„Sweat” w 2020 roku podbił filmowe festiwale, a szerszej publiczności będzie znany od 18 czerwca, gdy wejdzie do kin.

Rozmowa z Magnusem von Hornem

Izabela Szymańska: Wchodziłeś już dziś na Instagrama?

  • Magnus von Horn: Tak, ale nic nie opublikowałem. Używam go do promocji filmu, rzadko wrzucam coś prywatnego, a nawet wtedy mało osób to widzi, bo mam prywatny profil. Na Instagramie głównie oglądam innych.

Właśnie w taki sposób trafiłeś na główną bohaterkę „Sweat”? Powstała z obserwacji czy wyobraźni?

  • Na początku z obserwacji na Snapchacie. Pomysł na film zaczął rodzić się kiedy jeszcze na Instagramie nie bylo storiesZacząłem od oglądania jednej motywatorki fitnessu, a potem wciągnąłem się.

Co cię w tym świecie wciągnęło? Jesteśmy w tym samym wieku, a przyznam, że ja do social mediów podchodzę z dużym dystansem, przede wszystkim cieszę się, że nie było ich w czasach mojego dorastania, że mnie nie ukształtowały. A Ty jak na nie patrzysz?

  • Wydaje mi się, że kiedy my dorastaliśmy, to dorośli mówili to samo o ówcześnie nowych zjawiskach. Zawsze pojawia się jakaś lekka panika dotycząca tego, co nas otacza.
    Mnie nie pociągał cały ten świat, ale kilka osób, które bardzo dużo postowały, wrzucały 50-60 filmików dziennie. Na początku patrzyłem na nie z góry, myślałem, że to jest puste. Moje odczucia były negatywne, mimo że influenserki same w sobie nie były negatywne. Zaciekawiło mnie więc dlaczego ja tak na nie reaguję? Co mnie w tym prowokuje? I w pewnym momencie zrozumiałem, że czułem rodzaj zazdrości, bo ja nie jestem w stanie spontanicznie podzielić się moim życiem. Tak dużo myślę o tym, co chcę pokazać, tak długo przerabiam to w głowie, że nie potrafię tak spontanicznie postować. I jaki możemy mieć z tego wniosek? Kto jest bardziej samolubny, skupiony na sobie? One czy ja? Nie wiem. Zauważyłem też, że z ich filmików tworzy się narracja, dokumentacja codzienności, która jest bardzo bliska życiu, prywatna, świeża. Oczywiście czasami jest nudna, głupia, ale można trafić na złoto - na coś emocjonalnego, prawdziwszego niż to co widziałem w kinie. I ten rytm: zabawa z psem, jedzenie, umycie zębów, treningi, potem jakieś załamanie nerwowe, a potem znowu szybko szejki, oglądanie telewizji, normalna rozmowa.
    Nie obserwuję ich, żeby z nimi trenować. Obserwuję je, bo lubię patrzeć na ludzi z bliska. Myślę, że to podglądanie prywatności działa także na innych, to jest przedłużenie reality tv, stara ludzka potrzeba, a nie nowy fenomen. Tylko forma jest inna.

Teraz każdy ma swoje medium, nie musi brać udziału w castingu do reality show, żeby pokazać swoje życie.

  • I dzięki temu to się staje nawet ciekawsze, bo bohater sam trzyma kamerę. Oczywiście storiesami też rządzą jakieś prawa, bohaterka nie jest sama i w 100% naturalna, ale to ona decyduje, co kręci.

Magnus von Horn reżyser Sweat

Magnus von Horn, fot. Rafał Placek

Kontaktowałeś się z influenserkami, żeby poznać ten świat od środka?

  • Z jedną się spotkałem, ale tylko po to, żeby dowiedzieć się jak wgląda praca ze sponsorami, reklamy. Nie chciałem budować postaci Sylwii na podstawie konkretnej osoby, tylko użyć swojej wyobraźni i potem zaprosić aktorkę, która dalej wypełni tę postać. Postać musi przyjść do aktorki, a nie aktorka do postaci.

Sylwię gra Magdalena Koleśnik. Znana z odważnych ról teatralnych, jak ta we „Wściekłości” Mai Kleczewskiej. Ale nie miała wcześniej szansy zagrać tak dużej roli w kinie.

