Rozmowa z Przemkiem Kossakowskim
Katarzyna Kazimierowska: „Drobna nieuważność…” to druga książka w twoim dorobku, bardzo osobista. Jak o niej myślisz?
- Przemek Kossakowski: Jest zupełnie inna, to prawda. Choć z sentymentem wspominam pierwszą, pt. „Na granicy zmysłów”, która jest dla mnie podsumowaniem tego okresu w życiu, kiedy wchodziłem w dwa rodzaje światów, o których wcześniej nie miałem pojęcia: pierwszym był magiczny i wcześniej mi nieznany świat medycyny niekonwencjonalnej, który w niej opisałem; drugim – wciąż absurdalny dla mnie świat mediów i telewizji. Pierwsza książka stała się opisem znaczącego momentu w moim życiu, z kolei historie zwarte w „Drobnej nieuważności” zbierałem przez wiele lat.
Opowiedz o tych historiach.
- Można je podzielić na dwa rodzaje narracji. Na pierwszy składają się niesamowite opowieści, usłyszane kiedyś od ludzi, z którymi moje drogi się przecięły. Drugi nurt to historie, które dotyczyły moich doświadczeń z czasów sprzed telewizji, czyli z okresu, gdy jako bezrobotny jeździłem do prac rolniczych we Francji, albo na budowę do Holandii. Ale wszystkie historie dotyczą tych momentów w moim życiu, które wpłynęły na to, kim jestem dziś.
Jak myślisz dziś o tym okresie w twoim życiu?
- Jak o czasie pełnym doświadczeń, które mnie w dużej mierze ukształtowały. Trzeba oczywiście wziąć po uwagę, że też uszlachetniam to, co się wydarzyło, bo oglądam to przez filtr wspomnień. I jeśli mam być uczciwy i podrapię tę pozłotkę mocnej, przypominam sobie, że to był dla mnie bardzo często czas mroku i beznadziei. Przecież nie jeździłem na wykopki ziemniaków czy do pracy na budowie z pasji i ambicji. Zdaję sobie też sprawę, że punktem wyjścia do tych doświadczeń była moja nieumiejętność dopasowania się do świata, w tym pewien rodzaj życiowej nieporadności. Ale dziś mogę powiedzieć, że to właśnie dzięki temu osobiście zwiedziłem światy, o których inni wypowiadają się jedynie na podstawie statystyk, wywiadów i badań.
Kiedy piszę o bezrobociu, emigracji zarobkowej to wiem o czym piszę, bo to moje osobiste doświadczenie. Doświadczenie nierzadko smutne i pełne lęków ale też cenne, gdyż dzięki temu poznałem wyjątkowych ludzi. Ludzi dla których praca na budowie, czy w rolnictwie, to integralna część życia, i którzy pracują miesiącami żeby wysłać rodzinie pieniądze, albo zrealizować swoje marzenia. Nawet jeżeli tym marzeniem będzie na przykład kupno używanego Volkswagena Passata. Wtedy też oduczyłem się oceniania innych i dotarło do mnie, że choć ludzie są różni, nic nie stoi na przeszkodzie aby się dogadywać, porozumieć.
Gdy wyjeżdżasz gdzieś na trzy miesiące i przez sześć dni w tygodniu, dwanaście godzin na dobę, pielisz cykorię, pracując w grupie sześciu czy siedmiu osób, z którymi nie masz wiele wspólnego, bo zostaliście ukształtowani w innych bańkach, to masz wybór. Albo wybierasz pozę samotnika, outsidera, co może rzucić na ciebie podejrzenie, że się wywyższasz; albo wchodzisz w grupę. Może to być trudnym procesem ale ostatecznie, możesz dzięki temu poznać historie, których nie usłyszałabyś nigdzie indziej.
Częścią mojej natury jest ciekawość, zatem wchodziłem w te grupy i byłem ich częścią, choć mój status oscylował pomiędzy byciem maskotką a jakimś niezrozumiałym kuriozum. To doświadczenie sprawiło, że z większą swobodą podchodzę do zmian w życiu, nie przywiązuję się do tego, co mam i ze spokojem rozważam takie pomysły, jak wyjazd ze stolicy i wynajęcie domu na Zamojszczyźnie, osadzenie się w nowym miejscu, w lokalnej społeczności.
I pewnie naturalnie przyciągasz ciekawe osoby i historie.
- Rzeczywiście tak jest. Jeśli postępujemy nieszablonowo i wychodzimy z naszej strefy komfortu albo z naszych światów to wpadamy na ludzi z innego uniwersum i mamy szansę poznać historie, których nigdy byśmy nie usłyszeli w naszej bańce. A muszę przyznać, że czasem to są historie na granicy fantastyki.
Jak znajduje się takich bohaterów jak twoi, pomijając budowy czy pracę na roli?
- Jedną z moich ulubionych historii jest ta pod tytułem „Nasi chłopcy”. Opowiada o tym, jak straż graniczna, czyli tytułowi chłopcy, pomogli pewnej kobiecie, gdy ta była w potrzebie. A opowiedziała mi ją jej sąsiadka. Zatrzymałem się w jej agroturystyce, gdy krążyłem po Podlasiu zbierając materiały jako dokumentalista. To był początek mojej pracy w telewizji, spotykałem się i nagrywałem wywiady z lokalnymi uzdrowicielami. Potem te rozmowy rozwinęły się w „Szósty zmysł”, mój pierwszy telewizyjny projekt. Ale wtedy w ogóle o tym nie myślałem. Siedzieliśmy z tą panią przy ćwiartce wódki do 1 w nocy, ona opowiadała mi różne historie, w tym tą która ostatecznie stała się rozdziałem w mojej książce.
