Autorka: Ewa Świerżewska
Paweł Pawlak, urodził się w 1962 roku. Od ponad trzydziestu lat zajmuje się wymyślaniem i ilustrowaniem książek, projektowaniem graficznym, scenografią teatralną, a także malowaniem i oprawą obrazów. Współpracując z wydawcami z Polski, Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Korei i Kanady zilustrował prawie 100 książek. Czasami myli mu się kolejność i nie czekając na tekst przygotowuje ilustracje. Musi wtedy samemu wymyślać do nich historie i dlatego niektórzy omyłkowo umieszczają go obok prawdziwych pisarzy.
Jest ilustratorem precyzyjnym, sumiennym i odpowiedzialnym. Do malowania stosuje pędzelki wyprodukowane z włókien nylonowych hodowanych w dobrostanie, rysuje tak, by nie zostawiać śladu węglowego i nigdy nie pracuje na nielegalnych papierach. Dba, by postacie, które występują na jego ilustracjach, nie musiały wstawać zbyt wcześnie i by otrzymywały godne wynagrodzenie za swój wysiłek. Lubi zwierzęta. Jeżeli kot umości się na rozłożonym warsztacie pracy, negocjuje z wydawcami nowy deadline.
Mieszka i pracuje pod Wrocławiem.
Rozmowa z Pawłem Pawlakiem
Ewa Świerżewska: Jajuńciek, Ignatek, a teraz ona – Stefcia. Zastanawiam się, jak Ty to robisz, że każdy stworzony przez Ciebie bohater kradnie serca czytelników (w tym na pierwszym miejscu moje?). Skąd przychodzą do Ciebie bohaterowie Twoich książek?
-
Paweł Pawlak: Najczęściej z gryzmolenia na marginesach kartek... Zdarza się też, że są efektem ubocznym pierwszego, szkicowego etapu prac nad książką lub innym ilustracyjnym projektem. Testując różne podejścia do tematu, szukając wyglądu głównego bohatera, postaci drugiego planu albo scen lub emocji, które chcę pokazać, produkuję ogromne ilości rysunkowych notatek, z których siłą rzeczy większość nie może przydać się w danej pracy. Takie bezwiedne bazgroły i szkice odrzucone na ilustracyjnych castingach stają się zaczynem, z którego później wyrastają nowi bohaterowie i ich historie, często bardzo oddalone od projektu, z którego wzięły swój początek.
Bardzo lubię nie tylko tych bohaterów, których sam wymyślasz, opisujesz i nadajesz im kształt graficzny, ale także tych z Twoich ilustracji do książek innych autorów. A Ty – wolisz tworzyć książki autorskie czy ilustracje do cudzych tekstów?
- Chyba jednak wciąż bliżej mi do książek autorskich, bo mimo większego ciężaru odpowiedzialności, wynikającego z podwójnej roli: wymyślacza historii i jej wizualnego opowiadacza, autorskie pomysły dają rodzaj swobody, którą rzadko oferuje praca przy cudzym tekście. Nie bardzo interesuje mnie dodawanie ilustracji do tekstu, który bez nich może istnieć samodzielnie, np. w postaci audio. Wolę tworzyć książki, w których splot obrazów i słów buduje nową całość, inną niż suma tych składowych. Idealny z tego punktu widzenia tekst musi być niepełny, niedomknięty. Otwarty po to, by w książce dopełnić go mogły ilustracje. Nawet najbardziej elastyczni twórcy słowa nie zawsze gotowi są na takie podejście.
W jakich okolicznościach powstała Twoja pierwsza autorska książka?
- Gdy w pierwszej połowie lat 90-tych, na wernisażu wystawy Józefa Wilkonia we Wrocławiu, zapytałem go, co radziłby mi robić, by trafić do wydawców na Zachodzie, usłyszałem, że powinienem zaproponować im całościowy projekt książki. Wymyśliłem wtedy postać zajączka w kraciastych spodenkach, spisałem jego przygody, przygotowałem czarno-białą makietą całej książki i trzy kolorowe ilustracje. Tak narodził się „Jajuńciek”.
Zaprezentowałem go najpierw w konkursie na projekt książki dla dzieci w Belgii, gdzie zdobył nagrodę publiczności dziecięcej, a potem wysłałem do kilku wydawców we Francji i choć żaden nie zdecydował się wtedy na jego wydanie, nawiązałem kontakty, które zaowocowały zamówieniami na ilustracje do innych książek. Po kilku latach „Jajuńćka” wydał w Polsce Muchomor, a później moja pierwsza książka autorska ukazała się po niemiecku i w języku… afrikaans w Republice Południowej Afryki.
W książce „Nie bój się, dziadku!” poruszasz z lekkością i humorem wiele ważnych kwestii, takich jak odwaga czy podążanie za marzeniami. Wierzysz, że z książek współczesne dzieci mogą czerpać wzorce, wiedzę i umiejętności przydatne w życiu?
