- 24 kwietnia 2007 roku mija 25 lat od emisji pierwszej Listy Przebojów Trójki. Przygotowanie książki o historii Listy było zapewne dla pana swoistym powrotem do przeszłości?
Marek Niedźwiecki: Poza tą książką przygotowywałem także 25 płyt z muzyką z poszczególnych roczników Listy. To zmusiło mnie do sięgnięcia do różnych moich szpargałów. Na szczęście prowadzę coś w rodzaju dziennika, bo inaczej nie byłoby szans, żebym pamiętał aż tak wiele rzeczy, które można znaleźć w książce, a są to rzeczy związane trochę z audycją, trochę z radiem, czyli z Trójką, trochę z moim życiem, trochę z moimi podróżami, czyli jest to coś w rodzaju dziennika prezentera tej jednej audycji. Jak już kiedyś ustaliliśmy, wspomnienia są zawsze piękne. Pamięta się na ogół te rzeczy, które były ładne, a te, które nas bolały, szybciutko zapominamy, ale w tej książce starałem się zauważyć także bolesne wspomnienia. Nie da się uciec od dat, które zaważyły, że straciliśmy kogoś w rodzinie albo była jakaś katastrofa, która miała dla nas znaczenie. To wszystko można znaleźć w tej książce. Myślę, że całe życie kojarzy nam się z radiem i muzyką. Może to trochę za dużo powiedziane, ale wielokrotnie otrzymuję takie pytania od słuchaczy: „Panie Marku, czy pamięta pan, co było na 17. miejscu 14. lutego 1982 roku?” Oczywiście nie mogę tego pamiętać, chociaż mam pamięć wzrockową (prowadziłem nawet kiedyś Wzrockową Listę Przebojów), ale nie do tego stopnia i po to jest ta książka i Internet, żeby móc takie rzeczy znaleźć. A wracając do pytania słuchacza - człowiek, który je zadał, pytał nie bez przyczyny: akurat tego dnia urodziło mu się dziecko i pamięta, że stało się to w momencie, kiedy usłyszał w radiu zespół Perfect czy Maanam, który śpiewał jedną ze swoich piosenek i od tej pory już na zawsze ta piosenka będzie związana z konkretnym momentem jego życia. Myślę, że ta książka jest jednocześnie takim powrotem do wspomnień tych wszystkich, którzy sięgną po nią i będą w niej odnajdywali także swoje wspomnienia. To są wspomnienia całego naszego pokolenia, ludzi, którzy słuchali radia w tych latach.
- Czy ktoraś piosenka wspomniana przez pana w jednej z notatek powróciła w ostatnim czasie na przykład w Markomanii?
- Pisząc te wspomnienia najpierw czytałem swoje notatki, a potem sięgałem do muzyki z tamtych lat i właściwie pisałem tę książkę pod dyktando muzyki, która wtedy mi towarzyszyła. Sporo z tych płyt odkładałem na „półkę bieżącą”, żeby potem sięgnąć po nie w czasie adycji. Teraz mam pamięć odświeżoną, wszystko pamiętam: w 1994 roku w październiku spotkałem się w Paryżu z Madonną. Ta rozmowa zmieniła mój stosunek do artystki, bo wcześniej nie była to moja ulubiona piosenkarka. Być może jest coś takiego, że przy spotkaniu poznajemy osobę bliżej, nawet przez te pół godziny jesteśmy w stanie na tyle ją poznać, że już ją lubimy. Mam odłożone płyty Madonny, Phila Collinsa, Lionela Richiego, Vanessy Williams, Tori Amos - ze wszystkimi tymi artystami spotkałem się i rozmawiałem z nimi także o piosenkach, które były na Liście Przebojów. Tak więc przeżywam teraz podróż sentymentalną przez minione 25 lat.
- Wracając do Madonny - czy miał pan sygnały, że od momentu, gdy polubił pan ją jako artystkę i zaczął mówić o jej muzyce i karierze z zachwytem, także pańscy słuchacze przekonali się do tej wokalistki?