Bardzo ujęła mnie historia pod tytułem „Pokój babci”. Chciałeś wynająć dom na wsi, ale jego właściciele zastrzegli, że zgodzą się pod warunkiem, że jeżeli babcia która kiedyś mieszkała w tym domu umrze, przez trzy dni w jednym pokojów będzie okazane jej ciało w trumnie.
- To był taki czas w moim życiu, gdy czułem, że duszę się w mieście i muszę z niego uciec, nie mogłem wytrzymać w Warszawie. Pojechałem znowu na Podlasie i szukałem mieszkania na wynajem. Ta historia zdarzyła się na dwa dni zanim znalazłem dom, w którym potem mieszkałem przez rok.
Ale nie było łatwo, bo zaoferowano ci dom ze zmarłą, która zgodnie z tradycją miała być wystawiona w pokoju zanim dojdzie do pogrzebu i stypy. Dla mnie to opowieść o tradycjach, które już zanikają, bardzo czuła, choć z dużą dawką humoru.
- Chciałem opowiedzieć o świecie, który powoli odchodzi. I w tym świecie zmarłego żegna się w otwartej trumnie, w jego własnym domu, odwiedzają go żałobnicy, przychodzą sąsiedzi na czuwanie. Bohaterowie tej historii, mama i syn, którzy chcieli wynająć mi mieszkanie, zdawali sobie sprawę tego, że ich tradycje przestają pasować do współczesnych zwyczajów, ale nie chcieli się ich pozbywać, rezygnować z nich na potrzeby nowoczesności. Robili to przede wszystkim ze względu na babcię, bo babcia by tego pragnęła, a przecież chodziło o oddanie jej szacunku. Ja też jako dziecko chodziłem na pogrzeby, podczas których ciało zmarłego wystawiano dla odwiedzających i pamiętam, że czułem ogromną ciekawość, patrząc na twarz jak z wosku. Cieszę się, że doświadczyłem takich pożegnań.
To opowiedz jeszcze, jak doszło do twojego spotkania z dwójką sex workerek, od których opowieści zaczynasz swoją książkę. „Casus Mecenasa” to historia o tym, jak dwie dziewczyny poradziły sobie z przemocowym klientem, który, no właśnie, okazał się adwokatem. Ale to też opowieść o ciemnej stronie tego zawodu i przemocy wobec kobiet.
- Mam wrażenie że ta opowieść, widziana z dzisiejszej perspektywy pracy seksualnej, ale także systemowej przemocy wobec kobiet, wydaje się o wiele bardziej aktualna niż kilka lat temu, kiedy ją usłyszałem. Trafiłem na moje bohaterki przy okazji realizacji programu telewizyjnego pt. „Inicjacja”. Pamiętam, że obie opowiadały tę historię z ogromnym zadowoleniem.
Pół roku temu rozstałeś się z telewizją, wydałeś książkę i otworzyłeś ośrodek pracy twórczej Arterytorium. Zacząłeś nowy rozdział w życiu?
- To nowy rozdział i nowa przygoda, choć realizowana z dużą konsekwencją. Trzy lata temu znalazłem się na planie programu „Down the Road. Zespół w trasie”, będącego zapisem podróży jaką odbyłem z szóstką osób z zespołem Downa. To był zapalnik do zmiany w moim życiu. Zaraz po zakończeniu pierwszego sezonu zgłosiłem się na wolontariat w Środowiskowym Domu Pomocy na warszawskiej Pradze. Potem okazało się, że moje wykształcenie nauczyciela plastyki może się przydać. Dziś robię staż w kierunku arteterapii, czyli działań terapeutycznych poprzez sztukę, zacząłem też trzeci semestr studiów podyplomowych w Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. W kwietniu tego roku zawiesiłem pracę w telewizji, by zaangażować się w pracę dla Arterytorium. To miejsce, w którym osoby z niepełnosprawnościami biorą udział w aktywnościach wokół terapii i sztuki. Mamy zajęcia z zakresu teatroterapii, muzykoterapii, plastykoterapii. Pierwszy sezon działalności Arterytorium zakończył się w sierpniu. Za kilka dni w naszym domu rozpoczną się szkolenia dla specjalistów z Ukrainy, którzy w tym trudnym czasie pracują z osobami w spektrum autyzmu. Cały czas się rozwijamy. Projektujemy to strategicznie na kolejne lata. I jestem strasznie dumny z tego, co się zadziało w swoim życiu.
Masz poczucie misji?
- I to pierwszy raz w życiu. Zawsze podchodziłem z szacunkiem do osób, które angażowały się w społeczne działania, ale sam nie miałem w sobie potrzeby ani powołania do tego. A tymczasem, dobiegając pięćdziesiątki, coś się zmieniło. Uznaję takie sytuacje za jakiś rodzaj znaku, ale dzięki temu, że za nim poszedłem, moje życie nabrało sensu.
Więcej wywiadów znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.
Zdjęcie okładkowe: materiały promocyjne wydawnictwa Alt.pl
Komentarze (0)