Bohaterką tej książki o nietypowym tytule, zaczerpniętym z chińskiego idiomu oznaczającego „tak sobie”, jest Honey. Honey znajduje się w trudnym momencie pomiędzy dzieciństwem a nastoletniością, ale powiedzmy sobie szczerze: czy w życiu w sumie są jakieś łatwe okresy? Honey na pewno tak nie uważa i ma do tego obiektywne przesłanki: urodziła się z rozszczepem wargi, który po kilku operacjach stał się brzydką blizną, zniekształcającą nos i usta. Jej rodzice się rozwiedli: z tatą, zaprzątniętym tatuażami i budowaniem masy, tudzież rzeźby, dziewczynka spotyka się w parku na ławce, kiedy tata potrzebuje pożyczyć parę groszy. Weekendy u niego oznaczają jedzenie pizzy i oglądanie telewizji. Mama pracuje w zakładzie, oferującym drobne usługi szewskie, dorabianie kluczy, dziurek w paskach i tak dalej. Z babcią Honey nie widuje się zbyt często, bo babcia pije. I jest jeszcze Mikala, starsza siostra Honey, która urodziła się z urazem mózgu. Jest stosunkowo samodzielna, pracuje jako rzemieślniczka w zakładzie wytwarzającym artystyczne tabliczki z numerami domów i nazwiskami, ale emocjonalnie pozostaje małym dzieckiem. Uwielbia słodycze, kolekcjonuje kolorowe koperty, kocha też bezgranicznie Honey, ale ta miłość opiera się na zasadach i rytuałach, których naruszenia doprowadzają Mikalę do ponurej, zawziętej rozpaczy. Honey musi pilnować drzwi do łazienki kiedy Mikala korzysta z toalety, zgadywać jaki jest dzisiejszy kolor majtek, z godnością znosi też nadane przez siostrę przezwisko „Księżniczka Pierdziocha”. Jeżeli obiecała Mikali, że pójdą razem na kiermasz, to nie ma mowy, żeby mogła zmienić plan i wybrać się na imprezę klasową - chociaż mogłoby to pomóc jej w rozwinięciu znajomości, szczególnie z jednym z chłopców.
Marcel i Honey
Honey nie jest już małą dziewczynką i rozumie, że jej rodzina nie jest „zwyczajna”. Mette Eike Neerlin subtelnie szkicuje moment pojawiania się tej świadomości, jeszcze nie buntu, ale początków wstydu za rodziców: za to, że na pikniku szkolnym mama pali papierosy i wydaje się nie widzieć, że nikt inny tego nie robi, że tata zawsze wypija o jedno piwo za dużo i pokazuje innym rodzicom kontur nowego tatuażu, zdejmując przy tym spodnie, że zamiast zajmować się zabawą z kolegami i koleżankami Honey musi rytualnie podążyć z Mikalą do toalety i po raz setny zgadywać, jakiego koloru majtki siostra ma na sobie. Honey widzi, że jej rodzina zawsze się wyróżnia, i to niekoniecznie w dobry sposób. Dlatego sama stara się jak najmniej rzucać w oczy, nie sprawiać problemów, wpasowywać w sytuację i w tło. Jeżeli w piekarni pani przez przypadek podaje jej tort zamiast chleba, Honey kupi tort - przecież sprzedawczyni już go zapakowała, nie wypada robić problemu. Jeżeli w sali, do której wróciła się po cyrkiel, odbywa się już lekcja chińskiego, Honey przysiądzie się do kursantów, przedstawiając się jako Karen Blixen - lepiej pouczyć się chińskiego niż robić niepotrzebne zamieszanie i wprawiać w zakłopotanie nauczycielkę. Jeżeli natomiast pomyliła autobus i owszem, pojechała do domu, ale do domu starców - no cóż, może porozmawiać trochę z umierającym Marcelem, którego nie odwiedza rodzina. I tu zaczyna działać już powieściowa magia. Marcel i Honey, chociaż nie mają na pozór żadnych wspólnych tematów i zainteresowań, stają się dla siebie ważnym wsparciem. Patrzą na siebie z dystansu i to, co każdemu z nich wydaje się niewykonalne, staje się osiągalne pod uważnym, rozsądnym spojrzeniem drugiej osoby.
„Koń, koń, tygrys, tygrys” (przekład: Edyta Stępkowska) to niedługa książka, której nie sposób odłożyć. Jest napisana wartko, uroczo, zabawnie, ale pod tym humorem kryje się masa refleksji - i są to nie tyle refleksje samej narratorki, wpychane nam do głowy, co pobudzanie do snucia własnych. Akcja powieści rozgrywa się w Danii - a jak wyglądałaby sytuacja takiej rodziny w Polsce? Czy Mikala mogłaby pracować na samodzielnym stanowisku w zakładzie dla osób z niepełnosprawnością intelektualną? Ile osób ma taką możliwość? Jak potoczą się w przyszłości relacje Honey z ojcem, z pijącą babcią? Oczywiście, czytam to z perspektywy dorosłej osoby, ale jestem przekonana, że to przede wszystkim fantastyczna lektura dla dzieci - otwierająca na inność, uświadamiająca, że każdy ma problemy, trudności i chociaż jest to straszliwy banał, to tylko bliskość i wsparcie innych ludzi pozwalają nie ugrzęznąć po szyję w samotności i poczuciu opuszczenia.
Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.
Komentarze (0)