20 kwietnia 1999 dwóch nastolatków, Dylan Klebold i Eric Harris, przybyło do szkoły w Columbine z nieco innym wyposażeniem plecaka niż przewidywał plan zajęć: mieli ze sobą strzelby i domowej roboty bomby. W ciągu kilkunastu minut chaotycznej strzelaniny zabili dziesięcioro uczniów i jednego nauczyciela. Na miejsce ściągnęły ogromne siły policji, lokalnej i stanowej, negocjatorzy, rodzice, uczniowie i dziennikarze. Z budynku wciąż wybiegali przerażeni, zakrwawieni uczniowie (w liceum w Columbine uczyło się ponad 2000 osób). Nikt nie wiedział dokładnie, co się wydarzyło i jak może rozwinąć się sytuacja.

Policja uznała, że to atak terrorystyczny, a część dzieci przetrzymywana jest w szkole w charakterze zakładników. Dlatego ekipy SWAT dopiero po kilku godzinach weszły na teren placówki. Poruszając się po zalanych wodą z instalacji przeciwpożarowej pomieszczeniach, pełnych porzuconych plecaków, podręczników i osobistych przedmiotów, odnajdywali kolejne ciała, żeby w końcu trafić na martwych zamachowców.

To zakończyło pierwszy etap koszmaru: ocalali w kryjówkach uczniowie i uczennice byli bezpieczni. Ale pozostało zasadnicze pytanie: jak to się stało, że dwóch chłopców z porządnych rodzin mieszkających w sąsiedztwie z zimną krwią zamordowało kolegów, koleżanki i przypadkowe osoby.
 

Columbine reportaż
 

Amerykańskie obsesje i Columbine

W Columbine jak w soczewce skupiło się wiele amerykańskich obsesji. Najpierw uważano, że Dylan i Eric z pewnością należeli do podejrzanej subkultury – ubierali się na czarno, więc z pewnością byli gotami, zasłuchanymi w przekaz Marylina Mansona. Grali też w „Dooma” i oglądali „Urodzonych morderców”, czyli wszystko to wina popkultury. Część mediów obstawiała jednak inny (niekoniecznie wykluczający pierwszy) scenariusz. Dylan i Eric nie byli zbyt lubiani. Mieli wprawdzie swoje grono znajomych, ale składało się ono z podobnych chłopaków, lekko odklejonych od głównego nurtu licealnej popularności. Żaden z nich nie miał dziewczyny, co dzisiaj wpisywałoby ich w kategorię inceli. Strzelanina miałaby być więc posuniętą go granic „zemstą frajerów” na gwiazdach szkolnej społeczności: sportowcach i ich kręgu. Jeszcze inni obstawiali rasizm i antysemityzm. Kolejne grupy: nienawiść do licznej w Columbine reprezentacji żarliwych ewangelików i ewangeliczek.

 Bardzo szybko wokół każdej teorii pojawiły się grupy korzystające z bólu, szoku i dezorientacji. Kaznodzieje notowali rekordową frekwencję w kościołach. Media były gotowe rozmawiać z każdym, na każdy temat, 24 godziny na dobę. To wszystko szalenie utrudniało pracę policji, przesłuchującej dziesiątki świadków, których wspomnienia z każdą chwilą ulegały modyfikacji pod wpływem medialnego szumu. W dodatku policja miała na koncie wstydliwy sekret: Dylan i Eric nie byli wcale cichymi chłopcami, którzy nikomu nie wadzili. Byli wielokrotnie notowani za akty wandalizmu, kradzieże i groźby karalne. Już rok przed strzelaniną policja wiedziała, a przynajmniej powinna wiedzieć, że coś jest z nimi nie w porządku. Ale nie podjęto żadnych działań.

Masowe morderstwo a telewizja

Książka Dave’a Cullena (Przekład: Adrian Stachowski) - który także relacjonował na żywo wydarzenia z Columbine - to wielowątkowa opowieść o samej masakrze, ale autor rozwija narrację w dwóch kierunkach. Na podstawie pamiętników, dzienników i materiałów pozostawianych w sieci rekonstruuje życie i motywacje morderców, w nitce wybiegającej w przyszłość pokazuje natomiast skutki strzelaniny dla lokalnej społeczności, tych, którzy przeżyli bezpośredni atak w szkole, ale także szersze konsekwencje – na przykład udoskonalenie procedur jeżeli chodzi o strzelaniny w szkole (nadal nie działają, co pokazują ostatnie wydarzenia: w maju 2022 w Teksasie policja czekała ponad godzinę z wejściem na teren szkoły, zginęły 22 osoby) czy dyskusję na temat posiadania broni palnej przez każdego, kto ma na to ochotę. Niespodzianka: nic się nie zmieniło.

Cullen w reportażu podkreśla też wyjątkowość sytuacji w Columbine: było to pierwsze masowe morderstwo transmitowane na żywo w telewizji. Uczniowie ukrywający się w szkolnych salach mogli oglądać na szkolnym sprzęcie zbierające się siły policyjne i patrzeć na uciekających z budynku kolegów. Dzwonili do lokalnych stacji, opisując swoje położenie (co było szalenie niebezpieczne przy założeniu, że zamachowcy śledzą te same kanały), odbierali połączenia od przerażonej rodziny (kolejne zagrożenie: sygnały powiadomień zdradzające miejsce pobytu ocalałych). We wstępie z 2019 roku zaznacza jednak, że ikoniczne Columbine dzisiaj nie mieści się nawet w pierwszej dziesiątce najkrwawszych szkolnych strzelanin. I rzeczywiście: polecam zajrzeć do Wikipedii, hasło „school shootings” skroluje się w dół, i w dół, i w dół, z narastającym niedowierzaniem. Stany mają i miały poważny problem. A Cullen przedstawia go rzetelnie i wielowątkowo.

Więcej artykułów znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.