Już wkrótce, bo 25 marca, pojawi się na runku nowa książka Elizabeth Gilbert "Ludzie z wysp". Autorka bestsellera "Jedz, módl się, kochaj" tym razem zabiera czytelników na dwie wyspy u wybrzeża Maine.

Bohaterką książki jest bystra, energiczna, kompletnie nieromantyczna dziewczyna, która zakochuje się w końcu w młodym, przystojnym poławiaczu, który niestety należy do najbardziej znienawidzonego klanu. Ten romans będzie miał nieprzewidziane skutki dla mieszkańców obu wysp...


Już dziś prezentujemy fragment książki:
   

Pod koniec kwietnia Angus Addams wybrał się jednocześnie z Donem Pommeroyem sprzedać homary w Rock­land. Don był kawalerem, znanym na wyspie głupkiem i mniej bystrym bratem Iry Pommeroya, chmurnego męża Rhondy, ojca Webstera, Conwaya, Johna, Fagana itd. Angus nie miał zbyt wysokiego mniemania o żadnym z Pommeroyów, a mimo to pił z Donem całą noc w hotelu Wayside, ponieważ pogoda się popsuła i zrobiło się zbyt ciemno, by wracać do domu. Poza tym nudziło mu się. Może wolałby upić się samotnie w swoim pokoju, jednak sprawy potoczyły się inaczej. Mężczyźni spotkali się u hurtownika i Don zaproponował:
– Chodźmy się trochę orzeźwić.
Angus na to przystał.


W tym samym czasie w hotelu nocowało też kilku rybaków z Courne Haven. Znalazł się tam Fred Burden, skrzypek, w towarzystwie szwagra, Carla Cobba. Ponieważ na zewnątrz zacinał lodowaty deszcz, a poławiacze z obu wysp stanowili jedynych klientów baru, wdali się ze sobą w rozmowę. Zaczęła się całkiem przyjaźnie, gdy Fred Burden zamówił drinka dla Angusa Addamsa.
– Żeby się pan wzmocnił – zawołał – po całym dniu odcinania naszych więcierzy.
Zabrzmiało to wrogo, więc Angus odkrzyknął:
– Lepiej od razu zamówić całą butelkę. Zasłużyłem dziś na więcej niż jednego drinka.
To również nie było zbyt przyjazne, lecz nie doprowadziło do kłótni. Wywołało powszechny śmiech. Mężczyźni wypili wystarczająco dużo, by wprawić się w dobry nastrój, jednak nie tyle, by rwać się do bójki. Fred Burden i Carl Cobb przysunęli się do siedzących przy drugim końcu baru sąsiadów z Fort Niles. Oczywiście wszyscy się znali. Poklepali się po plecach, zamówili jeszcze piwa i whisky, pogadali o nowych łodziach i nowym hurtowniku, a także o najświeższym modelu więcierza. Dyskutowali o narzuconych właśnie przez państwo ograniczeniach połowów i o tych nowych idiotach ze straży. Właściwie wszystko ich łączyło, więc tematów do rozmowy nie brakowało.


Podczas wojny w Korei Carl Cobb stacjonował w Niemczech, wyciągnął więc portfel i pokazał kompanom tamtejszą walutę. Wszyscy wpatrywali się też w kikut Angusa Addamsa pozostały po wypadku z wyciągarką. Zmusili go, by znów opowiedział, jak kopnął palec za burtę i przyżegł ranę cygarem. Fred Burden zdradził z kolei, że letnicy na Courne Haven stwierdzili, że na wyspie jest za dużo chuliganów, i złożyli się na wynajęcie policjanta w lipcu i sierpniu. Zatrudnili nastoletniego rudzielca z Bangor, który tylko w ciągu pierwszego tygodnia służby trzy razy oberwał. Letnicy dali nawet dzieciakowi wóz policyjny, a on przekoziołkował w nim, gnając przez wyspę z dużą prędkością za facetem bez tablic rejestracyjnych.
– Pościg! – prychnął Fred Burden. – Na wyspie długiej na cztery mile! Na miłość boską, jak daleko facet mógł uciec? Cholerny dzieciak jeszcze by kogoś zabił. Po tym zajściu – kontynuował Fred – oszołomiony młody policjant został wyciągnięty z wraku i znów solidnie pobity, tym razem przez wściekłego właściciela ogrodu zniszczonego przez samochód. Po trzech tygodniach chłopak wrócił do Bangor. Samochód pozostał na Courne Haven. Kupił go któryś z Wishnellów i zreperował dla swojego dzieciaka. Letnicy kipieli z wściekłości, lecz Henry Burden i pozostali wyjaśnili im, że jeśli im się nie podoba na wyspie – droga wolna. Niech jadą z powrotem do Bostonu, gdzie policjantów jest do wyboru, do koloru.
Don Pommeroy wyznał, że na Fort Niles szczęśliwie nie ma latem turystów. Ellisowie jako właściciele niemal całej wyspy chcą ją mieć wyłącznie dla siebie.
– A na Courne Haven na szczęście nie ma żadnych Ellisów – odgryzł się Fred Burden.
Wszyscy się roześmiali. Co racja, to racja.


