Wojciecha Manna nie trzeba nikomu przedstawiać. Dziennikarz muzyczny i prezenter radiowej Trójki, satyryk, który razem z Krzysztofem Materną występował w kilku programach telewizyjnych z kultowym „Za chwilę dalsza część programu” na czele. Słuchanie Manna dla trójkowiczów jest obowiązkowym punktem programu w tygodniu, a jego głos i humor jednym z najbardziej rozpoznawalnych. Tym razem dziennikarz postanowił zabrać czytelników książki „Artysta. Opowieść o moim ojcu” w podróż do przeszłości, gdzie co prawda to on jest narratorem, ale bohaterem postać zupełnie nieznana – jego ojciec Kazimierz Mann.

 

 

Grafiki, plakaty i portrety tajemniczych kobiet

Powiedzmy to od razu – postać niezasłużenie nieznana, a raczej niesprawiedliwie zapomniana. Czasem ktoś wyciągnie i odkurzy jego prace – jak kilka lat temu, kiedy pojawiły się w kalendarzu na 2014 rok Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Bo Kazimierz Mann był artystą, malarzem i grafikiem, a kilkadziesiąt lat temu na jego prace można było trafić wszędzie – zdobiły okładki czasopism, kawiarniane i dworcowe ściany, pocztówki, znaczki i plakaty filmowe. Charakterystyczna dla niego żywa, kolorowa kreska wyróżniała się na tle szarzyzny PRL-u, do której jesteśmy przyzwyczajeni,  oglądając filmy czy zdjęcia z epoki. Dziś Kazimierza Manna pamiętają tylko nieliczni, stąd książka Manna-syna jest próbą przywrócenia pamięci o ojcu, artyście nietuzinkowym i o jego sztuce, ale też opowieścią o czasach, w jakich przyszło mu żyć, a synowi dorastać.

 

Z opowieści Wojciecha Manna poznajemy trochę kronikarskich faktów – że Kazimierz Mann miał dwóch braci, urodził się we Lwowie i tam studiował architekturę na Politechnice Lwowskiej, by kontynuować studia w wiedeńskiej Kunstgewerbeschule. Że wraz z małżonką Malwiną postanowił osiąść w Warszawie i jeszcze przed wojną rozwinął swoje skrzydła, tworząc grafikę i malarstwo użytkowe. Jako kierownik artystyczny atelier grafiki reklamowej Polskiej Agencji Telegraficznej (znanej po wojnie jako PAP), projektował wystawy, plakaty, broszury czy opakowania. Schronisko na Gubałówce przyozdobił malarskimi freskami (nie zachowały się), a dla polskiego pawilonu na Wystawie Światowej w Nowym Jorku w 1939 roku przygotował panneau pt. „Łowy w Polsce”. Potem było trudniej – wojenna rzeczywistość nie pozwalała na artystyczny rozwój, a rok 1951 przyniósł areszt i skazanie na karę śmierci przez władze komunistyczne za rzekomą kolaborację z Niemcami (po dwudziestu latach Mann został oczyszczony z zarzutów).

 

Artysta w pracy i w domu

Na mocy amnestii Mann wyszedł z więzienia w 1953 roku i szybko wrócił do pracy. Był artystą, jak wspomina syn, niezwykle płodnym, po wykonaniu prac na zamówienie w wolnych chwilach tworzył dla rodziny i znajomych, a jego „prywatne” dzieła odznaczają się niezwykłą lekkością i oryginalności. Wystarczy spojrzeć na portrety krewnych i tajemniczych kobiet, które fascynowały małego Manna – syna.

 

Dużo czasu spędzał też z dziećmi. Mann portretuje ojca jako człowieka o wielu zainteresowaniach i talentach, o które często – jako dziecko – w ogóle go nie podejrzewał. To Mann senior rozwija w synu zamiłowania muzyczne, pokazuje jak ważny jest dobry sprzęt odtwarzający muzykę. Zabiera go też na męskie wyprawy i uczy wrażliwości patrzenia na świat. A jednocześnie jest zabawny w zwariowany sposób, kupuje auto, choć kiepski z niego kierowca, w zoo próbuje oswajać zwierzęta, chce zabrać syna na straszny film do kina, za co dostaje burę od żony. Raz pomaga małemu Wojtkowi w przygotowaniu plastycznego projektu. „Ku mojej radości profesor Prochera okazał się człowiekiem z wyobraźnią. Dostaliśmy z ojcem ocenę celującą” - pisze Wojciech Mann.

 

Bardziej album niż biografia

Ojciec Mann jest tego typu rodzicem, którego po latach wspomina się z sentymentem. Za to Mann artysta jest postacią nieprzeciętnego formatu, co Mann – syn odkrywa także po latach, z zaskoczeniem znajdując jego obrazy wiszące na ścianach w kolejnych domach prywatnych kolekcjonerów, czy pocztówki, które od razu trafiają na aukcje sztuki. „Ojciec poszukiwał wszelkich zjawisk burzących betonową monotonię okazjonalnie pstrzoną kolorem czerwonym, który jednoznacznie kojarzył się z narzuconą władzą. Wydaje mi się, że tę kolorystyczną ulgę odnajdował w barwach wsi. Nie mam tu na myśli naturalnego piękna krajobrazu, ale raczej feerię barw polskich strojów ludowych” - pisze Wojciech Mann w swojej książce. Malarstwo i grafika ojca opowiedziane słowami syna to bajkowy świat, w którym konie mogą być zielone, cyrkowcy dokonują niemożliwych akrobacji, a wokół krążą tajemnicze kobiety w ogromnych kapeluszach.

 

Zakres jego malarskich możliwości jest ogromny – od sztuki ludowej, po rysunki w książkach dla dzieci, freski naścienne, rysowane symbolem i nowoczesną kreską plakaty filmowe, czy portrety przywodzące na myśl polska szkołę realizmu. Mann-artysta był wszechstronny i niezwykle otwarty na artystyczne eksperymenty, co można zauważyć, przeglądając książkę Wojciecha Manna. To bardziej album niż biografia, bo dziennikarz starał się zebrać w niej twórcze dziedzictwo ojca, i przypomnieć co ważniejsze dzieła. Ogląda się go z wielką przyjemnością, tym większą, gdy ma się świadomość, że to oryginalne prace powstawały w trudnym dla sztuki okresie lat 50. i 60. Książka Wojciecha Manna jest doskonałą odpowiedzią na jesienną szarość i ponurą zimę.