Wyjątkowy głos, alternatywno-jazzowe utwory oraz niezwykła osobowość – mieliśmy ogromną przyjemność rozmawiać z Malią, charyzmatyczną wokalistką pochodzącą z Malawi, która wydała niedawno swój nowy album pt. "Convergence".

 

Można powiedzieć, że Twoja kariera zaczęła się w 2002 roku wraz z wydaniem debiutanckiego albumu Yellow Daffodils. Ale tak właściwie, to kiedy zaczęłaś śpiewać?

Mój pierwszy profesjonalny występ, koncert, za który otrzymałam pieniądze – bo dla mnie to jest prawdziwy początek bycia artystą – zagrałam w 1998 roku, cztery lata przed wydaniem pierwszej płyty. Śpiewałam w restauracjach, na weselach itd., tylko ja i fortepian, gitara albo bas. Tak jak w hotelu, kiedy ktoś przygrywa melodię. Śpiewałam 5-7 nocy w tygodniu, nawet po podpisaniu kontraktu z wytwórnią Sony Music oraz André Manoukianem. Dopiero po wydaniu płyty mogłam powiedzieć: “ok, teraz jestem artystą nagrywającym i muszę skupić się na swoich kontraktach”.

Wspomniałaś o francusko-ormiańskim producencie André Manoukianie, który pracował m.in. dla Liane Foly. Jak przekonałaś go do tego, by nawiązał z Tobą współpracę i wyprodukował piosenki na płytę?

Zobaczyłam płyty, jakie wydał w tym czasie w Virgin Records, zadzwoniłam tam i powiedziałam: “Cześć, mam na imię Malia i chciałabym rozmawiać z André Manoukianem”. Wtedy oni dali mi numer do jego managera, a ten przekazał mój numer André’owi. Wtedy on oddzwonił do mnie, porozmawialiśmy, a parę miesięcy potem wysłałam mu swoje pierwsze demo. Musiałam je nagrać, bo żadnego nie miałam... Nie spodziewałam się, że do mnie oddzwoni (śmiech). Nie miałam pieniędzy na nagranie właściwego demo i pójście do studia. Nagranie trzy-czteroutworowej płyty zajęło mi wówczas 2-3 miesiące. Wysłałam ją do niego, a on polubił mój głos. To był właśnie czas, kiedy zaczęliśmy współpracę – on napisał melodie, a ja – słowa.

Czemu jako nastolatka wyjechałaś do Stanów Zjednoczonych?

Bo chciałam być gwiazdą (śmiech). Jak byłam dzieckiem, to nie myślałam o konsekwencjach, tylko robiłam to, co chciałam. Kiedy szłam do szkoły i widziałam wielkie róże na ulicy, to zrywałam je i wplątywałam we włosy. Robiłam, co czułam. I kiedy docierałam do szkoły, dzieciaki się ze mnie śmiały, a ja myślałam: “czemu oni się ze mnie śmieją, mój kwiatek jest piękny!” (śmiech). Tak samo w dorosłym życiu: chciałam poznać André, zostać piosenkarką, nie myślałam o konsekwencjach. Z Ameryką tak samo – zobaczyłam “Fame” itp. i pomyślałam sobie “Jadę do Ameryki, na Broadway” (śmiech). Jednak okazało się to trudne, bo nikt nie chciał ze mną rozmawiać, wszystkie drzwi były zamknięte. Spotkałam jednak kilku muzyków, musiałam pracować w sklepie, gdzie sprzedawałam płyty i prezenty. Cały dzień słuchałam muzyki, często chodziłam na koncerty. Po pięciu miesiącach wróciłam do Anglii. W Ameryce zagrałam kilka koncertów, na którym musiałam “błagać” o pozwolenie mi na zaśpiewanie. Ale tylko kilku organizatorów zgodziło się na to.

Co skłoniło Cię do nagrania płyty Black Orchid(2011), będącej hołdem dla Niny Simone? Co inspiruje Cię w jej muzyce?

