Lakoniczność, ironia i sugestia

Tym razem dostaliśmy zbiór najważniejszych (przynajmniej zdaniem autorki wyboru) tekstów legendy amerykańskiego dziennikarstwa. Niewielki, ładnie wydany, do przeczytania w czasie krótkiej podróży czy jednego wieczoru. Zbiór pokazujący najważniejsze cechy jej pisania - lakoniczność, nieprawdopodobną umiejętność skrótu, sugestii, ironii, ale i wstawiania siebie w tekst w sposób niezwykle ryzykowny, pozornie nadmierny. Joan Didion, która pozwala sobie na komentowanie i ocenianie opisywanych sytuacji, robi to z chirurgiczną precyzją i ostrością skalpelu, skoro już przy ambulatoryjnych porównaniach jesteśmy.

Joan Didion

Niestety „Powiem wam...“ (w tłumaczeniu Jowity Maksymowicz-Hamann) otwiera przedmowa Hiltona Alsa, krytyka teatralnego i pisarza, który objaśnia pisanie Didion i wylewa dziecko z kąpielą. Zupełnie nie rozumiem, po co nam takie rozważania, zanim przystąpimy do lektury. Zdecydowanie polecam zacząć lekturę książki od samej Didion i dopiero po jej skończeniu powrót do tekstu Alsa.

Reportaże jak opowiadania

No właśnie - pisarki czy dziennikarki? Zdawałoby się, że musimy rozróżnić, bo przecież dziennikarze nie są pisarzami. Może nieliczni się za nich uważają, ale to raczej nie jest częste zjawisko. Didion jednak tak konstruuje swoje teksty reporterskie, czy refleksje o bardziej autobiograficznym charakterze, że czyta się je jak opowiadania. Jak w moim ulubionym, a pochodzącym z tego tomu reportażu „Ładna Nancy”.

Nancy Reagan, żona aktora, który został gubernatorem Kalifornii stoi w swoim wynajmowanym domu i słucha uwag „dziennikarza telewizyjnego, wyjaśniającego co ma zrobić”. Słucha uważnie. A potem będzie odgrywać przed kamerą scenkę pod tytułem „mój poranek”. Na co ma ochotę uważnie słuchająca Nancy? Czy poszłaby ściąć kwiaty do ogrodu? Tak, mogłaby to zrobić. Nawet tego dnia miała na to ochotę. Czy to zwykły poranek Nancy? Nie, ale czego się nie robi dla kamery. Na ekranie telewizora czasem im bardziej sztuczne życie oglądamy, tym bardziej chcemy wierzyć, że jednak jest ono prawdziwe. Czy ktoś nie uwierzy w to, że Nancy o poranku idzie do ogrodu i ścina kwiaty, a następnie pieczołowicie układa je w ślicznym wazonie? Didion dzięki niezwykle chłodnemu, lekko ironicznemu językowi pokazuje sztuczność tej medialnej sytuacji. Tego dnia Nancy Reagan ścięła sporo rododendronów.

Jak – poza finałem, którego zdradzać nie będę – Didion udało się pokazać w krótkim reportażu z wizyty w domu „ładnej Nancy” sztuczność sytuacji, bez mówienia tego wprost? Dzięki powtarzaniu co chwilę „Nancy zrobiła to”, „Nancy mi pokazała”, zwielokrotnienie imienia i nazwiska sprawia, że czytelnik zauważa, że Didion kpi sobie z żony gubernatora, jej sztuczności i braku charakteru. Dziś może drażnić fakt, że Didion jednak utożsamia “ładny”, ultrapoprawny wygląd przyszłej Pierwszej Damy z jej intelektualnym ubóstwem, ale weźmy pod uwagę, że jest to tekst z 1968 roku.

Imperium Marty Stewart

W innym tekście, poświęconym Marcie Stewart, ikonie amerykańskiej popkultury, Didion opowiada o tym, jak postawiona na głowie bywa amerykańska gospodarka. Oto jest sobie ikona popkultury, która uosabia amerykańskiego ducha „zrób to sam” – promuje zaradność, własnoręczne robienie ozdób, domowe gotowanie, majsterkowanie dla każdego. Żeby jednak wejść do idealnego świata, w którym wszystko możesz zrobić sam, musisz kupić coś od Marty. Choćby zestaw tasiemek za 56 dolarów, których cena w pasmanterii nie przekracza dolara. Fani i fanki Marty uważają się jednak za zaradnych i dbających o własne domostwo na jej wzór, zatem nie sprawdzą ceny, ufają, że dzięki tym tasiemkom i przygotowanej własnoręcznie dekoracji świątecznej zaoszczędzą na jej kupowaniu. A na poziomie mniej świadomym – nawiążą kontakt ze swoją idolką.

