To co robią nie jest awangardą, inni robili to samo dużo wcześniej. Nie goszczą nie pierwszych stronach gazet, po sukcesie w „Mam Talent” sodówka nie uderzyła im do głowy, wciąż są fajnymi, miłymi ludźmi. Nie wywołują skandali, nie szokują a mimo to bez przerwy grają koncerty i deklarują, że jest im bardzo dobrze… Jak to możliwe? Magda i Michał z Me, Myself & I opowiadają o karierze, płycie „Takadum!” i szacunku do publiczności.

Magdalena to Ty założyłaś zespół, czy to znaczy, że Ty jesteś szefem?

Magda: Nie! Każdy jest szefem tego w czym najlepiej się czuje. Razem dbamy o wszystko, pilnujemy ogólnej organizacji. Michał jest bardzo konkretnym człowiekiem, wie dobrze o co mu chodzi i jak to osiągnąć. Zawsze potrzebowałam kogoś takiego. To, że go spotkałam dało mi równowagę, poczucie bezpieczeństwa i motywację do działania. To było spotkanie życia! (śmiech).

I jesteście teraz duetem? Beatboxerzy są gośćmi?

Magda: Raczej tak. Ze Zgasem pracowaliśmy nieco dłużej, ale poza tym bywało różnie. Czasami się dogadywaliśmy z chłopakami czasami nie, okazywało się że mamy różne podejście do muzyki, do pracy, kiedy się rozmijaliśmy, nie mogliśmy dalej razem pracować. Trzeba też pamiętać, że beatboxerzy to bardzo zajęci ludzie, grają mnóstwo imprez i z reguły kompletnie nie mają czasu a praca z nami wymaga dużego zaangażowania i trzeba się trochę poświęcić. Dlatego postanowiliśmy wszystko robić we dwoje z Michałem, a beatboxerom dawać przygotowane partie. Chociaż i tak każdy wnosi coś od siebie…

W pierwszej chwili, kiedy układałem pytania, chciałem zapytać czy brak instrumentów was nie ogranicza, jednak przemyślałem sprawę i dotarło do mnie, że jest dokładnie odwrotnie. Jesteście wszechmogący niczym ten typek z „Akademii Policyjnej”…

Magda:
O! To absolutny wzór dla wszystkich, którzy zajmują się tym co my! (śmiech)

Michał: Ten facet był prekursorem beatboxu w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. A tak serio, to kiedy my zaczęliśmy to robić, okazało się że to jest prawdziwy ocean możliwości. Głos ludzki jest niesamowicie elastyczny i w pewnym momencie okazuje się, że imitowanie instrumentów to tylko początek, później zaczyna się… wymyślanie instrumentów, które tak naprawdę nie istnieją. Szczególnie w naszym wypadku, kiedy używamy różnych efektów, bramek, kompresorów to ten świat rozrasta się praktycznie bez ograniczeń. To nam daje możliwość tworzenia muzyki bez żadnych granic, niczym nie musimy się martwić (śmiech).

Nie martwicie się na pewno brakiem tekstów. Wasza muzyka nie komentuje rzeczywistości…

Magda:
Nie wiem jak Michał, ale ja traktuję to jako stan przejściowy. Teraz tak jest, ale za chwilę może się okazać że będzie inaczej. Na koncertach czasami śpiewam swój tekst i to nie jest żadna fundamentalna zasada, że u nas nie ma słów.

A jest fundamentalną zasadą wydawanie płyt? To za chwile będzie gadżet rodem z muzeum…

Michał:
Bardzo długo wychodziliśmy z założenia, że nie ma sensu wydawać płyty. Jednak doszliśmy do wniosku, że trzeba wyjść naprzeciw oczekiwaniom słuchaczy, nasza kultura jest wciąż oparta na przyzwyczajeniu do pewnego zamkniętego jako koncepcja zbioru. Wbrew temu co można myśleć na podstawie całego zamieszania z mp3, lubimy dostawać kompletne dzieło. Dlatego chcemy dać coś tym wszystkim fanom, którzy wciąż prosili o więcej piosenek Me, Myself And I…

Piosenek na płycie jest dziesięć. Tyle wystarczy?

Michał: Myślę, że tak. Płyta też powinna zostawiać pewien niedosyt. Kompozycje nie są długie, mają raczej „radiowe” czasy i w sumie to jest dokładnie tyle ile trzeba. Ci, którzy mieli apetyt na większą porcję naszej muzyki, właśnie ją dostali, ale bez niebezpieczeństwa przejedzenia…

Magda:
Układając ten album, sortowaliśmy cały materiał, który powstał przez ostatnie cztery lata i w wielu wypadkach okazywało się, że to będą numery na… kolejny album! Tym co jest na pierwszej płycie chcieliśmy przedstawić ten okres „do teraz”. To jest wszystko co określa Me, Myself And I w pierwszym okresie działalności, to daje pojęcie o tym kim jesteśmy i jaką gramy muzykę…

Michał: Jest też tak, że w pewnym sensie chcieliśmy już zamknąć ten okres i zrobić krok do przodu…

A wasza muzyka, cała powstaje wyłącznie przy użyciu… ust?

Michał:
Ależ skąd. Kompozycje powstają w całkowicie klasyczny sposób, na instrumentach, z pełną aranżacją i pomysłem na brzmienie. Dopiero potem przekładamy to na nasz sposób wykonywania piosenek. Jednak pracujemy nad każdą piosenką w całkowicie tradycyjny sposób.

Po „Mam Talent” posypały się propozycje?

Michał:
Tak. Całe mnóstwo. Jednak nie były na tyle ciekawe, że się nad nimi pochylić. Czasy dziś są takie, że można nagrać i wydać płytę bez udziału „majorsów”. Wystarczy, dobra, sprawna dystrybucja a to akurat mamy. Plus komfort, że wszystko co robimy jest nasze i nikomu nie musimy tego oddawać.

Rozumiem, że jesteście z tego zadowoleni?

Michał:
Jesteśmy wręcz zaskoczeni tym jak wszystko się rozwija. Na początku graliśmy za transport i nocleg, dziś… hm, nie musimy się martwić o życie (śmiech). Naprawdę jest bardzo dobrze. W ciągu roku ilość osób która z nami pracuje wzrosła dwukrotnie i wszyscy spokojnie z tego żyją. Nie musimy walczyć o przetrwanie.

Magda: I ważne jest, żeby zdać sobie sprawę, że to wszystko jest możliwe w Polsce. Nie ma sensu wciąż narzekać, trzeba tylko się wziąć do pracy!

Profesjonalizm…

Michał: Pewnie, że tak! Zamiast marudzić jak większość kapel z undergroundu, którym się tak naprawdę niewiele chce, wolimy robić wszystko z pełnym zaangażowaniem. I nie dzielimy ludzi na tych, którzy mogą nas słuchać i tych, którzy nie mogą bo „nie zrozumieją”. To straszna arogancja. My nie wybieramy sobie publiczności.   

Magda:
Jestem dumna z tego, że mojej muzyki chce słuchać mała dziewczynka i z drugiej strony mój wujek. Mam się obrazić, że to co robię ma globalny zasięg? Dlaczego? Przecież to bez sensu. Nie będę mówić ludziom „Ty możesz mnie słuchać, a Ty nie możesz”. Niech słucha każdy!

Tego wam życzę.

Rozmawiał
Piotr Miecznikowski