Moby powróci na parkiety nowym krążkiem, który będzie miał premierę 10 marca tego roku. Klasyk muzyki klubowej, po refleksyjnym albumie elektronicznym "18" z 2002 roku oraz pokazie możliwości wokalno-kompozytorskich na płycie "Hotel" z 2005 roku, zapowiada wiązankę tanecznych rytmów w różnorodnych stylach. Na płycie "Last Night" mają znaleźć się taneczne rytmy klubowe, kosmiczne eurodisco w stylu Giorgio Morodera, oldschoolowy i alternatywny hip hop oraz klimatyczny chillout, a wszystko w oprawie futurystycznych brzmień.
Moby, od połowy lat 80. współtwórca nowojorskiej sceny klubowej, z wahaniem przyznaje, że "Last Night" jest właściwie albumem konceptualnym: próbą zawarcia całonocnej zabawy tanecznej w sześćdziesięciu minutach muzyki. Amerykański kompozytor zaczął chodzić do klubów jako nastolatek w 1980 roku, uważanym za złoty okres nocnego życia w Nowym Jorku. - Wydaje się, że po latach 70. disco popadło w niełaskę i nikt już się nie interesował muzyką taneczną, za to tutaj scena dance była w rozkwicie - wspomina Moby. - Didżeje grali hip hop, freestyle, dancehall reggae, house i dziwną elektronikę. To były wspaniałe, otwarte na różną muzykę czasy. Bardzo się cieszę, że muzycznie dojrzałem właśnie w tamtym momencie - opowiada muzyk.
"Last Night" przywołuje klimat, w którym wszystko wolno. Pochodzący z płyty utwór "I Love to Move in Here" to hołd złożony początkom hip hopu z czasów jego niewinności: gdy muzycy wciąż chętnie wykorzystywali rytmy disco i koncentrowali się jedynie na rozkręcaniu szalonych imprez. Dlatego na płycie Moby'ego zagościł w tym utworze legendarny oldschoolowy raper Grandmaster Caz z Cold Crush Brothers, który stworzył większość rymów do pierwszego przeboju w historii hip hopu - "Rappers' Delight" The Sugarhill Gang. Utwór Moby'ego z udziałem słynnego MC stanowi swego rodzaju ogólną charakterystykę nowojorskiej muzyki tanecznej.
- Od lat smuci mnie fakt, że scena rave umarła, bo uwielbiałem te wszystkie przegięte, euforyczne przeboje imprez z mocnym brzmieniem klawiszy - mówi Moby. - Czuję się dziś jak apostoł tej muzyki - dodaje kompozytor i DJ. Złotą erę rave'u przywołuje na nowej płycie utworami "Everyday It's 1989" oraz "The Stars".
W innych kompozycjach Moby nawiązuje do klimatu eurodisco (mroczne partie syntezatora w inspirowanym Giorgio Moroderem i Hardfloor "I'm in Love" oraz w "Oo Yeah" opisywanym przez twórcę jako "numer, który mógłby polecieć na domówce u Halstona poprzedzającej wyjście do klubu Studio 54"), utworem "Disco Lies" składa hołd legendarnym nowojorskim didżejom garage Larry'emu Levanowi i Tony'emu Humphriesowi oraz scenie house'owej wczesnych lat 90., a w "Degenerates" i "Mothers of the Night" wraca do majestatycznych orkiestrowych brzmień przywołujących na myśl album "Play".
Na nowej płycie Moby, sięgając po konwencjonalne techniki kompozycji, jednocześnie w nowatorski sposób łączy gatunki. Do nagrania "Hyenas" zaprosił algierską wokalistkę, którą odkrył w nowojorskim barze karaoke, gdy śpiewała Jamesa Browna z fonetycznie zapamiętanym tekstem. Do realizacji "Alice" - drugiego hip hopowego numeru na "Last Night", Moby zaprosił mieszkających w Wielkiej Brytanii raperów - Aynzliego i 419 Crew.
Jako ostatni znalazl się na płycie "Last Night" utwór tytułowy z udziałem Sylvii Gordon z nowojorskiego zespołu Kudu. Moby umieścił głos Gordon w kontekście syntezatorowych dźwięków i partii smyczków, dzięki czemu nabiera on głębi jak u Billie Holiday. Plotka głosi, że artystka nie spała przez kilka dni przed sesją nagraniową i błogie wyczerpanie dające się usłyszeć w jej śpiewie ma oddawać moment, gdy o ósmej rano, w pełnym świetle dnia imprezowicze wracają się wreszcie do domu.
EMI Music Poland/M.W.

Aktualności
Moby porwie w marcu do tańca
Moby powróci na parkiety nowym krążkiem, który będzie miał premierę 10
marca tego roku. Klasyk muzyki klubowej, po refleksyjnym albumie
elektronicznym "18" z 2002 roku oraz pokazie możliwości
wokalno-kompozytorskich na płycie "Hotel" z 2005 roku, zapowiada
wiązankę tanecznych
Komentarze (0)