Oryginalność to cecha, która jest równocześnie zaletą i wadą. Zyskuje na niej sztuka, to pewne, jednak często tracą sami artyści. Trudniej jest im się przebić, kiedy nie stawiają na szybkie dotarcie do szerokiego grona słuchaczy. Walczą z przeciwnościami losu i zmagają się z chłodem nastawionych na szybki zysk wydawców. Jednak upór i wierności raz obranym zasadom, przynosi pewnego dnia nagrodę, dla której warto się tak męczyć! Szacunek publiczności! To jest ten skarb, na który nie mają co liczyć lansowane siłą, przygłuche gwiazdki, a który przypadnie kiedyś takim muzykom jak na przykład… Napszykłat! Oczywiście, jeżeli uda im się pozostać sobą i zachować dobry humor. Na kilka prostych pytań odpowiada Piernik, facet odpowiedzialny za wokale i sample…

Na początek trochę historii. Jak wszystko się zaczęło? Kiedy i dlaczego?

Każdy z nas ma swoją burzliwą historię pełną dramatycznych i spektakularnych zwrotów akcji i niespodzianek. Przybyliśmy z różnych stron kraju. Ansman i ja ze Świnoujścia, Charles z Florczak, natomiast Małe JuJu z Sadek. Spotkaliśmy się w Poznaniu w 2003 roku, a resztę już można usłyszeć na płytach (śmiech). Wszyscy wyrośliśmy na innym chlebie, stąd nasze muzyczne spotkanie zaowocowało różnorodnością. Myślę, że musieliśmy się spotkać, by przynieść światu jeszcze więcej niepokoju.

Jakie było przyjęcie albumu „Plenum”? Konfrontacja ze słuchaczem zmieniła cokolwiek w samym zespole?


Konfrontacja ze słuchaczami zradykalizowała nasze podejście do muzyki. Zaczęliśmy wymagać wiecej od siebie oraz od słuchaczy. Odbiór „Plenum“ był pozytywny. Jednak dla nas to już przeszłość. Nagrywanie płyt przyspieszyło proces zmian w naszej muzyce. Od „Plenum“ do „Brudne zwierzaki“ rozciąga się długa droga, mimo że płyty następują po sobie w rocznym odstępie. Możemy zapewnić, że pójdziemy jeszcze dalej.

Jakiego rodzaju problemy stają na drodze takim kapelom jak Napszykłat? Z czym jest największy kłopot, kiedy gra się taką muzykę jak Wasza?

Problem na problemie (śmiech). Globalny kryzys fonografii na świecie (śmiech), upadek moralności zachodnich społeczeństw. Problem zaczyna się od kabla jack – jack, a kończy się w głowach słuchaczy. Wszystkim po drodze trochę „nie leżymy“. Media zdominowały proste i łatwe gatunki. Polski hip - hop, do którego raczej nie pasujemy, zjadł swój ogon, a udawany indie z kontraktami wielkich koncernów stwarza pozory, że muzyka alternatywna jest popularna. Napszykłat jest bardziej indie niż całe polskie indie razem wzięte. Problemem jest przebić się do świadomości odbiorców przez gąszcz popowych produkcji.

Kiedy tak naprawdę poczuliście, że chcecie być częścią „branży muzycznej”?

Mama mi mówiła, żeby dobrze się uczyć, nie patrzyć w ogień, nie zabijać pająków, żeby nie padało i...trzymać się daleko od branży muzycznej (śmiech).

Czujecie się zintegrowani z jakąś konkretną sceną? Dużo jest takich kapel jak Napszykłat?


Należymy do kolektywu PinkPunk. Trudno mi jest mówić o scenach, bo takowych z krwi i kości poprostu nie odnotowałem. Widziałem i słyszałem wiele rzeczy, ale czegoś takiego jak Napszykłat nie (śmiech). Trzeba powiedzieć, że Polska  powoli budzi się  z marazmu. Pojawiają się naprawde dobre rzeczy.

Jak wygląda proces pisania i nagrywania muzyki w Waszym wypadku?

Raz w miesiącu wybieramy się do delty Świny i błąkając się po karsiborskich kępach szukamy tego czegoś. Z wycięczenia padamy na ziemie i olśniewa nas wizja. Potem w milczeniu wsiadamy do InterCity i wracamy do Poznania. Następnie każdy dokonuje refleksji nad tym co widział, spotykamy się na próbie i gramy. I tak co miesiąc. Muzyka powstaje w toku wspólnej pracy. Czasami jest to kompozycja domowego zacisza, a czasem jest to improwizacja.

Kto jest kim w zespole?

Napszykłat to:
Ansman – mc
Charles – drums, beats
Małe JuJu – gitara
Ja zajmuję się elektroniką i mc oraz piszę teksty z Ansmanem. Za muzykę odpowiada cała grupa.


Teksty Waszych piosenek zdradzają pewną skłonność do abstrakcji. Macie jakieś wzory i inspiracje w tej materii?


Mi się zawsze wydawało, że jesteśmy najtwardziej stąpającym po ziemi zespołem. Abstrakcja i surrealistyczna gra słowem towarzyszą nam odkąd pamiętam. Nie piszemy hip - hopowej publicystyki. Jesteśmy raczej autorami gminnych opowieści o nieistniejących, a może nawet istniejących dziwadłach. Inspiracje? Italo Calvino, Borgess, polskie książki telefoniczne oraz Merkuriusz Polski. Tak widzimy rzeczy.

Dzieci Świny vs. Napszykłat - Jak to wygląda? To wasz label? Jak się powodzi pozostałym zespołom z DŚ?

Dzieci Świny to label, który stworzyliśmy po problemach z wydawcami, z których gruba część okazała się - mówiąc delikatnie – mało kompetentna etycznie. Zakładając label mieliśmy na celu wydawanie swoich płyt. Być może uda nam się kiedyś wydać kogoś innego (śmiech).


Skąd pomysł, żeby startować w Jarocinie? Nie baliście się, że nie traficie w gust tamtejszej publiczności?


Coś nas tam pchnęło. Szczerze mówiąc, wcale się nie spodziewaliśmy wygranej. Nawet nie chcieliśmy startować w konkursie. Ale ślepy los wybrał za nas. Co do samego festiwalu, to estetycznie i mentalnie (co gorsze) stoi jeszcze w latach 80., a świat się przecież nieco zmienił.

Avant – hip – hop – post - rock – electronic... (uff…)… Tak o Was piszą niektórzy. Czy mają rację?

Sami nie wiemy jak to nazwać. Może Ty coś nam wymyślisz? Sama nazwa nie stanowi dla nas problemu. Dla mnie jest to hip - hop. Taki hip - hop, który sobie wymarzyliśmy i taki, jaki powinien być naszym zdaniem.

Nie wymyślę! Mam słabo rozwiniętą wyobraźnię nazewniczą. Powiedz lepiej, czy warto przyjść na Wasz koncert?


Tak. Na koncertach jesteśmy brudnymi zwierzakami:)

Aktualnie promujecie nowe mini LP, „Brudne Zwierzaki”. Jakie plany na przyszłość?


“Brudne Zwierzaki“ już stoją na sklepowych półkach. Pracujemy powoli nad materiałem na nową płytę. Mamy więc w planach jej wydanie. Może nawet uda się jeszcze w tym roku. A w dalekiej przyszłości czekamy na dom spokojnej rapowości…

Rozmawiał
Piotr Miecznikowski