"Wielka ucieczka" to przetłumaczone na kilkanaście języków dzieło Jürgena Thorwalda. Pierwsza książka dokumentująca dramat wypędzeń pod koniec II wojny światowej.   Premiera już 16 lipca.

Wybitny pisarz i historyk, słuchając relacji świadków, stworzył przejmujący dokument o niemieckiej ludności cywilnej, która w 1945 roku pod naporem Armii Czerwonej uciekała z Prus Wschodnich, Pomorza i Śląska na zachód. To jeden z najbardziej dramatycznych rozdziałów w historii Niemiec. Setki wypędzonych przeszło gehennę, wiele osób straciło życie. Thorwald jak na mistrza dokumentu przystało udowadnia, że wojna to zawsze tragedia pojedynczych ludzi, nieważne, po której stronie konfliktu się znajdują.
      

Opis ostatnich chwil Hitlera w bunkrze Kancelarii Rzeszy do dziś uważany jest za niezrównany. Wiele pozostałych scen ukształtowało wyobrażenie Niemców o końcu II wojny światowej.
      

Jürgen Thorwald (1915 -2006) – niemiecki pisarz, dziennikarz i historyk, szczególnie znany z książek opisujących historię medycyny sądowej oraz drugiej  wojny światowej. Wielka ucieczka, wydana po raz pierwszy kilka lat po wojnie, do dziś nie zniknęła z niemieckich księgarń, przetłumaczono ją na kilkanaście języków na całym świecie.




Przeczytaj fragment książki "Wielka ucieczka":

       Fragment rozdziału "Bitwa o Berlin"

       
Gdy nastał poranek 29 kwietnia, sowieckie czołgi stały przy Anhalter Bahnhof, a granat za granatem padały na gruzy wokół Kancelarii Rzeszy. Linia frontu dowódcy brygady Mohnkego, która biegła dookoła ruin śródmieścia, zacieśniała się coraz bardziej. W okolicy dużego schronu koło ogrodu zoologicznego istniało jeszcze małe połączenie ze znacznie większym odcinkiem frontu, obejmującym broniące się zachodnie części miasta, aż do Steglitz i Spandau. Pas terenu łączący oba odcinki miał zaledwie tysiąc metrów szerokości. W jego centralnym punkcie znajdował się potężny schron zoo, w którego przepełnionymn wnętrzu ciągle jeszcze ludzie szukali ocalenia. Leżeli tam, kucali lub stali mężczyzna obok mężczyzny, kobieta obok kobiety i dziecko obok dziecka. Tam umierali chorzy i ranni. Pośród tego natłoku cierpienia, śmierci i lęku, rozpaczy i powoli gasnącej nadziei komanda żandarmerii szukały jeszcze mężczyzn i żołnierzy z rozproszonych jednostek, aby uzupełnić szeregi walczących albo znaleźć pokarm dla maszynerii sądów doraźnych. W okolicy schronu nacierały, z małymi przerwami, sowieckie oddziały szturmowe, chcąc rozdzielić oba punkty oporu, bez przerwy atakowały również cienki front w obrębie Kancelarii Rzeszy. Adiutant Hitlera, major Johannmeyer, standartenführer SS Zander i łącznik z szefem prasy, Lorenz, otrzymali o godzinie ósmej rano rozkaz wywiezienia z Berlina trzech kopii testamentu Hitlera i przekazania ich Dönitzowi względnie Schörnerowi. Drogą radiową nadano do Schörnera i Dönitza polecenie, aby wysłali hydro plany na jezioro Wannsee i stamtąd zabrali ważne wiadomości. Lorenz, Zander i Johannmeyer opuścili schron około południa w przerwie ogniowej. Zamierzali poszukać drogi na zachód, a więc najpierw przedrzeć się do dzielnicy Pichelsdorf. Ich dalszy los pozostał w schronie Kancelarii Rzeszy nieznany. Nikt nie dowiedział się, że dotarli aż do Pawiej Wyspy na Haweli i tam czekali na samoloty. Żadnemu jednak nie udało się nawiązać kontaktu z załogami samolotów. W końcu podjęli dalszą drogę pieszo w kierunku zachodnim i gdzieś się na jakiś czas ukryli. Gdy w południe do schronu Kancelarii Rzeszy nie dotarły żadne dalsze wiadomości, a za to Krebs musiał zameldować, że Rosjanie przy Anhalter Bahnhof posunęli się dalej i że zaczyna brakować amunicji, trzej następni mieszkańcy schronu otrzymali od Hitlera pozwolenie wyjścia na zewnątrz.

