„Diane, jest 11.30, 24 lutego, wjeżdżam do miasta Berdyczów” – tak mógłby napisać bohater kryminalnej powieści Marty Kozłowskiej. Karol Pytanko przybywa na Ukrainę z ważną misją: z ramienia Unii Europejskiej ma przyjrzeć się tajemniczym zgonom trzody chlewnej i ocenić, czy stanowi ona powód do niepokoju i możliwe ognisko afrykańskiego pomoru świń. Ponieważ boi się latać, wybiera podróż autokarem i dociera na miejsce lekko wymięty, co w pewien sposób warunkuje jego pobyt w Berdyczowie.

Pytanko bardzo się stara, ale nie potrafi odnaleźć się w zmiennej przestrzeni miasta, naznaczonej nieustannymi zniknięciami. Śmierć świń okazuje się jedną z mniej tajemniczych i kłopotliwych spraw: w hotelu Wołk rozpływa się w niebycie sejf, razem z paszportem Karola, zabezpieczonym tam przez srogą recepcjonistkę Walę, następnie znika wiadukt kolejowy, miasteczko jest też nękane okazjonalnymi przerwami w dostawie prądu i grawitacji. Im bardziej Pytanko próbuje nawiązać porozumienie z przedstawicielami lokalnej władzy, tym mniej rozumie. Im staranniej studiuje plany Berdyczowa, tym bardziej się gubi. A kiedy zaczyna do niego mówić bochenek chleba, miejscowy recydywista namawia do handlu ludowymi mądrościami, a do hotelowego pokoju wprowadzają się czerwonoarmiści z pomnika (cokół zostawiając grzecznie w hallu), robi się już naprawdę dziwacznie.

 

Berdyczów Marta Kozłowska

 

Książka Kozłowskiej to kryminał metafizyczny – zagadka kryminalna szybko zamienia się w egzystencjalną. Berdyczów, przysłowiowe w języku polskim nigdzie, kraina za siedmioma morzami i za siedmioma górami, jest miastem jak najbardziej realnym, znajduje się w Ukrainie, w obwodzie żytomierskim. Urodził się tam Józef Konrad Korzeniowski, znany jako Joseph Conrad, Balzak wziął ślub z Eweliną Hańską, wyszukiwarka obrazów pokazuje mi też oszałamiający klasztor-twierdzę, ośrodek kultu maryjnego. Nic z tego pejzażu nie przecieka jednak do świata oglądanego przez Karola Pytanko.

Balzak i Conrad są wspomniani na marginesie, ale wydają się o wiele mniej realni niż rozmowa fotela z dywanem. dlatego postanowiłam zweryfikować te informacje w Wikipedii. Berdyczów Pytanki to świat post-sowiecki, post-kołchozowy, w którym ciągle coś się wali i sypie. Nie sposób ustalić, jaka jest pora roku, wszystko jest oblazłe, oślizgłe, przyroda zaskakuje wprawdzie bujnością, ale jest to obfitość ruderalna, wybujałość chwastów i zielska. Tożsamość polskiego urzędnika Unii Europejskiej zdaje się rozpływać w tym pogranicznym świecie: Pytanko najpierw traci zegarek (czas nie istnieje), potem paszport (nie ma narodowości, są tylko bracia słowianie, bracia post-socjaliści), na koniec buty (bez butów trudno odejść, szczególnie że nagle spadł śnieg). Te fantastyczne zabiegi mają solidne umocowanie w fabule – ale nie powiem oczywiście jakie, bo zepsułabym zakończenie.

Jednak tym, co zachwyciło mnie w „Berdyczowie” najbardziej, jest język. Kozłowska nie tylko tworzy dla bohatera unikatowy świat, ale także gęstą, pełną nieoczywistych skojarzeń wewnętrzną narrację, inkrustowaną bogato wtrętami z literatury radzieckiej i robotniczej, z Bułhakowa i Majakowskiego oraz rymowanymi frazami kończącymi pewne partie przemyśleń/spacerów. Ponownie, można zastanawiać się dlaczego w głowie Pytanki panuje taki eklektyczno-inteligencki mętlik. Dlaczego myśli mieszaniną literatury, stereotypów i natręctw językowych? I tutaj też można dojść do satysfakcjonujących wniosków, których nie będę zdradzać.

Żeby nie pozostać gołosłowną, prezentuję cytat.

„– Pozwólcie, gdzie ten hotel?

  • Bim pokaże – wskazuje brodą psa.

Sięgam po Relatywizm i Tolerancję, niezastąpione łyżki do cudzych butów.

  • No to w drogę, Bim, prowadź.

Chmury napierają, że ciężko oddychać. Światło nadciąga barwą kości. W koronach drzew lęgnie się niepokój.

Po wyjściu z dworca mijamy zgrzebny skwer, delikatesy i opustoszały rinok, by zanurzyć się w osiedlu. Do jego stworzenia zużyto olbrzymie ilości purchawkowych cegieł, cementu, stali i błękitnej farby, a w kolejnych pięciolatkach: rdzy, pleśni, kurzu, erozji i innych budulców ujemnych. Zresztą mniejsza z budulcami, tutejsza suma znacznie wykracza poza składniki dodawania: czwórka to nie dwie dwójki, lecz pomnik dokonania. Między tak pojmowanymi blokami trudno się nie poczuć jak w klaserze z radzieckimi znaczkami”.

„Berdyczów” został nominowany do Grand Prix Festiwalu Kryminalna Warszawa. Jestem zachwycona, że pośród kryminałów tradycyjnych znalazło się dla niego miejsce i mocno trzymam kciuki, jeszcze przez tydzień.

Więcej doniesień ze świata muzyki polskiej i nie tylko znajdziecie w dziale Czytam.