Jest to historia mroczna w duchu, ale przy tym niesamowicie zabawna. Opowieść, w której autorka rozlicza się z niemiecką historią i traumami kolejnych pokoleń, czyniąc to z delikatnością najlepszych filmów Tarantino, albo „Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi” Davida Fostera Wallace'a.

Poczucie winy za Holokaust

Gdy młoda Niemka kładzie się na fotelu u dr. Seligmana ten z pewnością nie spodziewa się, że za chwilę usłyszy: „właśnie mi się przypomniało, jak to kiedyś przyśnił mi się sen, że jestem Hitlerem”. Jakbyście się zachowali w tym momencie? Słuchali dalej. A jest czego. Bohaterka w ekstatycznym monologu z rzadka przerywanym przez lekarza, opowiada o swojej ekscentrycznej fascynacji Hitlerem i wstydzie, który odczuwa zarówno jako kobieta i Niemka. Będzie tez fantazjować o seksrobotach i opowiadać - to nadmierna oczywistość - o konflikcie z matką.

Jednak to nie erotyczne ekscesy pacjentki są tu najważniejsze. Volckmer w „Wizycie” szydzi z Hitlera i wyśmiewa go, ale jednocześnie jej bohaterka nie może się pozbyć natrętnych, perwersyjnych myśli. Czy Niemcy są w stanie pozbyć się poczucia winy za Holokaust i II wojnę światową? „Wizyta” pokazuje, że trzecie czy czwarte pokolenie Niemców wciąż może sobie z tym nie radzić. Leżąca na lekarskim fotelu bohaterka mówi: „w młodości wydawało mi się, że jedynym sposobem, aby prawdziwie pokonać Holokaust, byłoby zakochać się w Żydzie. Ale nie pierwszym lepszym Żydzie, tylko takim prawdziwym, z pejsami i jarmułką”. Jest krytyczna wobec powojennej postawy Niemców, którzy „nigdy nikogo nie opłakiwali”, a jedynie „odgrywali nową wersję samych siebie”.

„W naszej wyobraźni żaden Żyd nie mógłby być zwykłym taksówkarzem - mówi narratorka i dodaje, że w jej książce do teologii była „strona poświęcona słynnym Żydom. A na lekcjach muzyki musieliśmy śpiewać po hebrajsku Hawa nagila – trzydzieścioro niemieckich dzieci i żadnego Żyda w zasięgu wzroku”.

 Z drugiej zaś strony narratorka przypomina, że to co ją łący z doktorem Seligmanem, to przecież właśnie Hitler:

„Poza tym należy pan do mocno prześladowanej mniejszości, na pewno ma więc pan całą gromadkę dzieci: to pana sposób na rebelię. Doskonale to rozumiem – pewnie kiedy zapładniał pan żonę, czuł się pan, jakby odniósł ogromny sukces, i myślał pan o tych wszystkich ludziach, którzy usiłowali to uniemożliwić. Tak więc pod pewnymi względami jest pan podobny do mnie i podczas orgazmu myśli o Hitlerze”.


Wizyta Volckmer
 

Bezwzględna, precyzyjna i wciągająca

Nie bierze Volckmer jeńców, jest bezwzględna ale też niezwykle precyzyjna w swojej diagnozie niemieckiego społeczeństwa. I choć niektórych czytelników może drażnić ten montypajtonowski nastrój śmiania się ze wszystkiego, co zakazane, to warto poczekać i dać się bohaterce książki zwyczajnie wygadać. Odkryjecie wtedy, że chodzi jej o coś głębszego niż opowiedzenie o seksualnych fantazjach uprzywilejowanej Niemki leżącej na fotelu u żydowskiego lekarza. „Wizyta” to powieść o tym, czy zbrodnia, której winny jest cały naród kiedykolwiek się przedawnia, czy wyparcie, milczenie, polityczna poprawność są najlepszymi sposobami na budowanie nowego społeczeństwa. Była to bardzo wciągająca lektura (to nie jest gruba książka) również w kontekście rosyjskim i debaty o winie „zwykłych” Rosjan. O tym jak bywają takie jednostki, które niszczą własny naród i na wiele pokoleń skazują go na życie z poczuciem winy. Choć tymczasowo nieszczególnie martwi mnie rosyjskie poczucie winy, to jednak wierzę w to, że za kilkadziesiąt lat jakaś rosyjska trzydziestolatka napisze właśnie taką książkę poświęconą Putinowi. Ale do tego potrzeba demokracji i wolności słowa, która umożliwia Volckmer snucie najbardziej absurdalnych, ocierających się o granice tego, co w kulturze dozwolone, rozmyślań i wyciąganie z nich wniosków uniwersalnych.

Dla tych, co nie są fanami niemieckiej kuchni ma Volckmer za to piękne zdanie: „Z tą naszą pożałowania godną kuchnią w życiu nie zdołaliśmy utrzymać tysiącletniego imperium: istnieją przecież granice tego, co można ludziom narzucić”. Ah, tak! Te wszystkie kartofelsalady i sauerkrauty! Na pohybel!

Niewielka, ale soczysta, wciągająca i intrygująca książka. I jest coś jednak dającego do myślenia, w tym że napisała ją niemiecka pisarka po angielsku. Idealna książka do pociągu jadącego do Berlina.

Więcej recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam