O bezdomnych mamy mocno wyrobioną opinię – wystarczy zajrzeć do sekcji komentarzy pod jakimkolwiek tekstem im poświęconym. Śmierdzące nieroby, pijacy i brudasy, którzy wybrali sobie takie życie i nie chcą nic w nim zmienić, nie chcą się umyć, wytrzeźwieć i iść do pracy, w której my, porządni ludzie, tak ciężko tyramy na siebie i w dodatku na nich, ich zasiłki, schroniska i darmowe obiadki. Są jednolitą masą, w której nie widać poszczególnych przypadków – a już na pewno nie widać kobiet. Tymczasem jest ich na ulicy dużo i ich sytuacja bywa o wiele bardziej skomplikowana niż mężczyzn. Sylwia Góra pisze, że nie spotkała praktycznie kobiet, które są na ulicy same. Zazwyczaj wiążą się z mężczyzną, który zapewnia im coś w rodzaju stabilności i ochrony. Bardzo często pojawia się w takim układzie przemoc, ale kobiety mają tendencję do wybielania partnerów, stanowiących namiastkę domu i rodziny. Wiemy też skądinąd, jak trudno jest w normalnym świecie przewalczyć wszystkie zewnętrzne i wewnętrzne przeszkody w przypadku zgłoszenia przemocowego towarzysza życia na policję. Jak potraktowana zostanie na komisariacie kobieta bezdomna, często zaniedbana higienicznie, pachnąca alkoholem?

Kobiety których nie ma reportaż

Podwójne ujęcie tematu

Wielką siłą książki „Kobiet których nie ma” jest podwójne ujęcie tematu: syntetyczne, dzięki któremu dowiadujemy się, czym jest bezdomność uliczna, miejsca niemieszkalne, czym różni się schronisko od noclegowni, a czym od ogrzewalni. Drugim, i być może najważniejszym elementem, są długie rozmowy z kobietami, które zdecydowały się opowiedzieć swoje historie. Przyznam, że są one porażające. Jeden z cytowanych przez Górę specjalistów mówi, że bezdomnymi często stają się ludzie najsłabiej umocowani w strukturze społecznej, z różnych powodów podatni na wypadnięcie z sieci kontaktów. Historie bohaterek Góry potwierdzają tę tezę: kobiety pochodzą z rozbitych rodzin, w których doświadczyły przemocy fizycznej, psychicznej, często seksualnej. Nie mają żadnego wsparcia w rodzinie, wkraczają w dorosłość zupełnie do niej nieprzygotowanie praktycznie i emocjonalnie, często powtarzają jedyny wzorzec, jaki znają. Kiedy wpadają w kłopoty, nie mają do kogo się zwrócić po wsparcie – słabe więzi rodzinne zazwyczaj są już w tym momencie nieistniejące, do tego dochodzi olbrzymi bagaż wstydu. Miało być inaczej,  jest fatalnie. Trudno się z tym zmierzyć. Wstyd dotyczy też osób, które na ulicy wylądowały na skutek problemów z pracą, płynnością finansową czy z powodu przestrzelonych inwestycji. Jesteśmy przecież żywieni mitem o kowalach własnego losu, jak w takiej sytuacji przyznać się, że nasze umiejętności okazały się niewystarczające?

Bardzo poruszyła mnie kwestia schronisk i noclegowni, które uważałam zawsze za niezłą opcję dla osób w kryzysie bezdomności. Wprawdzie w większości przypadków warunkiem pozostawania w takiej jednostce jest absolutna abstynencja, ale cóż, niepicie to w zasadzie zdrowa opcja, prawda? Czytając „Kobiety, których nie ma” zrozumiałam, jak potwornie wiele wymagamy od ludzi, których życie jest już i tak dramatycznie niełatwe. Mam dach nad głową, sporo zarabiam, dobrze się odżywiam i nie brakuje mi przyjaciół – a jednak nie jestem w stanie rzucić palenia, jem za dużo tłustych rzeczy i z trudem docieram do pracy na 8.00, no, 8.30, ewentualnie na 9.00. Jednocześnie z pełną powagą wymagam, żeby osoby słabo radzące sobie z życiem rzuciły z dnia na dzień alkohol, stanowiący niekiedy jedyną pociechę w obrzydliwej rzeczywistości, dopasowały się do surowych rygorów ośrodka (wstawanie o określonej porze, posiłki o określonej porze, obowiązkowe zajęcia aktywizujące, nie ma wylegiwania się w łóżku i drzemek) i nieustannego towarzystwa osób o równie skomplikowanych przejściach. I niech wszyscy sobie zgodnie funkcjonują, jak na dziwacznych, bezterminowych koloniach, ciesząc się, że nie są na ulicy. Czy ja bym wytrzymała w takim ośrodku chociaż tydzień? Nie. Absolutnie. Dlaczego więc wymagam takiej umiejętności od innych?

Bezdomność to nie wybór

Sylwia Góra opisuje też maleńkie światełka w tunelu, na przykład kompleksowy program pomocy Housing First, ale zaznacza, że pomimo ciężkiej i mało wdzięcznej pracy streetworkerów, streetworkerek i rozmaitych organizacji rządowych i pozarządowych, nie jesteśmy blisko rozwiązania problemu bezdomności. Kiedy patrzę na rosnące ceny wynajmu, energii, jedzenia, na raty kredytów, zmianę rynku pracy po pandemii i wojnę w Ukrainie jestem pewna, że kolejne fale bezdomności to tylko kwestia czasu. Brzmi to banalnie, ale jest boleśnie prawdziwe: żadna z osób mieszkających na ulicy nie chciała się tam znaleźć i nie chce tam być. Bezdomność to wielopoziomowy dramat, a nie styl życia czy wybór. Im szybciej zaczniemy widzieć w tej stereotypowej masie poszczególnych ludzi, tym lepiej – dla nich, owszem, ale też dla naszego człowieczeństwa.

Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.