Rozmawiacie ze swoimi książkami? - Przepraszam was - powiedziałem do stosików z planowanymi lekturami kilka dni temu i zabrałem się do czytania „Był sobie miś”, czyli zbiorku opowiadań o Kubusiu Puchatku i uroczej ferajnie wymyślonej przed laty przez A.A. Milne’a. Wieczór zrobił się nagle przytulniejszy, a przekład Michała Rusinka skradł dorosłe serce.
Niezwykle udany lifting
Kubuś Puchatek narodził się w 1926 roku. Świat trochę się od tego czasu zmienił, co jest truizmem, ale jednak warto sobie uświadomić, że sympatyczne stworki z opowiadań brytyjskiego pisarza mają za sobą bardzo intensywny wiek. I choć wciąż pojawiają się nowi bohaterowie (i - na szczęście - bohaterki) dziecięcej wyobraźni, to lubiący miodek misiek wciąż jest na topie. Co nie znaczy, że nie potrzebuje liftingu. Ten, w wykonaniu Jane Riordan, jest niezwykle udany.
Autorce udaje się zbliżyć do stylu pisarskiego Milne'a - nie wszystkie zdania są tu proste i łatwe dla dzieciaków, nad niektórymi słowami będą się głowić, podobnie jak niekoniecznie całkowicie zrozumiały jest dizisiaj pierwowzór. Doskonałą robotę - jak zawsze - wykonał Michał Rusinek, który nie szczędzi dzieciom trudnych wyrazów. Zadaniem książki jest bowiem nie tylko bawić i zajmować czas, ale i uczyć, że język może być ładniejszy, zgrabniejszy, a stosowane w nim konstrukcje - niekoniecznie najprostsze.
Ujęło mnie już pierwsze opowiadanie z tej książeczki, gdzie znane nam postaci z „Kubusia” zastanawiają się nad tym, czym jest opowieść. Jak słusznie zauważa Krzyś, opowiadanie musi mieć początek, środek i koniec. Zatem coś musi się wydarzyć przed czymś innym. „Zanim”, „sprzed” i „w trakcie” to bohaterowie tej historyjki, w której mały czytelnik bądź czytelniczka dowiedzą się zarówno skąd w Lesie wziął się Tygrysek i czym są czas przeszły z teraźniejszym. Dziesięć historyjek z pewnością skradnie serca najmłodszych, a i starsi z przyjemnością się w nie zagłębią.
Świat się zmienił
Ilustracje Marka Burgesa imitują te stworzone przez E.H. Sheparda. Można narzekać, że brakuje tu delikatności, która kojarzyła się z oryginalnymi ilustracjami, ale na szczęście Burges nie poszedł w tandeciarstwo i zatrzymał się gdzieś pomiędzy kreskówką dla dzieci, a urokiem starej książeczki. Kompromisy muszą być, w końcu świat się zmienił.
Na marginesie dodam, że trochę zabawnym znajduję fakt, że autorka i autor nowego „Kubusia” chyba nie czuje postaci Tygryska, który jest tu obecny bardzo epizodycznie - zwłaszcza na ilustracjach, gdzie wygląda trochę jak jeden z tych baloników wypełnionych helem, które wciska się dzieciom na odpustach.
Czas jest taki, że doskonale odnajduję się w lekturach dla młodszych czytelników. Oby oni nigdy nie musieli odnajdywać się w tych lekturach, które mi przyszło teraz czytać.
Więcej recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.
Komentarze (0)