  • Miałem dwie możliwości: zdecydować się na aktorkę taką jak Magda albo na aktorkę, która już prowadzi instagramowe życie. Bo Magda wtedy nie miała Instagrama.
    Szybko złapaliśmy nić porozumienia, podobnie myśleliśmy o tej pracy. Magda jest cierpliwa, zaangażowana, czułem, że to będzie fajna współpraca. Ma też osobowość, która pasowała, żeby bawić się tą postacią. Powiedziała mi, że kiedy ludzie z powodu wyglądu postrzegają ją jako głupia blondynkę, to wtedy ona udaje głupią blondynkę razy dwa. Wchodzi w tę grę. To mi się bardzo spodobało i czułem, że możemy to wykorzystać, by zbudować silny stereotyp na początku filmu i potem udać się w podróż, odkrywać, poznawać Sylwię.

Magdalena Koleśnik w filmie Sweat

Magdalena Koleśnik jako Sylwia Zając w „Sweat”. Fot. materiały Gutek Film

Przejrzałam Magdy Instagrama i zobaczyłam wasze zdjęcie z Ewą Chodakowską z 2018 roku. Konsultowaliście się z nią podczas pracy, pomagała wam?

  • Nie, po prostu poszliśmy na jej trening i potem jako fani czekaliśmy, żeby zrobić sobie z nią zdjęcie. Więc można powiedzieć, że pomogła nam w ten sposób, że trenując z nią zobaczyliśmy ten świat ze strony fanów. Ale ona chyba nie jest tego świadoma.

Czyli nie wie kto u niej był i do czego jej trening mógł zainspirować artystów?

  • Nie.

Magdalena Kolesnik i Aleksandra Konieczna Sweat

Magdalena Koleśnik i Aleksandra Konieczna w „Sweat”. Fot. materiały Gutek Film

Wiele wątków w „Sweat” mnie poruszyło, ale chyba najbardziej ten, kiedy bohaterka przyjeżdża do mamy i mimo że każda z nich chce dobrze, to nie mogą się porozumieć. Sylwia mówi o swoich uczuciach językiem zainspirowanym Instagramem, wszystko nazywa, dopowiada, chce mieć pewność, że mama wszystko usłyszała. A mama jest tym onieśmielona, bo nie potrafi tego przyjąć. Czy Instagram już zmienił nasz sposób komunikowania się?

  • To jest bardzo ciekawe pytanie. Na pewno nasz język rozwija się w kierunku związanym z social mediami. Ale jak dokładnie? Nie mam tu jakiejś mądrej odpowiedzi.
    To co widzimy w social mediach, to coś, co przeczuwałem jeszcze przed nimi - mamy ogromną, desperacką wręcz potrzebę skontaktowania się z drugim człowiekiem i jednocześnie mamy ogromny lęk przed tym. Kontakt poprzez social media pozwala podejść bliżej niż podeszlibyśmy w życiu, bo daje nam poczucie bezpieczeństwa. I to jest bardzo ciekawe, pozwala, żeby coś w człowieku zakwitło.
    Oczywiście jest dziś dużo krytycznego czy wręcz cynicznego spojrzenia na świat social mediów. Istnieje pogląd, że gdyby nie było smartfonów, Instagrama, Facebooka, to nauczylibyśmy się głębiej komunikować. Ale nie jestem do tego przekonany. Myślę, że w świecie bez smartofnów, taka osoba jak Sylwia byłaby nieszczęśliwa i niespełniona.

Czyli mimo wszystko te media pozwalają Sylwii skontaktować się z innymi?

  • Tak myślę o tej postaci. Pracując nad „Sweat” chciałem zrobić ludzki portret, historię, z której bohaterka wychodzi silniejsza i dzięki której my jako widzowie możemy czuć siłę.

Magdalena Kolesnik Julian Świeżewski Sweat

Magdalena Koleśnik i Jiluan Świeżewski w „Sweat”. Fot. materiały Gutek Film

Finał filmu, którego nie opowiemy, najsilniej pokazuje, że w tym świecie może być jakieś człowieczeństwo.

  • Cała wcześniejsza część filmu jest potrzebna, żeby móc patrzeć na finał w ten sposób. Jakbyś wyjęła tylko końcówkę, to bardzo możliwe, że nie miałabyś dostępu do tego, co tam jest. A rozgrywa się w Sylwii wielka zmiana, która nie jest widoczna na zewnątrz. To moment dogłębnego kontaktu ze sobą, wtedy jest w stanie być zajebistą motywatorką, guru. To nie trwa wiecznie, jakieś 10 minut, pół godziny, a potem opada i jej życie wraca do normalności. Nie jest tak, że ona zlikwiduje swój kanał i zacznie pracować dla Czerwonego Krzyża.
    Dla mnie to jest wiarygodne, spójne z moimi emocjami. Żyję życiem, które patrząc z zewnątrz, nie zmienia się. Nie mam czterech rozwodów i nie dowiaduję się codziennie o nieślubnych dzieciach. Prowadzę normalną codzienność. Ale czasami mam w sobie bardzo silne uczucia, przeżywam coś wielkiego. A tego nie widać.

