Maria Nurowska opowiada o książce swojego życia - najnowszej powieści "Drzwi do piekła".
W polskiej kulturze kobiece więzienie istniało do tej pory przede wszystkim dzięki dwóm znakomitym filmom: "Przesłuchanie" i "Nadzór". Dlaczego właśnie życie więźniarek stało się tematem pani najnowszej książki? Czy nie obawiała się pani porównań z produkcjami Bugajskiego i Saniewskiego?
Porównań absolutnie się nie boję. To zupełnie inna sprawa i nawet o tym nie myślałam. A z samym tematem mierzyłam się przez wiele lat. Wszystko zaczęło się od przypadku. Tuż po transformacji, na jakimś przyjęciu, podsłuchałam rozmowę nowego generalnego dyrektora więziennictwa, który powiedział, że dzisiejsze więzienia kobiece to wylęgarnia chorego seksu. Tak mnie to zaczęło nurtować, że postanowiłam dostać się do takiego więzienia. Było to bardzo skomplikowane, prawie niemożliwe, ale udało mi się. Niezbyt legalnie, więc przemilczę, kto mi w tym pomógł. To było dla mnie absolutnie druzgocące przeżycie. Byłam wtedy na innym etapie życia: moje książki zaczęły wychodzić w Niemczech, a w Polsce wszystko się dla nas zmieniało na lepsze, komuna zaczęła odchodzić... Tymczasem po wejściu do więzienia nagle znalazłam się w zamkniętym społeczeństwie kobiet. Po prostu w piekle kobiet. Spotkałam tam niesamowitą informatorkę i myślę, że bez niej moja książka by nie powstała. Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy, miałam wrażenie, że do pomieszczenia wszedł jakiś potwór: bardzo otyła osoba, odpychająca twarz...
Czyżby Matka Agata z pani powieści?
Tak! Strażniczki mnie przed nią ostrzegały i twierdziły, że to idiotyzm, żebym zostawała z nią sam na sam. Mówiły, że może mi zrobić krzywdę, że jest nieobliczalna i nikt mi nie pomoże, kiedy zostaniemy same. Z kolei ja wiedziałam, że jeśli zostanie z nami strażniczka, to nie będzie żadnej rozmowy. Postanowiłam się nie bać. I nie bałam się jej, a ona to czuła. Właśnie z nią rozmawiałam najdłużej, bodaj siedem dni. I pod koniec wytworzyła się taka chemia, że zdradziła mi wszystkie tajemnice więzienia. Zauważyłam, że jest to inteligentna osoba, ale znalazła się w nieodpowiednim momencie swojego życia w niewłaściwym miejscu. Była dróżniczką, nie zamknęła na czas szlabanu i doszło do katastrofy kolejowej. Tak trafiła do więzienia i zaczęła się staczać.
Czyli historia Matki Agaty opisana w pani powieści jest autentyczna?
Tak, wszystkie bohaterki "Drzwi do piekła" mają lub miały w życiu swoje odpowiedniki. Spotkałam w tym więzieniu ze trzydzieści kobiet i po każdym spotkaniu robiłam notatki z naszych rozmów. Ale najważniejszą rozmówczynią była ta "Agata". Naprawdę miała na imię Jola. Kiedyś powiedziała mi: "Maria, ty chcesz pisać o więzieniu, a więzienie to jest przede wszystkim seks. A co ty wiesz o seksie między kobietami? Nic. To ja ci powiem. Weź sobie kartkę i notuj". I powiedziała mi, jak wygląda seks między kobietami. Na przykład scenę gwałtu, kluczową w powieści "Drzwi do piekła", praktycznie mi podyktowała. Byłam jej bardzo wdzięczna i po tych wszystkich rozmowach wręcz trudno mi było się z nią rozstać, bo czułam, że ma jeszcze sporo do opowiedzenia. Niestety, nie było już czasu. Myślę, że dla niej to nasze spotkanie też było ważne. Nie umiała lub nie chciała okazywać uczuć, ale po kilku rozmowach pokazała mi zdjęcie swojego synka. Wiedziałam, że to z jej strony dowód ogromnego zaufania. Właśnie po rozmowie z nią wiedziałam, że muszę napisać tę książkę. Ale chociaż miałam fantastyczne notatki, do napisania "Drzwi do piekła" podchodziłam trzy razy! Pierwsze podejście - na gorąco, po rozmowach w więzieniu, ale wtedy książka mi się nie udała. Po prostu zrobiły się z tego wywiady z więzienia, a sprawa małżeńska między Darią i Edwardem nie miała uzasadnienia. Czegoś tam zabrakło. Książka nawet ukazała się, ale szybko ją wycofałam, nie chciałam, żeby była czytana. Drugie podejście było po paru latach. Edward ma swój odpowiednik w rzeczywistości i ponownie zaczęłam pisać książkę, gdy zostały ujawnione nieznane wcześniej fakty na jego temat. Druga wersja też mi się nie podobała, bo czułam, że to wciąż nie jest to. Trzecią wersję napisałam niedawno i właśnie się ukazała. Niby jest to ta sama historia, ale dopiero teraz nabrała siły. Jak gdyby nagle sama się napisała, ułożyła i wszystkie wątki się połączyły. Przede wszystkim wreszcie zaczynamy wierzyć Darii, a jej zbrodnia nie jest już niewiarygodna.