Inspiruję się wieloma wokalistkami. Kiedy 3-4 lata temu zdiagnozowano u mnie raka piersi i przeszłam zabiegi chemiczne, w smutnych chwilach dość długo słuchałam muzyki Niny Simone. Ona była taka żywiołowa, dzięki niej byłam silna, miałam siłę do walki z rakiem. Potrzebowałam jej muzyki w tym czasie, była dla mnie swojego rodzaju duchem, mentorem. Przeżywałyśmy podobną sytuację, ponieważ ona też zachorowała na raka piersi. Co jest naprawdę dziwne: wiedziałam, że Nina zmarła, ale zazwyczaj nie podawało się przyczyny. Kiedy zdałam sobie sprawę, że umarła na raka piersi, zareagowałam: „aah! Nie zamierzam umierać!” (śmiech). Poczułam, że muszę nagrać album z jej utworami, płytę spokojną, cichą. Spotkałam trzech świetnych muzyków i wyprodukowaliśmy „Black Orchid” – album, którym mówię Ninie „dziękuję”. Poza tym, chciałam, aby piosenki Niny cały czas istniały, nie zniknęły. Musiałam nagrać ten album, to było dla mnie wręcz boskie doświadczenie.

I stworzyłaś cudowny teledysk do jej przeboju My Baby Just Cares for Me. W utworze Touching Ghostsz Twojej nowej płyty natomiast można usłyszeć fragment jej utworu I Put a Spell on You, coś niesamowitego… Skąd taki krok?

Musiałam złożyć jej kolejny hołd także i na tej płycie (śmiech).

Album Black OrchidprzyniósłCi statuetkęECHO Jazz Award 2013 za Artystęroku. To nie jest Twoja pierwsza nominacja do tych niemieckich nagród Grammy, bo w 2004 roku byłaśkandydatkądo tytułu Międzynarodowy artysta rokuza płytęEchoes of Dreams. Czy spodziewałaśsiętych wyróżnień, jak na nie zareagowałaś?

Naprawdę się nie spodziewałam, nawet o tym nie myślałam. To zawsze jest niesamowita niespodzianka. Kiedy zakwalifikowałam się na listę nominowanych, pomyślałam: „o, naprawdę? Wow, ale super!”. To jest świetna nagroda, bo w czasie nagrywania „Black Orchid” miałam w sobie jednocześnie ból i miłość. To jest cudowne uczucie, kiedy jesteś rozpoznawalny dzięki swojej pracy, bardzo doceniam takie wyróżnienia.

Skupmy się na Twoim nowym albumie Convergence. To już piąty album i piąta dawka emocji. Wybacz takie bezpośrednie pytanie, ale jak rak zmienia sposób myślenia, proces nagrywania?

W tym dramatycznym momencie, miałam bardzo „ukryty” smak życia, wszystko widziałam w technikolorze, każde uczucie było głębokie jak ocean, wszystko było przejrzyste, cudowne. Z drugiej strony, oczywiście, był ogromny ból, ciemność. Oba albumy – „Black Orchid” i „Convergence” – powstawały w tym samym czasie, czułam się bardzo uduchowiona, spokojna w życiu. Kiedy tworzyłam te płyty, skoncentrowałam się na muzyce, nie myślałam o niczym innym. Byłam tylko „ja” i muzyka. Te trzy lata były bardzo twórcze, żyłam w bardzo klarownej, niesamowitej przestrzeni. Dużo malowałam, pisałam, spędziłam dużo czasu z rodziną, z córką. Wspaniałym momentem było zapomnienie o bólu. Nie myślałam: „o nie, jestem taka chora, umieram”. Próbowałam rozmawiać z rakiem, jakby to był człowiek, istota ludzka.

Wśród wszystkich jedenastu utworów na nowym albumie można usłyszeć przebój Peggy Lee Fever. Skąd pomysł na umieszczenie go na płycie?

To był pomysł Borisa Blanka, którzy naprawdę lubi ten utwór. Ja pomyślałam: „eh, »Fever«, śpiewałam to ze cztery tysiące razy”. Ale kiedy on to zagrał, nagraliśmy to w dziesięć minut, bo znałam tę piosenkę…

Każdy ją zna...

(śmiech) Dlatego umieściliśmy ją na płycie. Stworzyliśmy nieco „brudniejszą” wersję, wiecie.. wielu artystów śpiewa tę piosenkę w tym samym tempie, z takimi samymi emocjami, w ten sam sposób... Ja chciałam nagrać to nieco inaczej.

Jesteś z Malawi, położonej w Afryce. Egzotyczną atmosferę możemy także usłyszeć na Convergence, zwłaszcza w utworze Turners Ship. O czym jest ten utwór?