Tasiemka jest jak relikwia, a przecież na odpuście gdzie można kupić kawałek sukna potartego o relikwiarz ulubionego świętego nie pytamy o cenę. Imperium Marty Stewart oparte jest tylko i wyłącznie na niej. Stała się produktem, od którego zależy wycena giełdowa wszystkich przedsięwzięć z nią związanych. To ryzykowna strategia i temu również przygląda się w swoim tekście Didion.

Specyfika bycia pisarzem

To smaczki dziennikarskie, ale są tu też świetne teksty o tym dlaczego Didion nie sięga po fikcję literacką. Niezwykle szczera i mimochodem zabawna opowieść o losach jej odrzuconego opowiadania, które jednocześnie pisarka uważa po dziś dzień za najlepsze ze wszystkich trzech, jakie napisała, pokazuje z jaką precyzją traktuje ona język i konstrukcję historii, którą chce nam opowiedzieć.

„Specyfika bycia pisarzem polega na tym, że całe to przedsięwzięcie obejmuje śmiertelne upokorzenie obserwowaniem własnych słów w druku. Ryzyko publikacji to ponury fakt życiowy”, pisze Didion w artykule poświęconym pośmiertnym losom dzieł Hemingwaya. I nawet jeśli was autor „Starego człowieka…” zupełnie nie interesuje i nie zajmuje. Ba! Nawet nie zamierzacie zmienić swojego stanowiska w tej sprawie, to przeczytajcie ten tekst, zrozumiecie wtedy, dlaczego niektórzy palą rękopisy. To, co zrobiono z pozostałymi po pisarzu rękopisami, skrawkami, ścinkami i listami, przeczy nie tylko woli pisarza, ale i ludzkiej przyzwoitości. Amerykański pisarz – przypomnę – popełnił samobójstwo. Ale czy to znaczy, że trzeba natychmiast z biurka pisarza zgarniać maszynopis, wykręcać kartkę z maszyny i publikować?

Tak, zwłaszcza gdy kilkanaście lat później rodzina będzie zarabiała na meblarskiej „kolekcji Ernesta Hemingwaya”. To też jeden z tych tekstów, w którym Didion wyraźnie opowiada się po jednej stronie konfliktu. Nie jest dziennikarką obiektywną, a jej aparat pisarski nie dąży do bezstronności. Didion szuka w swoich opowieściach uniwersalizmów – demaskuje mechanizmy, które rządzą rynkiem, polityką, czy kulturą.

Didion pisze: „Zmiana struktury zdania zmienia znaczenie tego zdania”. Układ słów w zdaniu powinien odzwierciedlać obraz, który mamy w głowie i który chcemy opowiedzieć. Podkreśla, że zdania i obrazy mówią do pisarza, a nie pisarz ma je sam sobie opisywać, by je zrozumieć. To prawdy często zapominane przez twórców i twórczynie. Jestem bardzo ciekaw czy Didion by polubiła teksty Hanny Krall, która do mistrzostwa (i czasem aż przesadnie) operuje zdaniem, jego układem, akapitem, przerwą czy pauzą.

Książka mistrzyni precynzji

Mam jednak opory do przekładu, który dostaliśmy. Porównuję na wyrywki niektóre fragmenty i brakuje im jednak lekkości i rytmu oryginalnych tekstów Didion. O ile w porównaniu do „Roku magicznego myślenia” wydawnictwo poprawiło korektę, to tym razem po prostu nie ufam temu przekładowi, a może jego redakcji. W końcu to książka mistrzyni precyzji, twórczyni, która każde słowa ustawia w szeregu z pieczołowitością równą Marcie Stewart pieczącej babeczki.

Mimo tych zarzutów, uważam że każdy kto pisze albo ma ambicje w tym kierunku, ale też każdy kto lubi rozgryzać tajniki pisarskie, powinien sięgnąć po „Powiem wam o tym, co myślę”. To porywająca przygoda i mimo obaw, cieszę się, że będziemy ją kontynuować, bo wydawca zapowiedział już wydanie kolejnej książki amerykańskiej reporterki

Więcej recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.