Czy to znaczy, że najpierw musiały się wydarzyć "Sprawa Niny S." i różne życiowe doświadczenia, żeby opowieść o kobiecym więzieniu dojrzała?
Tak, chodziło o to, żebym do końca zrozumiała kobiety. Wcześniej stawiałam się zawsze po drugiej stronie barykady - byłam bardziej związana z mężczyznami. Lubiłam z nimi rozmawiać, przyjaźniłam się, miałam kontakty i nagle moje sprawy osobiste wpłynęły na to, że wszystko uległo przewartościowaniu.
Skąd pomysł na umieszczeniu w więzieniu pisarki? Dlatego, że jest w tym środowisku inna, obca?
To po pierwsze. Poza tym chciałam, żeby stała się sumieniem więzienia. Żeby to był ktoś, kto pracuje z książką. Dlatego pisarka, a nie ktoś o innym zawodzie, dlatego biblioteka i dzięki temu powstał pomost między nią a pozostałymi więźniarkami.
Dlaczego na sumienie więzienia wybrała pani kogoś, kto dopiero w więzieniu poznaje siebie, dopiero tam siebie dookreśla?
Daria najpierw sama staje się swoim sumieniem, a przy okazji także sumieniem dla innych. Nie miała takich aspiracji, ta rola została jej niejako narzucona. Po prostu inne więźniarki zaczęły do niej przychodzić. Ciekawa jest też relacja między nią a Agatą. Na początku jest wojna, krzywda, a później przychodzi przebaczenie i pojawia się potrzeba pomocy, wyciągnięcie ręki. Myślę, że jest to piękne przesłanie i cieszę się, że udało mi się pokazać człowieka w potworze. A przecież przed pierwszym wyrokiem Agata była normalną kobietą, dopiero potem więzienie uczyniło z niej zwierzę, które żyje tylko po to, żeby przetrwać. Później zaczął budzić się w niej człowiek. Na końcu, kiedy Agata wychodzi z więzienia, jest osobą, która odnalazła swoje człowieczeństwo. Wydaje mi się, że udało mi się to pokazać.
Czy można powiedzieć, że powstała książka pani życia?
Tak. Pisałam tę książkę przez dwadzieścia lat i cały czas wracałam do niej myślami. Pomogły mi fakty, które zostały niedawno ujawnione. Okazało się, że Edward był TW. To był chyba impuls, który spowodował, że ponownie weszłam w ten temat. Do trzech razy sztuka (śmiech). I dopiero za trzecim podejściem udało mi się przekazać wszystkie emocje.
Jak po napisaniu książki życia napisać kolejną książkę?
Strasznie trudno. Najbardziej chciałabym już nie pisać, ale tak się nie da z paru powodów, choćby dlatego, że na kolejną powieść czekają wydawca i czytelnicy. Teraz piszę drugą część "Drzwi do piekła", ale to już zupełnie inna historia.
Rozmawiała Magdalena Walusiak

Wywiady
Maria Nurowska - Musiałam zrozumieć kobiety
Maria Nurowska opowiada o książce swojego życia - najnowszej powieści "Drzwi do piekła".
Komentarze (0)