W „Roku magicznego myślenia” mierzyła się ze śmiercią męża i żałobą po nim. Jak sama pisała, zmagała się z „doświadczeniem całkowitej bezsensowności”. W „Błękitnych nocach” to doświadczenie do niej powraca, ale zdaje się być jeszcze bardziej - o ile „całkowitość” i „bezsens” można stopniować - pochłaniające. W końcu śmierć dziecka jest czymś, czego większość z nas zamierza nie dożyć.
„Opowiadamy historie, by żyć”, napisała kiedyś Didion. „Błękitne noce” opowiedziane są po to, by się nie rozpaść. Osią narracji autorki jest choroba jej córki, która w grudniu 2003 roku trafiła na izbę przyjęć. Kilka dni później zmarł John, mąż Joan i ojciec Quintany. Z pogrzebem czekano aż dziewczyna poczuje się lepiej. Los nie był jednak łaskawy - kilka miesięcy później Quintana upadła na lotnisku w Los Angeles i uderzyła się w głowę. Mimo operacji i długiego leczenia, zmarła w sierpniu 2005 roku.
„Wspomnienia to rzeczy, których nie chcesz już pamiętać”
W przeciwieństwie do „Roku magicznego myślenia”, „Błękitne noce” nie opowiadają linearnie historii ostatnich lat życia córki pisarki. Skupiona na wspomnieniach - ślubie, momencie adopcji, czy historii odkrycia przez Quintanę biologicznej rodziny. Pisze: „Wspomnienia to rzeczy, których nie chcesz już pamiętać”. Nielinearne, uporczywie wracające do tych samych obrazów, historie opowiadane przez Didion są wstrząsającą, ale i niełatwą opowieścią o relacji z córką, istotą niezależną, osobną i kruchą jednocześnie.
Są też historią - co rzadkie w literaturze - o adopcji, zmaganiach się dziecka z faktem, że jest i jednocześnie nie jest córką swoich rodziców. Bo przecież wszystko mogło potoczyć się inaczej. - A gdybyście nie odebrali telefonu, kiedy zadzwonił doktor Watson - pytała mała Quintana, chcąc kolejny raz usłyszeć od rodziców opowieść o tym, jak pojechali do szpitala, w którym właśnie przyszła na świat.
Jest to też opowieść o samej Didion, jej życiu w kalifornijskim i nowojorskim high lifie filmowym, w którym człowiek przyjaźni się z Vanessą Redgrave, a gwiazdy filmu zapraszają go na kolację. „Nie będę udawać, że miała „zwykłe” dzieciństwo, chociaż wciąż nie jestem pewna, kto właściwie ma” - pisze Didion o córce. I choć już jest blisko refleksji na temat klasy, do której przynależy, pisze coś takiego:
„”Przywilej” to coś innego.
„Przywilej” to osąd.
„Przywilej” to opinia.
„Przywilej” to oskarżenie.
„Przywilej” pozostaje obszarem, do którego (...) nie przyznam się łatwo”.
Pisze to kobieta, która wiele uwagi poświęca tortowi od Payarda i „talerzach obiadowych firmy Minton” i opisuje wakacje spędzane we francuskiej miejscowości Le Nid De Duc, w posiadłości Tony’ego Richardsona, „młodego-gniewnego” brytyjskiego kina lat 50. i 60. Przywilej - wbrew temu co pisze Didion - nie jest opinią, ani oskarżeniem, a rozsądną refleksją na temat własnego miejsca na świecie. Bywa oskarżeniem, gdy jest bezrozumnie nadużywany, czy - właśnie - nieuświadomiony. Ale potrafi też być bardzo użyteczny - można go użyć w dobrym celu. Przywilej bowiem to coś, czym można się nim dzielić.
Nie jestem zdziwiony tym snobistycznym odklejeniem się Didion, bo napotykam je u większości amerykańskich intelektualistek (i intelektualistów) z grona „tych publikowanych przez ‘NYT’”. Snobizmy Sontag są ciekawe w anegdocie, ale w bliższej perspektywie bywają nieznośne. Podobnie z Didion.
Jednocześnie ta szczerość pisarki robi na mnie wrażenie. Dzisiaj pisarze potrafią się cenzurować, wiedzą jakie są oczekiwania czytelników, a te coraz częściej kierują się w stronę porzucania przywileju i pisania o „zwykłych” ludziach. Didion się tym wymogiem zupełnie nie przejmuje.
Sprawdź nasze pozostałe recenzje książek Joan Didion:
Nieuchronność starzenia, choroby, śmierci
Finalnie „Błękitne noce” (tłum. Jowita Maksymowicz-Hamann) to też książka o starości, o zdaniach, które nie przychodzą już z taką łatwością, o świecie, który zbudowany jest z barier nie do przeskoczenia dla starszej kobiety, dla której przejście na drugą stronę ulicy stało się wyzwaniem. Człowiek - uważa Didion - jest niezdolny stawić czoła "nieuchronności starzenia, choroby, śmierci". Wszystkiemu winny jest nasz strach przed tymi - nieuniknionymi - wydarzeniami.
„Zdejmuję stopy z pedałów, najpierw jedną, potem drugą.
Wymyślam jakiś powód, żeby pracownik Hertza odpalił wynajęty samochód.
"Mam siedemdziesiąt pięć lat": to nie jest powód, który podaje”
„Błękitne noce” To przedostatnia książka Didion. Kolejną były krótkie wspomnienia z podróży po Stanach, w którą wybrała się z mężem w latach 70. To zatem ostatnia książka, w której Didon jest tu i teraz, choć już zanurzona w przeszłości, przyglądaniu się temu jak to się stało, że jeszcze niedawno miała trzydzieści lat. Piękne, pełne ciepłej refleksji ale też wciąż przenikliwego spojrzenia, postscriptum do „Roku magicznego myślenia”. Miło jest pomyśleć, że jej lekturą żegnamy wielką pisarkę, którą poznaliśmy w Polsce trochę za późno. Ale nie róbmy sobie z tego powodu wyrzutów - świat pełen jest bytów, które nas ominą. Jak i książek. Dlatego tej nie można ominąć.
Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.
Komentarze (0)