„Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota”. Recenzja

Oczywiście mogę wam napisać, że „Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota” to opowieść, wobec której nie możecie przejść obojętnie, mogę zachęcać, byście włączyli książkę Pawła Piotra Reszki do tegorocznego kanonu „musisz to mieć”, ale nie zdziwię się, jeśli stwierdzicie, że macie już dość. Bo można czasem mieć już dość tego, że co chwilę musimy się rozliczać z historią. To domowe zadanie na całe życie, które zostawili nam nasi rodzice, dziadkowie, ale też historycy i historyczki, którzy omijali trudne tematy. Czasem z powodów ideologicznych, ograniczeń systemowych w poprzednim ustroju, a czasem z własnego przed nimim strachu. Wciąż mam jednak nadzieję, że chcemy to zadanie odrabiać, a żeby być rzetelnym, książki Reszki pominąć nie możemy.

„Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota” (ebook)

 

Grzegorz Gauden opisał historię polskich „wyzwolicieli” Lwowa, którzy przy okazji przejmowania władzy dokonali pogromu na żydowskich mieszkańcach tego miasta, Joanna Tokarska-Bakir z chirurgiczną precyzją opowiedziała o pogromie kieleckim, znamy książki Jana Tomasza Grossa czy Anny Bikont o Jedwabnem, warto zajrzeć do historii „bieżeńców” autorstwa Anety Prymaki-Oniszk… pewnie wiele innych tytułów warto dodać do tej wyliczanki. Dzisiaj dodaję do niej „Płuczki”.

 

Władysław P. sądzi, że ludzie bogaci nie mają wcale dobrze. Ci, co żyją w dobrobycie, „umierają raz-dwa”. Zięć Władysława jest „bidny”, bo „za dużo pieniędzy u niego”. Nie wysypia się, nie dojada. Cały czas w robocie. Biedni, zdaniem Władysława, żyją szczęśliwie, jak on - choć bez nerki, za to z rakiem prostaty, ale nie narzeka, jedna żona, czworo dzieci. Nie jak jego koledzy, co na stanowiska poszli i się rozwodzili, rozmnożyli i nawet nie wiedzą które dziecko ich. „I to jest życie?” – pyta. Z biedy można zacząć kopać. Ksiądz nie mówił, że to grzech rozkopywać ziemię, w której pochowano (a raczej zakopano) Żydów zamordowanych w bełżeckim obozie. „Dużo ludzi kopało”. Władysław wyrzutów sumienia nie ma.

 

Kopano zbiorowo, w drużynach. Niektórzy traktowali to jak normalną, codzienną pracę. Robiło się dół o promieniu kilku metrów, wkładało w niego tak zwany stół, „i tak szło na dwa stoły”, by zejść do złotodajnej warstwy, gdzie leżały kości. Śmierdziało. „Specjalne portki miałem i koszulę”, mówi Władysław. Choć za chwilę powie reporterowi, że nie kopał w dołach, bo był za mały. Za brylantowy pierścionek znaleziony (ukradziony?) kupili krowę, Boczulę, nazwaną tak, bo się ciągle boczyła. To był „wielki wyczyn”, „inne życie”, „radość wielka”.

 

„Rozkopywanie grobów osób pomordowanych przez Niemców w poszukiwaniu kosztowności jest przestępstwem, stanowi bowiem usiłowanie przywłaszczenia przedmiotów stanowiących własność Państwa”, mówiło ogłoszenie wójta gminy Bełżec z 22 lutego 1946 roku. Niewiele sobie z niego robili. Kopali, bo byli biedni, bo sumienia po wojnie wyglądały inaczej niż nasze współczesne. Wszyscy o tym wiedzieli, a jak udowadniały sądy, a dziś reporter, także aparat władzy nie był ani ślepy, ani głuchy i niejeden milicjant przymykał oko, gdy widział kopaczy. Państwo, jak można zrozumieć z tego ukazu, uważało, że przedmioty również nie należą do zmarłych. Pierścionki, pieniądze, złote plomby - to one były najważniejsze, nie człowiek, do którego wcześniej należały. Bo ten człowiekiem nigdy do końca nie był. Był Żydem. Teraz szło się „na Icki”, jak na grzyby. Do „Żydków”, wykopywać „pożydki”. Język ich unicestwił ponownie.

 

Książka Reszki jest dokumentem wstrząsającym, bo pokazującym ludzi, którzy wciąż po latach potrafią opowiadać o tych wydarzeniach banalizując zło, którego był uczestnikami i świadkami. To jeden z możliwych tu punktów widzenia. Reszka pokazuje możliwe racjonalizacje – skrajna bieda, demoralizacja wojną, „przykład dali Niemcy”, a nawet niewiedza, ciekawość, zbiorowe ogłupienie. Ocena, którą możemy dzisiaj wystawać z bezpiecznych pozycji czytelniczych, okopani wiedzą i świadomością, może być zbyt pewna. Potępienie bywa najprostszym z możliwych wyborów, trudniej spróbować choć na chwilę zrozumieć Władysława P. A może warto spróbować?