Angus Addams opowiedział o dawnych czasach na Fort Niles, gdy kwitło jeszcze wydobycie granitu. Na wyspie był wtedy policjant i świetnie się sprawdzał. Po pierwsze, należał do rodziny Addamsów, więc wszystkich znał i orientował się, co i jak funkcjonuje. Dawał wyspiarzom święty spokój i przeważnie pilnował tylko, by Włosi za bardzo nie rozrabiali. Nazywał się Roy Addams. Ellisowie zatrudnili go, by strzegł porządku na wyspie. Nie obchodziło ich, czym zajmuje się staruszek Roy, pod warunkiem że nikogo nie mordowano czy rabowano. Addams miał duży samochód – sedana packarda z drewnianymi panelami – lecz nigdy nim nie jeździł. Stworzył własną teorię uprawiania policyjnego fachu. Siedział w domu przy radiu, a gdy na wyspie coś się działo, wiadomo było, gdzie go szukać. Gdy słyszał o popełnieniu przestępstwa, szedł porozmawiać ze sprawcą. Dobry był z niego policjant – mówił Angus. Fred i jego szwagier przyznali mu rację.
– Nie było nawet więzienia – ciągnął Addams. – Jeśli w coś się wpakowałeś, musiałeś chwilę odsiedzieć w salonie Roya.
– Brzmi całkiem do rzeczy – powiedział z aprobatą Fred. – Tak powinna wyglądać policja na wyspie.
– Jeżeli ma w ogóle być – dodał Angus.
– Racja. Jeżeli w ogóle.
Potem Angus opowiedział dowcip o niedźwiadku polarnym, który chciał się dowiedzieć, czy w jego żyłach płynie krew koali, a Fred Burden skojarzył go z innym – o trzech Eskimosach w piekarni. Don Pommeroy zaserwował z kolei kawał o Japończyku i górze lodowej, ale go położył i Angus musiał go opowiedzieć jeszcze raz, jak należy. Carl Cobb zauważył, że słyszał kiedyś inną wersję, i zaraz ją przedstawił. Okazała się niemal identyczna. Strata czasu. Wtedy Donowi przypomniał się dowcip o katoliczce i gadającej żabie, ale i tym razem opowiadanie nie najlepiej mu poszło.
 

 

Angus wyszedł do toalety, a gdy wrócił, Don Pommeroy i Fred Burden już się kłócili. Naprawdę się pożarli. Któryś coś powiedział. Drugi to podjął. Oczywiście niewiele było trzeba. Addams spróbował się zorientować, w czym rzecz.
– Niemożliwe – mówił Fred zaczerwieniony, z pianą na ustach – to niemożliwe! Przecież by cię zabiła!
– A jednak – odpowiedział Don, powoli i z godnością. – Nie mówię, że to łatwe. Mówię tylko, że mógłbym to zrobić.
– O co chodzi? – spytał Carla Angus.
– Don założył się z Fredem Burdenem o sto dolców, że pokona w walce małpę wysoką na pięć stóp – poinformował Carl.
– Co?
– Zgniecie cię na miazgę! – krzyczał już Fred. – Taka małpa zetrze cię na miazgę!
– Całkiem dobrze się biję – nie zrażał się Don.
Angus przewrócił oczami i usiadł. Zrobiło mu się żal Freda Burdena, który pochodził wprawdzie z Courne Haven, lecz nie zasługiwał na tego rodzaju idiotyczne rozmowy z takim głupkiem jak Don Pommeory.
– Czy w ogóle widziałeś małpę? – drążył Fred. – Wie pan, jak jest zbudowana? Małpa wysoka na pięć stóp ma rozpiętość rąk na sześć. Wiesz, jaka jest silna? Nie pokonałbyś nawet dwustopowej. Rozwaliłaby cię!
– Ale nie wiedziałaby, jak walczyć – odparł Don. – Na tym polega moja przewaga. Ja wiem.
– Co za głupota. Zakładamy, że potrafi walczyć.
– Nic podobnego.
– To o czym w ogóle mowa? Jak można walczyć z taką wielką małpą, jeśli ona nawet tego nie potrafi?
– Mówię tylko, że mógłbym ją pokonać, jeśliby umiała. – Don rozmawiał bardzo spokojnie. Był mistrzem logiki. – Gdyby małpa wysoka na pięć stóp potrafiła walczyć, mógłbym ją pokonać.
– A zęby? – spytał Carl Cobb z nagłym zainteresowaniem.
– Przymknij się, Carl – uciszył go szwagier.
– Dobre pytanie – przyznał Don i mądrze pokiwał głową. – Zabroniłoby się małpie używać zębów.
– Wtedy by wcale nie walczyła! – krzyknął Fred. – Przecież małpy właśnie tak walczą! Po prostu by gryzła!
– To niedozwolone – zadecydował ostatecznie Don.
– Boksowałaby, co? – Fred domagał się wyjaśnień. – Mówisz, że pokonałbyś taką małpę w pojedynku bokserskim?
– Zgadza się.
– Ale małpa nie zna się na boksie – zauważył Carl Cobb, marszcząc brwi.
Don ze spokojem i satysfakcją pokiwał głową.
– Dlatego właśnie bym wygrał.