- Książki dla dzieci – tak jak i te dla dorosłych - są nośnikiem idei, modeli wrażliwości, wzorów postępowania i przeżywania świata. I myślę, że zawarty w nich przekaz może trafić nie tylko do dzieci, ale również do dorosłych pośredników, którzy towarzyszą młodym ludziom w spotkaniach z książkami. Choć chyba daleki jestem od przekonania, że to, co odczyta i zobaczy w mojej książce odbiorca, będzie dokładnie tym, co w ja chciałem w niej zawrzeć…
Jak wyglądał proces powstawania tej książki? Czy najpierw był tekst, czy też obie warstwy – literacka i graficzna – powstawały równolegle?
- Historię Stefci zaczynałem budować od obrazów. Punktem wyjścia był szkic przedstawiający zajęcze dziecko przestraszone cieniem rzucanym na ścianę, właśnie jeden z tych rysunków, które powstają na marginesach kartek lub pozostają niewykorzystane po innym projekcie. Dziecku towarzyszyli na szkicu – również zajęczy - dorośli, którzy nie dostrzegali emocji malca. Do tego obrazu dodawałem kolejne sceny, próbując wymyślić opowieść o strachu, o jego przezwyciężaniu, o odwadze, samotności i konfrontacji dziecka z nie zawsze przyjaznym światem. Gdy gotowa była wstępna, szkicowa, czarno-biała makieta całej historii, zacząłem „ilustrować” ją słowami, dodając tekst tam, gdzie same obrazy nie mogły unieść tego, co chciałem opowiedzieć lub tam, gdzie czułem, że słowa mogą to zrobić lepiej, piękniej albo śmieszniej. A potem w kolejnych krokach cyzelowałem obie warstwy książki, obraz i słowo, aż do momentu, w którym wspólnie z wydawcą uznaliśmy, że dalsza praca już tylko psuje całość.
Z jakich technik korzystałeś, tworząc te niezwykłe ilustracje, na których możemy zobaczyć Stefcię, jaj babcię, dziadka i… poroże jelenia, które robi miny?
- Ilustracje do „Nie bój się, dziadku!” wykonane są w technice papierowego kolażu. Zwykle sam przygotowuję sobie papiery o odpowiednich kolorach i strukturach. Gdy cała podłoga pracowni zarzucona jest pomalowanymi arkusikami, muszę bardzo uważać na naszego kota, który uwielbia się mościć w nie całkiem jeszcze suchych papierach. Na takie papiery przenoszę formy z kreskowych szkiców, wycinam je i sklejam w finalną kompozycję. Potem skanuję ilustracje i obrabiam je w programach graficznych: dodaję detale, które trudno byłoby mi wyciąć z papieru, nanoszę zmiany wynikające z poprawek redakcyjnych, niekiedy zmieniam kolory.
Nie mogę przegapić okazji, by zapytać Cię o całkiem inną książkę, pt. „Wszystkie kolory świata”, której okładkę zdobi przygotowana przez Ciebie ilustracja.
- „Wszystkie kolory świata” to książka-koło ratunkowe. Powstała w reakcji na dochodzące do „dziecięcych” twórców coraz częstsze i coraz bardziej dramatyczne informacje o dzieciach dyskryminowanych z powodu swojej nieprzystawalności do otoczenia. Na książkę składa się dwadzieścia utworów opowiadających o odmienności, empatii, równości i otwartości, adresowanych do dzieci w wieku od 5 do 12 lat. W intencji 43 pisarek i pisarzy, ilustratorek i ilustratorów, którzy całkowicie charytatywnie wzięli udział w tym projekcie, „Wszystkie kolory świata” mają dać oparcie i siłę młodym osobom wykluczanym i szykanowanym z powodu swojej inności. To również książka-cegiełka: dochód z jej sprzedaży wesprze Ogólnopolski Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży: 116 111, prowadzony przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę. A ja miałem zaszczyt przygotować ilustrację okładkową tej publikacji.
Czy możesz zdradzić, nad czym pracujesz w tej chwili?
- Razem z Ewą pracujemy nad następnym „Małym atlasem Ewy i Pawła Pawlaków”; ten kto śledzi mój profil na Instagramie wie już, jakie zwierzę będzie bohaterem kolejnej książki z tej serii. Kończę szkice mojej piątej już książki autorskiej, dla której pewnie już niebawem będę szukał wydawcy, powoli nabiera też kształtów inny nasz, Pawlaków, wspólny, autorski projekt książki, w którym ja ilustrował będę krótkie opowiadania Ewy. Trzymaj kciuki!
Trzymam i dziękuję za rozmowę!
Komentarze (0)