W świecie, w którym wszystkie uczucia są pokazywane i nazywane, łatwo to przegapić.

  • Tak, to jest ciekawe, jak w tym świecie mamy się zorientować, które uczucia są prawdziwe, a które robione tylko dla lajków albo followersów. Jak ta osoba sama ma być tego świadoma?

Magdalena Koleśnik

Magdalena Koleśnik w „Sweat”. Fot. materiały Gutek Film

Myślę, że rozróżnianie tego, dobry kontakt ze sobą samym i spokój psychiczny, to są wyzwania naszego życia w najbliższych dekadach.

  • Do tego zobacz jak rozwija się deepfake, w którym każdą twarzą możesz manipulować.
    Jednak ciągle wierzę, że człowiek jest jak pies, który czuje, że jesteś zdenerwowana, nawet jeśli tego po tobie nie widać. Wierzę, że wyczujemy emocjonalną prawdę, że mamy coś takiego, czego nie da się ukraść człowiekowi, nie da do końca naśladować, co odróżnia nas od sztucznej inteligencji. Przez co komputer nigdy nie napisze dobrego scenariusza.

Intruz rez Magnus von Horn

Czytałam przy okazji premiery „Intruza”, twojego debiutu, że ciebie jako reżysera interesuje temat człowieka, który odkrywa w sobie możliwość popełnienia zła. Czy to droga tematyczna, którą chcesz iść?

  • Jest jakiś odcień mroku, który nieustannie mnie ciekawi, ale teraz powiedziałbym inaczej: kiedy traktujesz człowieka jako człowieka, to on przestaje być tylko ofiarą czy tylko przestępcą. Wtedy staje się kimś, kto może robić i dobre i złe rzeczy. Bardzo ważne jest dla mnie, żeby moje postaci były ludźmi. To brzmi banalnie, ale moim zdaniem potrzebna jest głęboka praca, żeby stworzyć bohatera, który robi i dobro i zło.
    Interesuje mnie też praca, która zbliża mnie do postaci, które na pierwszy rzut oka bardzo różnią się ode mnie. W „Intruzie” – morderca, tu influenserka fittnesu. Im dalej są ode mnie, tym bardziej jestem w stanie używać do pisania swojej wyobraźni. Bo kiedy piszę o facecie, który ma 37 lat i jest reżyserem, to jest to za blisko mnie i nie wiem jak go opisać. A w influenserce fittnesu mam duże pole do zabawy, bo to nie jestem ja; ale oczywiście to też jestem ja.

Magnus von Horn Bestsellery Empiku 2020

Magnus von Horn z nagrodą Odkrycie Empiku 2020 za film „Sweat”. Fot. Akpa

Jak się odnajdujesz w tym pandemicznym roku jako reżyser? „Sweat” miał świetne przyjęcie na festiwalach, wiele nagród, w tym nasze Odkrycie Empiku 2020, ale przekładaną premierę kinową, niemal rok po tej festiwalowej. Możesz ją świętować i zabierać się od razu za kolejny film?

  • Dla mnie pandemia jest trudna, ale nie jakoś bardzo, bo moje życie normalnie tak wygląda: siedzę w domu i pracuję. Oczywiście ciężko jest pokazać film w kinie i bardzo współczuję dystrybutorom.
    To czego mi brakuje, to spotkania z ludźmi, którzy oglądali „Sweat”, oglądanie z nimi w sali, gdy słychać, w którym momencie wstrzymują oddech, co ich bawi, co smuci. Te odgłosy nie kłamią. Dzięki nim mogę dowiedzieć się czegoś o swoim filmie.
    Natomiast ja zająłem się już nowym projektem, pracuję nad scenariuszem. Będzie to film kostiumowy, którego akcja rozgrywa się w Kopenhadze po I wojnie światowej. Dramat, horror. Jest przerażający, ale z miłością.

Więcej artykułów o filmach znajdziesz w naszej pasji Oglądam.