 

Chodziło o adiutanta generała Krebsa, von Freytag-Loringhovena, jego adiutanta Boldta i adiutanta Burgdorfa, Weissa. Sami zaproponowali, że nawiążą kontakt z Wenckiem i zmuszą go do pośpiechu. W ich sercach płonęła chęć uniknięcia niechybnej zguby. Hitler udzielił im pozwolenia na wyrwanie się ze schronu, będąc w nastroju absolutnej apatii, nie opuszczającej go od nocy. Nie wiadomo było, czy sam jeszcze pokładał jakieś nadzieje w Wencku. Po południu udzielono pozwolenia na wyrwanie się czwartemu oficerowi, adiutantowi lotnictwa, pułkownikowi von Belowowi.
       
       
Von Below otrzymał list od Krebsa do Jodla, w którym Krebs donosił, że opór w Berlinie może potrwać jeszcze tylko kilka dni. Führer oczekuje, że na innych frontach walka będzie trwała aż do ostatniego człowieka. Oprócz tego miał przekazać Jodlowi treść osobistego dopisku Hitlera w jego testamencie, zawierającego słowa pożegnania skierowane do armii niemieckiej. Jeszcze raz odzwierciedliły one nastrój człowieka, który z uczuciem, że został zdradzony, zmierzał do swego końca. Jeszcze raz ujawniły się upór i niepoprawna przekora Hitlera, gdy na końcu oświadczał, że w dalszym ciągu celem dla Niemców musi pozostać zdobycie przestrzeni życiowej na wschodzie. Czterej oficerowie pożegnali się i zniknęli w piwnicach, kanałach i ruinach płonącego miasta. Wszyscy doszli do Haweli. W następnych dniach, oprócz Weissa, przedostali się przez Łabę na zachód i tam się rozpierzchli. Żaden z nich nie dotarł do wyznaczonego celu. O dziesiątej wieczorem Hitler po raz ostatni zgromadził osoby ze swego najbliższego otoczenia. Zjawił się także generał Weidling, blady, wyczerpany i u kresu sił. Zameldował, że na Wilhelmstrasse Rosjanie podeszli niemal pod Ministerstwo Lotnictwa, stali też już na Saarlandstrasse. W zachodniej części Berlina walczono między Bismarckstrasse i Kantstrasse. Front przebiegał północną stroną dzielnicy Grunewald i stadionu sportowego Rzeszy. Na przyczółku mostowym Haweli w Pichelsdorf walczył jeszcze z bezprzykładną, a zarazem tragiczną wiernością, która powinna stać się przekleństwem dla jej sprawców, batalion Hitlerjugend, lecz jego siły także niebawem musiały się wykruszyć. Weidling oceniał, że sowieckie oddziały atakujące najpóźniej 1 maja ukażą się przed wejściami do schronu. Wreszcie poderwał się do ostatniej, rozpaczliwej próby uratowania swoich jeszcze walczących oddziałów. Zaproponował wyrwanie się z Berlina dosłownie za minutę dwunasta, zapewniając, że jest jeszcze możliwe przełamanie sowieckiego pierścienia w kierunku południowo-zachodnim i ruszenie naprzeciw Wenckowi. Zobowiązał się bezpiecznie wyprowadzić Hitlera z Berlina. Również Axmann w imieniu swoich chłopców z Hitlerjugend podjął takie samo zobowiązanie wobec Hitlera.
       