 

Ciekawe są drobne, ale jednak ważne akcenty „Płuczek”, a zwłaszcza jeden - opozycje tworzone przez autora. Reszka lubi kontrasty i chwilami wydaje się, że wydobywa je przesadnie, by podkreślić przepaść pomiędzy prostymi chłopami, a wykształconą resztą. I tak nie do końca rozumiem dodane w nawiasie informacje o wykształceniu rozmówców (córka Mariana Ś. z Chlewisk jest „po studiach”, administracja), ale tylko tych wykształcenie, w rozumieniu wyższego posiadających. Czy wykształcenie jest tym czymś, co by nas uchroniło przed stadnym zachowaniem? Nie jestem tego pewien.

„Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota” (okładka twarda)

Inna opozycja to dwa przeplatające się monologi – Kopacza, który opowiada o swoim udziale w przeszukiwaniu poobozowego terenu i Urzędnika, wykształconego człowieka, który po studiach wrócił w okolice Bełżca. Kopacz od razu próbuje relatywizować etyczne konsekwencje swojego udziału w procederze. „Mnie jest teraz wstyd. Co pan sobie o mnie pomyślał”, mówi. Urzędnik z początku ustawia się jako „nowoczesny” obywatel i podkreśla, że „o takich rzeczach też trzeba pisać. To rzuca na nas inne światło”. Gdy okazuje się, że też w rodzinie Urzędnika „się kopało”, pojawia się próba relatywizowania. Tym kopiącym okazuje się bowiem kochany wujek Urzędnika, który wielokrotnie pomagał jego rodzinie. Reszka miksuje dwa monologi – Kopacz niczego nie żałuje, zwłaszcza, że nie przepił, a odkładał i z pieniędzy zarobionych na „pożydowskim” zrobił udane wesele. Urzędnik myśli, że jednak jego wujek miał wyrzuty sumienia, przecież „wyszedł na porządnego człowieka”. Zderzenie tych dwóch światów wydaje mi się jednak pewnym nadużyciem, do tego mocno chaotycznym i „podciągniętym” pod efektowne zakończenie. Gra kontrastami i opozycjami w „Płuczkach” stosowana jest dość często, co nie budzi mojej wielkiej sympatii.

 

Nie przegapcie za to przypisów. Okazuje się, że schowane są w nich bardzo ciekawe historie, które wcale nie musiały się w przypisie (i do tego końcowym) znaleźć. Szkoda, że zastosowano taką formę, bo utrudnia ona lekturę i ją rozbija. Osobiście polecam przypisy przeczytać po lekturze całości. Szkoda też, że rozpoczynające książkę monologi chłopów z okolic Bełżca nie zostały jednak poprzedzone choć krótkim rysem historycznym, bo niektóre fragmenty ich wypowiedzi stają się zrozumiałe dopiero po lekturze kolejnych fragmentów książki. Ponownie rozumiem potrzebę efektu artystycznego, ale brakowało mi pewnych informacji w odpowiednim momencie.

 

Reszka czasem się ukrywa za wypowiedziami swoich rozmówców, oddaje im głos, co wydaje się słuszne, ale są takie momenty, gdy bardzo jednak chciałbym wiedzieć, co powiedział reporter. A właściwie jest jeden taki moment. Gdy Tadeusz S. prowadzi reportera do lasu, by mu pokazać grób zamordowanej tam Żydówki wypytuje go: „Ja przepraszam, że tak mówię, a pan może jest Żydem? Zawsze to swego troszkę tak rusza. Grób mogę pokazać, czemu nie”. Można założyć, że Tadeusz S. sam sobie odpowiada i reporter szczęśliwie (?) unika konfrontacji z pytaniem, od którego się ta wypowiedź zaczyna, bo jakiś czas później bohater reportażu znów wraca do tej kwestii: „A tak naprawdę, to jest pan Polakiem czy Żydem? Bo mnie się wydaje, że pan ciągnie za Żydami. Ja nie mam nic do Żydów, nie to, żebym nie lubił kogoś”. Jak się można zachować w obliczu takiego pytania i jak postąpił reporter? Nie ukrywam, że nie satysfakcjonuje mnie pozostawienie tej kwestii w sferze domysłu. Jak nie spłoszyć rozmówcy? Czy w ogóle reporter to rozważał, a może Tadeusz S, był takim gadułą, że odpowiedzi go w ogóle nie interesowały? To zdaje się sugerować forma monologu, ale to jednak literackie przetworzenie faktycznych wypowiedzi. Są takie rozmowy, które warto poznać w pełnej krasie.

 

„Płuczki” to ciekawy materiał do zadawania bardzo wielu pytań – o etykę, historię, ale i literaturę jako medium, które w naszych rękach może służyć zarówno jako broń i akt oskarżenia. Potępienie przychodzi z łatwością, próba zrozumienia wydaje się być zbrodnią, bo podskórnie zakłada się, że może wiązać się z akceptacją. Nic bardziej mylnego – Reszka zdaje się chce właśnie to nam powiedzieć, że mimo jasnych ocen etycznych, nadal musimy zadawać pytanie „skąd zło”. I wciąż musimy odrabiać naszą domową lekcję z historii. Lepszej okazji od dawna nie było.

 

Ta książka została nominowana do Nagrody Nike w bieżącym roku. Sprawdź również inne nominowane książki do Nagrody Nike 2020.