Dorothy Project
Kobiety pozostawały nagminnie w cieniu mężczyzn jeżeli aktywnie zajmowały się sztuką, albo były przedmiotami ich fantazji i muzami (Gala Dali, animująca neurotycznego Salvadora, sama Carrington w związku z Maxem Ernstem, Dora Maar zaćmiona przez Picassa, Meret Oppenheim – także Ernst, Lee Miller, której Man Ray podebrał odkrycie solaryzacji fotografii, cała masa zupełnie wymazanych z pamięci dadaistek).
Leonora Carrington urodziła się w roku 1917 w rodzinie brytyjskich przemysłowców, ale większość życia spędziła w Meksyku. Od dzieciństwa zbuntowana, krnąbrna i wyrzucana z kolejnych katolickich szkół szła własnymi ścieżkami, nieakceptowana przez krąg artystów skupiony w orbicie Friedy Kahlo i Diego Riviery. Jej zebrane opowiadania ukazały się w Stanach Zjednoczonych w setną rocznicę urodzin w ramach „Dorothy Project” – feministycznego porozumienia wydawniczego, które co roku publikuje dwie książki pisarek zapomnianych lub lekko przykurzonych (polecam odwiedziny na stronie Projektu Dorotka, znajdziecie tam czytelnicze inspiracje i piękny, sowi ex-libris). Bardzo chciałabym doczekać takiej inicjatywy w Polsce, najlepiej w ramach przypominania spuścizny rodzimych autorek – a na razie cieszę się Carrington. „Siódmy koń” to właśnie teksty, które ukazały się w amerykańskim wydaniu.
Pierwiastek zwierzęcy
Bardzo trudno wysmażyć twardą analizę tekstów Carrington zebranych w „Siódmym koniu”, gdyż są, hm, surrealistyczne, w związku z tym każdy może interpretować je tak, jak podpowiada mu własna podświadomość. Warto dodać tu, że Leonora Carrington była uczennicą Junga, można więc założyć, że byłaby zadowolona z przepuszczenia tych tekstów pod radarami regularnej, krytyczno-literackiej lektury. Generalnie są to historie zajmujące dwie, trzy strony, zazwyczaj z kobiecą narratorką lub bohaterką. Powracają w nich uparcie te same motywy i tematy: dzikość i jej ujarzmienie, jedzenie i bycie zjadanym, zamknięcie, izolacja przymusowa i orgiastyczno-eskapistyczna, łamanie narzuconych siłą reguł i rozpacz w przypadku niepowodzenia/konieczności podporządkowania się.
W prozie Carrington silnie obecny jest pierwiastek zwierzęcy. Praktycznie każdej bohaterce towarzyszą zwierzęta. Są wspólnikami, przyjaciółmi, powiernikami, towarzyszami zabaw i kochankami. Niektóre budzą przerażenie (powracający motyw nietoperza), niektóre pozwalają uświadomić sobie własną pierwotną siłę i pragnienia (hiena, która idzie zamiast bohaterki na bal debiutantek, ubrawszy się w odgryzioną pokojówce twarz). Sens obecności innych jest migotliwy i zmienny (konie: żywe i na biegunach).
Czytanie Siódmego konia” (przekład: Michał Kłobukowski, Maryna Ochab) przypomina trochę śnienie, albo słuchanie o snach - wszystko jest jednocześnie odległe i bliskie, obce, a jednak w jakiś sposób podskórnie rezonuje. Na zupełnie podstawowym poziomie jest to także czysta przyjemność lektury i wyobrażania sobie przedstawionych scen: na przykład bohaterki „Kiedy przechodzili”, która przemieszcza się po lesie na unicyklu, w towarzystwie tysiąca kotów, a potem bierze ślub z odyńcem i pod górą z tysiąca kotów (nadal żywych) spędza z nim noc.
„- Baranku Boży, umiłowany Jezusku, módl się za biednych grzeszników – darł się święty.
Ale jego głos osiągnął maksymalną moc i załamał się. Baranek, który tymczasem zrobił się ogromny, pękł i spadł na ziemię w czterech kawałkach. W tym momencie koty, które ani drgnąwszy, oglądały cud, jednym wielkim susem rzuciły się na baranka. To był ich pierwszy posiłek tego dnia. Szybko się z nim rozprawiły. Święty Aleksander znikł w chmurze pyłu, pozostał jedynie odór świętości.
Z dala dochodził jego słaby głos:
- Jezus przelał swoją krew, Jezus nie żyje, Święty Aleksander się zemści.
Virginia skorzystała z okazji, napełniła worek święconymi naczyniami i opuściła kościół z setką kotów za sobą. Koło toczyło się przez las ze świszczącą prędkością. Nietoperze i ćmy więzły we włosach Virginii; ona wymachiwała swoimi dziwnymi rękami, dając zwierzętom znak, że polowanie się skończyło; otworzyła usta i wleciał do nich ślepy słowik: połknęła go i zaśpiewała słowiczym głosem: „Jezusik nie żyje i mieliśmy fajną kolację”.
Powiedzcie: czy to nie jest piękne? Czy nie macie ochoty natychmiast tego rysować, przeżywać i pobiec do lasu? Bo ja mam, ale może wynikać to z ogólnych okoliczności żywota.
Mam nadzieję, że Proza Carrington na dobre zagości w naszych biblioteczkach, także dlatego, że chciałabym zobaczyć w księgarniach kolejne wydanie powieści „Trąbka do słuchania, ale przede wszystkim nietłumaczoną jeszcze na język polski autobiografię „Down Below”, opowiadającą o ucieczce z ogarniętej wojną Europy, która skończyła się dla artystki w domu obłąkanych, prowadzonym przez sadystycznego lekarza stosującego metody leczenia o wiele gorsze od samej choroby.
Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.
Komentarze (0)