       
Ale Hitler odmówił. Chociaż Weidling zaklinał go, żeby zaufał jemu i jego żołnierzom, którzy zdobędą się na ostatni wysiłek, jak tylko ujrzą możliwość wyrwania się z Berlina na zachód, Hitler pozostał niewzruszony. Jeśli nie skłaniała go do tego apatia, to chyba fakt, że w swoim testamencie nieodwołalnie zdecydował, że pozostanie w Berlinie. Gdy Krebs pół godziny później wysłał radiotelegram do Jodla tej treści: „Należy mi natychmiast zameldować, po pierwsze: gdzie znajdują się czołówki Wencka? Po drugie: kiedy zaatakują? Po trzecie: gdzie znajduje się 9. armia? Po czwarte: dokąd przebije się 9. armia? Po piąte: gdzie są czołówki Holstego?” — uczynił to w imieniu Hitlera. Ale było wątpliwe, czy to nowe, rozpaczliwe zapytanie o nieobecne do tej pory armie odsieczowe pochodziło od Führera, czy też podyktowane zostało pragnieniem przeżycia, jakie owładnęło Krebsem.
       
       
W nocy z 29 na 30 kwietnia, o godzinie pierwszej, podczas gdy śródmieście znowu znalazło się pod huraganowym ostrzałem, doszła jeszcze jedna wiadomość od Jodla, względnie Keitla. Była to odpowiedź na pytanie Krebsa, a pozwalała przypuszczać, że pod presją sytuacji w Meklemburgii wreszcie zaczęto pojmować rzeczywistość. Po raz pierwszy, bez wszelkich upiększeń, krótko i bezradnie stwierdzono: „Po pierwsze: czołówka Wencka jest unieruchomiona na południe od jeziora Schwielow. Po drugie: dlatego 12. armia nie może kontynuować marszu na Berlin. Po trzecie: cała 9. armia jest otoczona. Po czwarte: korpus Holstego został zepchnięty do obrony”.
       
       
To był koniec, nawet jeśli Bormann w swojej chęci przeżycia nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Wkrótce potem za pośrednictwem gauleitera Meklemburgii wysłał telegram do Dönitza. Telegram zdradzał nie tylko jego osobistą chęć uniknięcia śmierci, ale także rozmiar ponurego niedowierzania i niewłaściwej oceny rzeczywistości. Bormann telegrafował: „Panie Admirale! Zgodnie z naszymi obserwacjami dywizje mające odbić Hitlera od wielu dni stoją w miejscu. Od Keitla otrzymujemy tylko spreparowane, podkolorowane wiadomości. Możemy porozumiewać się wyłącznie przez Keitla. Führer nakazuje, aby Pan jak najszybciej i z całą bezwzględnością wystąpił przeciwko zdrajcom”.

       
Bormann wzbraniał się przyjąć do wiadomości prawdę wynikającą ze stwierdzeń
Keitla. Ale jego ślepy, wściekły opór nie natrafiał już na opór Hitlera. Około czwartej rano Hitler pożegnał się z większością ludzi ze swego otoczenia i razem z Evą Braun wycofał się do swoich prywatnych pomieszczeń. Sprawiał wrażenie zmęczonego i załamanego. Dopiero koło południa, gdy sowieckie oddziały szturmowe walczyły w tunelach kolejki podziemnej na Friedrichstrasse i wtargnęły już do tunelu pod Voßstrasse, wydał jeden ze swoich ostatnich rozkazów. Skierował go do szofera, Kempki, nakazując mu przyniesienie dwustu litrów benzyny w kanistrach do ogrodu Kancelarii Rzeszy. Hitler zjadł obiad, a następnie zebrał wokół siebie jeszcze raz grono swych najbliższych współpracowników: Burgdorfa, Krebsa, Hewla, Goebbelsa, Bormanna, Naumanna, Vossa, sekretarki i kucharkę. Pożegnał się z nimi i wrócił do swoich prywatnych pomieszczeń.
Było około wpół do czwartej po południu, gdy usłyszano tylko jeden strzał.
       
       
Gdy członkowie najbliższego otoczenia Hitlera po pewnym czasie weszli do jego prywatnych pomieszczeń, znaleźli go martwego. Eva Braun, zażywszy truciznę, leżała obok niego. Oboje — Hitler zawinięty w koc — zostali zaniesieni do ogrodu przez Bormanna, Kempkę i kilku oficerów SS. Sowiecki ogień właśnie trochę osłabł, ale mimo to w pobliżu padały pojedyncze granaty. Ułożono ciała obok siebie, oblano benzyną i podpalono. Płomienie strzeliły w górę, podczas gdy Bormann i reszta skoczyli z powrotem pod osłonę drzwi schronu i przyglądali się grze płomieni. Żadna wiadomość, nawet pogłoska o śmierci Hitlera nie dotarła do jeszcze walczących części miasta, które teraz znajdowało się pod olbrzymią, czarno żółtą czapą dymu. Nikt nie wie, ile serc przejęłoby się tą wiadomością w ponurych godzinach popołudniowych owego 30 kwietnia. Na pewno dotknęłaby ona fanatyków, którzy wręcz obsesyjnie, bez precedensu w historii, wzbraniali się uwierzyć w koniec. A masy? Te masy, które w całej swojej biedzie i nędzy były coraz dalsze od pełnych nadziei perspektyw wmawianych im oszukańczo do 28 i 29 kwietnia? Których myśli i odczucia coraz bardziej skupiały się już tylko na strachu i walce o własne życie? Masy, które wskutek niewyobrażalnego wyczerpania i zmęczenia prawie nie były zdolne do wiary w cokolwiek czy nawet do nienawiści? Tych mas wiadomość o śmierci Hitlera nie mogła już ani zainteresować, ani poruszyć. Tego dnia zgasło coś, co znajdowało się już poza wszelką nadzieją i uczuciem. Zgasło życie, które w ostatnich dniach nawet dla najbliższego otoczenia było zmorą, gdyż myśli i uczucia także i tego kręgu skurczyły się do troski o własną egzystencję. Wyimaginowana wola zwycięstwa, złudna wiara w przeznaczenie, moralny ciężar posłuszeństwa, rywalizacja i kompleks wierności — to wszystko zniknęło wraz z Hitlerem. Wszyscy, którzy w schronie przeżyli jego śmierć, myśleli już tylko o własnym losie albo też przestali ukrywać, że od dawna zajmuje ich tylko to.
       