 

Fred Burden nie miał wyboru – musiał przyłożyć Donowi i tak też uczynił. Angus Addams opowiadał później, że sam by to zrobił, gdyby Don powiedział jeszcze choć słowo na temat boksu z pięciostopową małpą. Niemniej Fred nie wytrzymał jako pierwszy, więc walnął Dona w ucho. Na twarzy Carla Cobba odmalowało się wielkie zdziwienie, co z kolei wkurzyło Angusa. Addams przyłożył więc Carlowi, a zaraz potem oberwał od Freda. Carl też mu oddał, ale niezbyt mocno. Don podniósł się z podłogi, zawył i zgięty wpół rzucił się do przodu, celując głową w brzuch Freda. Siła ciosu odrzuciła Burdena na barowe stołki, które zachybotały się i z hukiem poprzewracały.
Fred i Don zaczęli się kulać po podłodze. Jakimś dziwnym trafem każdy z przeciwników miał przed nosem nogi drugiego, pozycja nie była więc najdogodniejsza do walki. Przypominali ogromną, nieporadną rozgwiazdę – widać było tylko ręce i nogi. Fred znalazł się na górze, oparł się czubkiem buta o podłogę i przekręcił siebie oraz Dona, usiłując zacieśnić chwyt.
Carl i Angus przestali się bić. W końcu aż tak bardzo im nie zależało. Każdy zadał cios i to wystarczyło. Stali teraz obok siebie, plecami do baru, i obserwowali walczących przyjaciół.
– Załatw go, Fred! – zagrzewał szwagra Carl, lecz rzucił przy tym zażenowane spojrzenie na Angusa.
Ten jednak wzruszył tylko ramionami. Właściwie go nie obchodziło, czy Don Pommeroy oberwie. Zasłużył na to, przygłup. Małpa wysoka na pięć stóp. Na miłość boską.
Fred Burden wbił zęby w goleń Dona. Don zawył zgorszony.
– Żadnego gryzienia! Nie wolno gryźć! – Najwyraźniej był oburzony, bo przecież ustalił tę regułę w odniesieniu do pojedynku z małpą. Stojący przy barze Angus przez chwilę obserwował niezdarne kłębowisko na podłodze, a potem odwrócił się, by uregulować rachunek. Barman, niewysoki szczupły mężczyzna, teraz bardzo zaniepokojony, trzymał w ręku kij baseballowy, który sięgał mu niemal do pasa.
– To niepotrzebne – powiedział Angus, wskazując na niego skinieniem głowy.
Barmanowi wyraźnie ulżyło. Wsunął kij z powrotem pod kontuar.
– Mam zawołać policję?
– Nie ma co się przejmować. To głupstwo, przyjacielu. Niech się trochę wyżyją.
– O co im poszło? – zainteresował się barman.
– Ach, to starzy kumple – powiedział Angus, a barman uśmiechnął się z ulgą, jakby to wszystko wyjaśniało. Addams uregulował rachunek, minął walczących i poszedł na górę się przespać.
– Co pan robi? – krzyknął za nim z podłogi Don Pommeroy. – Dokąd pan, do diabła, idzie?

 

Książce patronuje empik.

 

Dom Wydawniczy Rebis /F.N.