- Aż taki ważny to nie jestem, nie mogę tak o sobie powiedzieć, natomiast zapewne jest coś takiego, że słuchacze trochę się sugerują tym, co prezenter im proponuje. Chociaż tak naprawdę, gdybym mógł, to grałbym tylko tak zwany mały leksykon nudziarzy, czyli moich faworytów, jakieś sucharki z gitarą. Ale Madonna wtedy, w 1994 roku, wydała płytę Bedtime Stories, od której stała się, moim zdaniem, inną artystką. Zacząłem ją inaczej postrzegać. To już nie była taka trochę zwariowana dziewczyna, która farbuje sobie włosy na różne kolory. Stała się wtedy kobietą, która pięknie się ubiera, dobrze się maluje, po prostu dorosła. A zaraz potem wydała płytę Ray of Light, która jest dla mnie majstersztykiem i najlepszą płytą w jej dyskografii. Akurat ten album Bedtime Stories był, moim zdaniem, dla niej albumem przełomowym, kiedy z trochę niepoprawnej dziewczyny stała się dorosłą kobietą, ale jeszcze bardzo młodą, atrakcyjną i mającą wiele do powiedzenia. Nigdy nie ukrywałem, że wolę ją w balladach, w utworach, gdzie śpiewała o miłości, niż w klimatach dyskotekowych typu Erotica czy Music, ale też to akceptuję. Mało jest kobiet w showbusinessie, w rocku, które przez tyle lat się utrzymują. Nie będziemy jej wyliczali, ale Madonna to sam początek lat 80. W jednej z pierwszych Tonacj Trójki, jakie miałem w radiu w 1982 roku, zagrałem Holiday Madonny. Czyli mogę powiedzieć, razem debiutowaliśmy: Madonna tam, a ja tutaj, o!
- Kobiety - to bardzo ważny wątek przewijający się przez pańską książkę. Jest pan bardzo kochliwym prezenterem: niejednej gwieździe wyznawał pan swoją miłość. To typowe dla znawcy muzyki, czy jest pan pod tym względem wyjątkowy?
- Wszyscy się zakochują. Trudno było nie zakochać się w Whitney Houston jak była w takim t-shircie i spodniach. Potem jej się pozmieniało i - szczerze mówiąc - już się w niej odkochałem. Odkochałem się też w Mariah Carey, ale kocham się cały czas na przykład w Basi Trzetrzelewskiej, chociaż lata już minęły. Może to jest tak, że akceptujemy artystów, którzy do nas docierają, a jeżeli oni się zmieniają i idą w innym kierunku, tak jak te artystki, o których mówiłem, to miłość zanika.
Przyznam się, że największe zaskoczenie moje wyznanie miłości zrobiło na Beverley Craven. Ona śpiewała taką piosenkę Promise Me. Przywiozłem jej płytę z Holandii, bardzo nieśmiało położyłem ją na półce nowości myśląc „Kto będzie grał takiego snuja?” Siedzi kobieta przy fortepianie i śpiewa „Promise me, you wait for me” i tak dalej. A okazało się, że to był wielki przebój, ta piosenka była na Liście ponad rok! A kiedy dowiedziałem się, że Beverley Craven przyjeżdża do Sopotu, pomyślałem, chociaż już wcześniej obiecywałem sobie „Nigdy do Sopotu!”, że zgodzę się na ten Sopot, bo będę miał okazję poznać ją bliżej, dotknąć, że tak powiem, i porozmawiać chwileczkę. Wszedłem do jej garderoby i powiedziałem, że ją kocham. Ona popatrzyła na mnie dziwnie, zaczęła się troszkę odsuwać, na szczęście Małgosia Maliszewska, wydawca płyt, która siedziała obok, powiedziała, że to chodzi o muzykę. Troszkę żałowałem, bo Beverley Craven jest naprawdę piękną kobietą, ale miała już wtedy dwójkę dzieci i męża. Nie mogłem rozbijać szczęśliwego małżeństwa. Stanęło więc na tym, że kocham się w jej muzyce.
