Zaskoczenie było też moim udziałem: sięgnęłam po „Usterkę na skraju galaktyki” bez wcześniejszego czytania notatek wydawniczych i zastanowiła mnie wysoka frekwencja motywu kraksy samochodowej: praktycznie w każdym z opowiadań ktoś się rozbija lub wspomina przeszły wypadek (lub nie żyje; zakładam że pojazdy mechaniczne mogły się do zgonu przyczynić). Okazuje się, że ma to ścisły związek z biografią izraelskiego pisarza, który w 2017 uczestniczył jako pasażer w zderzeniu na autostradzie. Rezultat: dwa złamane żebra i poczucie, że życie i śmierć są w dużym stopniu przypadkowe, teraz sobie żyjemy, za chwilę niekoniecznie, nic to nie zmienia we wszechświecie. A może jednak zmienia? Może jesteśmy trzepotem skrzydeł motyla, który wywołuje burzę na drugim końcu świata? I tutaj należy zagłębić się w książkę, patrząc jak bohaterowie Kereta znoszą egzystencję na peryferiach galaktyki.
Samotni jak my
Wykreowane przez pisarza postaci żyją w rzeczywistości przypominającej naszą, ale lekko wzbogaconą o aspekty przywołujące na myśl sezony serialu „Black Mirror”. Niewątpliwie mamy kryzys ekonomiczny, ale czy mamy już apkę dla bogatych, która pozwala śledzić osoby w kryzysie bezdomności, wręczać im pieniądze i czuć się dzięki ich wdzięcznemu spojrzeniu lepszym człowiekiem (uwaga, spojrzenie musi być autentyczne, inaczej nie uruchomi się błogie poczucie spełnienia)? Mamy niewątpliwie wojny, nawet tuż obok, ale czy walczą w nich już nastoletni najemnicy, łowiący na bitewnych pobojowiskach rzadkie pokemony, umieszczone tam przez armię w ramach zachęty dla rekrutów? Czy istnieją milionerzy podkupujący pogrzeby zwykłych ludzi, by w szklanej trumnie napawać się smutkiem nie-swoich bliskich? Im dłużej o tym piszę, tym bardziej jestem przekonana, że wszystkie te zjawiska gdzieś już mają miejsce, tylko my jeszcze o tym nie wiemy - ale formalnie możemy przyjąć, że rzeczywistość bohaterów tego zbioru zahacza o lekkie science fiction. Pozostają oni natomiast tak samo niepewni i samotni jak my, wyposażeni w mniej zaawansowane technologie.
Świetnie się czyta
„Usterka na skraju galaktyki” to także znakomita okazja, żeby popatrzeć na warsztat wytrawnego fachowca, którym niewątpliwie jest Keret. Gdybym miała kiedyś prowadzić warsztaty z analizy tekstów literackich, opowiadanie „Koncentrat samochodowy” stanowiłoby ich żelazny, nomen omen, punkt. Oto mężczyzna w średnim wieku i jego mieszkanie, a w salonie metalowa kostka, dość duża i ciężka. Nie bardzo wiadomo, czym jest - meblem, awangardowym dziełem sztuki, śmieciem z ulicy czy wszystkimi tymi rzeczami na raz. Pojawia się poczucie niepewności - nie wie tego narrator, czy może my? Powrót wzrokiem kilka akapitów wzwyż, natura kostki pozostaje niejasna, ale z dalszej akcji opowiadania powoli wyłaniają się wskazówki: to chyba zezłomowany samochód, samochód ojca narratora. Ojciec był chyba człowiekiem niezbyt przyjemnym, a narrator, zdaje się, siedział w więzieniu, a może to jego brat, a może to obaj. Nie, chyba brat, bo narrator jednak jest ujmujący - podrywa dziewczynę, z którą pracuje, zaprasza ją do siebie na weekend z dwójką małych synów, robi wszystkim lemoniadę i opowiada chłopcom zabawną historię o tym, że kostka jest koncentratem samochodu, po namoczeniu w wodzie zamieni się w pełnowymiarowe auto. I dopiero jedno zdanie w finale opowiadania (którego oczywiście wam nie zepsuję) każe spojrzeć na bohatera i jego reakcje zupełnie inaczej. Okazuje się, że to nie Keret mętnie pisze - albo my nieuważnie czytamy. Takie wrażenie jest w pełni zaplanowane i kontrolowane. To narrator nie chce opowiadać dokładnie, i nie bez przyczyny.
„Usterka na skraju galaktyki” - tak dużo dobrych rzeczy w jednym zbiorze, a przy okazji świetnie się czyta. Spróbujcie.
Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.
Komentarze (0)