       
Krótko po siedemnastej Bormann nadał przez radiotelefon, jedyne istniejące połączenie, wiadomość skierowaną do admirała Dönitza. Brzmiała ona następująco: „Wielki Admirał Dönitz. Na miejsce dotychczasowego marszałka Rzeszy Göringa Führer wyznacza Pana, Panie Wielki Admirale, na swojego następcę. Pisemne rozkazy w drodze. Od tej chwili dysponuje Pan wszelkimi prawami, jakie wynikają z obecnej sytuacji”. Ta wiadomość dowodziła, że dzika wola życia i władzy Bormanna także po śmierci Hitlera pozostała nie zmieniona. Wraz ze śmiercią Hitlera jego dotychczasowa władza legła w gruzach. Nie wiedział, czy Dönitz zatwierdzi go na stanowisku szefa partii, ale był gotów walczyć o władzę. Dlatego przemilczał w telegramie, że Hitler już nie żyje. Z nieprawdopodobną przebiegłością, która doprowadziła go do władzy, szukał drogi zapewniającej mu wpływy także w rządzie Dönitza. Jego brak wiedzy i rozeznania w sytuacji nie pozwalały mu zrozumieć, że dla niego nie ma już przyszłości. Zresztą zabiegał tylko o to, by wydostać się z Berlina i zapewnić sobie nową pozycję w otoczeniu Dönitza. Podczas gdy huragan ognia artyleryjskiego z najbliższej odległości zapowiadał rychły koniec, Goebbels, Bormann, Burgdorf i Krebs zebrali się, aby omówić możliwości, jakie im jeszcze pozostały. Bormann był za przedarciem się przez linie rosyjskie na północ lub zachód. Realizacja tego planu nie miała wielkich szans, zatem znalazł inną drogę wyjścia. Zaproponował pertraktacje z Rosjanami i kapitulację. Chciał im przy tym wyjaśnić, że decyzję o kapitulacji może podjąć jedynie rząd niemiecki, a ten nie znajduje się już w Berlinie, lecz na terenie Szlezwiku- Holsztyna i że, pod osłoną przejściowego zawieszenia broni, musiałaby się tam udać z Berlina jakaś delegacja i uzyskać zgodę na kapitulację przed Armią Czerwoną. Miał nadzieję, że sam wejdzie w skład tej delegacji i w ten sposób ucieknie z Berlina. Goebbels zgodził się na takie rozwiązanie. Zaproponował jeszcze, aby zwrócić Rosjanom uwagę na to, że Himmler już prowadzi rokowania z mocarstwami zachodnimi i że istnieje niebezpieczeństwo, iż Dönitz zdecydowanie opowie się po stronie państw zachodnich, a przeciwko Związkowi Radzieckiemu, jeśli nie uda się wpłynąć na niego z Berlina. W razie gdyby plan się nie powiódł, postanowił umrzeć. On też był człowiekiem, który do ostatniej sekundy swego życia nie mógł pozbyć się iluzji. Czy tego wieczoru, gdy wyrażał zgodę na propozycję Bormanna, nie błysnęła w nim iskra nadziei na rozłam między Wschodem a Zachodem? Nikt tego nie wie.

 

Postanowiono wysłać generała Krebsa jako negocjatora z uwagi na jego wcześniejszą działalność w Moskwie. Dowódca oddziałów nacierających armii sowieckiej w Berlinie, generał-pułkownik Czujkow, zajął wieczorem 30 kwietnia stanowisko dowodzenia w jednym z domów przy Immelmannstrasse. Czujkow — nie do pomylenia z marszałkiem Żukowem — w narzuconym na ramiona szynelu siedział w pokoju stołowym. Na kredensie stały telefony polowe. Stół pokrywał plan Berlina. Okno nie miało szyb. Ostry wiatr, wpadający z zewnątrz, poruszał podartą zasłoną zaciemniającą. Za oknem żarzyła się straszliwa łuna pożarów, barwiąc niebo nad śródmieściem Berlina. Dochodziła północ, gdy zgłosił się oficer łącznikowy. Przybył z głównej linii walki, znad brzegu Landwehrkanal, i zameldował, że przed dziesięcioma minutami na odcinku jednego z walczących tam pułków gwardii pojawił się niemiecki pułkownik z białą flagą. Pułkownik ów, mający przy sobie pełnomocnictwo podpisane przez Bormanna, prosił naczelne dowództwo sowieckie o wyznaczenie miejsca, w którym szef Sztabu Generalnego armii niemieckiej, generał piechoty Krebs, mógłby przekroczyć linię frontu i wręczyć Sowietom wiadomość najwyższej wagi. Czujkow zapytał o to w kwaterze głównej Żukowa, po czym oświadczył, że jest gotów przyjąć Krebsa. O trzeciej nad ranem zgłoszono telefonicznie, że Krebs przybył do sztabu jednego z sowieckich batalionów. Dziesięć minut później dotarł do sztabu dywizji i powiedział, że Goebbels powierzył mu poufną wiadomość. Po dalszych dziesięciu minutach wprowadzono go do pokoju Czujkowa. Sądząc ze stanu munduru, jego marsz przez ruiny Berlina musiał mieć niezwykły przebieg.
       

Wydawnictwo Literackie /F.N.