gusta mamy podobne, słuchamy dobrych rzeczy, bluesa, reggae, starego rocka, punka, nawet jazzu. To nas łączy i powiem Ci tak - jak się już porywać na takie rzeczy, to z kumplem.

Co będziecie grać na koncertach?

Przez najbliższe dwa lata będę działał dwutorowo, jako Muniek solo i z T.Love. Przede wszystkim numery z nowej płyty, ale też trochę starych kawałków T.Love, napisanych przez Janka i trochę coverów, będzie coś Doorsów, Ramonesów, Stonesów.

Bez Stonesów to chyba raczej się nie da?

Janek próbuje się trochę uwolnić od tej gęby polskiego Keitha Richardsa, którą mu kiedyś przyklejono. Zawziął się, że będzie grał po swojemu, że znajdzie swój sound. Mnie to tak bardzo nie przeszkadza, bycie porónwnywanym do Rolling Stones to zaszczyt, chociaż ja akurat to na pewno nie jestem Mickiem Jaggerem. Zawsze kiedy śpiewam to wszystko nabiera takiego słowiańskiego, huligańsko podwórkowego harakteru...


Rozmawiał
Piotr Miecznikowski