Pisałam o niezwykłych obrazach Williama Turnera. Na początku patrzysz na te obrazy i je podziwiasz. Kiedy jednak przyjrzysz im się bliżej, widzisz tych ludzi w wodzie, zabitych niewolników. Napisałam o tym piosenkę, bo jestem z kraju, gdzie panują totalitarne rządy. Dorastałam z poczuciem, że biali ludzie dominują nad czarnymi, ale nigdy tego nie kwestionowałam, bo wierzyłam, że tak musi być. Kiedy przyjechałam do Anglii, zdałam sobie sprawę, że to nienormalne. Kiedy opuszczałam Malawi, to było tak, że biali są silniejsi od czarnych. Jako czarny nie byłeś warty tego, kim jesteś. Z tą ostatnią piosenką chcę przejść do kolejnego projektu…

Czyli będzie kolejny projekt?! Super, masz już jakieś plany?

Mam plany, ale nie wiem, kiedy one się urzeczywistnią. Będzie to kontynuacja „Convergence”, muszę znaleźć właściwych muzyków, producentów. Mam już słowa, ale jeszcze żadnej gotowej piosenki.

Co inspiruje Cię w muzyce Billie Holiday?

W Malawi chodziłam do prywatnej szkoły, do której uczęszczały tylko trzech czarnoskórych. Uczono nas pewnego rodzaju ideologii. Żyliśmy w kraju, w którym wszystko było kontrolowane i dyktowane przez rząd, dlatego ja o wielu rzeczach nie wiedziałam. Kiedy przybyłam do Anglii, byłam przygnębiona, czytając o swoich korzeniach, o całej sytuacji. To była dobra nauka dla mnie, wtedy też usłyszałam w radiu piosenkę „Strange Fruit” Billie Holiday, utwór o linczowanych ludziach. Nigdy nie słyszałam tego typu muzyki w Malawi. Kiedy byłam nastolatką i przyjechałam do Anglii, zaczęłam uczyć się o wszystkich tych rzeczach, o kolonizacjach itd. Czułam się wtedy, jakby ktoś obdzierał mnie ze skóry, czułam tyle bólu, smutku. Wtedy poznałam historię, Billie Holiday, to, co przeszła... I wszystko się zmieniło. Kiedy usłyszałam jej głos, to nie były tylko słowa. Słyszałam głębię jej duszy, coś głębszego od samych słów. Pod tym względem była dla mnie dobrym nauczycielem, dlatego chciałam „pociągnąć” tę „linię”, szerzyć zamiłowanie do muzyki.

Czy mogłabyś nam zdradzić szczegóły swojej trasy koncertowej? Jak wiemy, 2 lipca zaśpiewasz w Austrii… Kiedy Polska?

Mam nadzieję, że zaaranżuję coś i przyjadę tutaj ze swoim zespołem. Nic nie jest jednak zaplanowane. Sam przyjazd do Polski był szybką decyzją: zadzwonili do mnie, poinformowali, że chcą wydać mój album w Polsce, chcą, żebym przyjechała, bla bla bla... Mam nadzieję, że tutaj wrócę. Dobry zespół, dobrzy muzycy – basista, gitarzysta, klawiszowiec. Teraz jest czas na rezerwowanie miejsca na koncerty. Mam nadzieję, że trasa odbędzie się w 2015 roku. Teraz skupiam się na promocji albumu.

Wydałaś pierwszy singiel z CovergenveI Feel It Like You, ale nie nagrałaś jeszcze teledysku

Nagrałam, niedługo się ukaże. Wiem, że to trochę późno, ale to nie nasza wina. Wiesz, polityka... Myślę, że klip będzie dostępny w przyszłym tygodniu. Następnym singlem będzie prawdopodobnie „Tears Run Dry”, mam nadzieję.

Wracając do Malawi. Powiedz nam, jak wygląda ten kraj pod względem kulturalnym. Czy jest dostęp do muzyków, nagrań, koncertów?

Oczywiście, że tak. BBC przygotował świetny dokument o tym – „Muzyka Malawi” – o ludziach grających tutaj, grających na gitarach, butelkach itd. Poza tym, rozwija się tutaj rap oraz malarstwo. Musisz jednak przyjechać, by to zobaczyć, bo to nie jest kraj, który promuje się na zewnątrz. Zanim urodziłam córkę, czyli jakieś 8 lat temu, odwiedzałam Malawi. Teraz, kiedy urodziłam córkę – i miałam raka. Kiedy podrośnie, pokażę jej ten kraj.

Dziękujemy za wywiad, trzymamy kciuki za promocję Convergence, za trasę koncertową oraz ten nowy projekt!

Dziękuję, mam nadzieję, że promocja albumu jest światełkiem dla trasy koncertowej.

Rozmawiał: Sergiusz Królak