Jest coś takiego, że jeśli kobieta pięknie śpiewa, a na dodatek jest piękna, to można się zakochać od pierwszego wejrzenia. Pamiętam, kiedy usłyszałem, że jest taka piosenkarka Vanessa Williams, która śpiewa lekko soulową muzykę, pomyślałem: „OK., ale skoro była Miss Ameryki, to nie może być dobrą piosenkarką”. Potem Williams nagrała płytę Sweetest Days, a ja poleciałem do Londynu, żeby nagrać wywiad dla radia i telewizji. Jak wszedłem do pokoju hotelowego, to po prostu oniemiałem. Odebrało mi głos. Nawet nie wyciągnąłem aparatu fotograficznego i nie mam w związku z tym zdjęcia z Vanessą Williams, która była wtedy jedną z najpiękniejszych kobiet świata. Już nie Miss America, ale spełniona, szczęśliwa, fantastyczna i na dodatek z samymi sukcesami, jeśli chodzi o muzykę.
Tak to jest z tym wyznawaniem miłości. W mojej książce wspominam także o Alinie Dragan, którą szczęśliwie udało się wydać za mąż w Holandii. Wszystkie swoje narzeczone starałem się umieścić w jakichś atrakcyjnych miejscach, żeby mieć dokąd się wybrać na wakacje lub mieć korespondentkę, która wyśle mi jakieś newsy albo płytę.
- Nudziarze - to kolejny ważny temat pańskiej książki. Których udało się panu wylansować?
- Bardzo niewielu. Nawet piszę w którymś momencie, że kiedyś na liście byli America, The Eagles, Kenny Logins, K.D.Lang. Kiedyś to się zdarzało, teraz może się zdarzyć tylko w moim Radiu Kalifornia, czyli małym leksykonie nudziarzy. Nigdy nie obrażałem się, jeśli mój faworyt nie zdobywał popularności. Zdarzały się także na Liście utwory New Kids On The Block czy nawet Virgin, raz była na Liście, ale chyba tylko w poczekalni, a może nawet nie weszła do poczekalni? Jezus Maria, Doda się rozwodzi, po prostu nie mogę sobie znaleźć miejsca odkąd się o tym dowiedziałem! Nawet Ich Troje było kiedyś na liście. Staraliśmy się wszystkim dawać szansę, żeby mogli się pokazać, ale im się nie udawało. Britney Spears była z piosenką Baby One More Time. I już nie było następnego razu. Zdarzyło się, że zespół Papa Dance bodaj z piosenką Pocztówka z wakacji zdetronizował Brothers In Arms Dire Straits. Jest to prawie niemożliwe, ale po 11 tygodniach na pierwszym ta piosenka musiała kiedyś spaść.
Nie staram się nachalnie lansować i reklamować swoich faworytów. Grupa The Eagles nawet do poczekalni nie weszła ze swoimi dwiema najnowszymi piosenkami, a jest to jeden z moich ulubionych wykonawców. Ale nie obrażam się. Mam jeszcze Tonację Trójki, mam Markomanię, gdzie takie takie rzeczy mogę grać.
Rozmawiała Magdalena Walusiak
Fot. ze spotkania z Markiem Niedźwieckim w salonie EMPiK Arkadia 23.04.2007 r. - Paweł Raźniewski.

Wywiady
Moja podróż sentymentalna - rozmowa z Markiem Niedźwieckim
- 24 kwietnia 2007 roku mija 25 lat od emisji pierwszej Listy Przebojów Trójki. Przygotowanie książki o historii Listy było zapewne dla pana swoistym powrotem do przeszłości?Marek Niedźwiecki: Poza tą książką przygotowywałem także 25 płyt z muzyką z poszczególnych roczników Listy.
Komentarze (0)