A cóż w tym dziwnego, że razem napisaliśmy kryminał? - mówią Marek Krajewski i Mariusz Czubaj, autorzy „Alei samobójców” i już zakazują rękawy, by zabrać się za następną wspólną książkę. Największym problemem było jak na razie znalezienie we Władysławowie odpowiedniego miejsca dla... trupa.

 

Jak to się stało, że panowie napisali wspólnie kryminał? Znacznie prostsze, jak sądzę, jest napisanie z kimś książki publicystycznej czy kompendium wiedzy na jakiś temat. Ale fabułę? Czy podzielili się panowie wątkami? A może tematyką?

 

Marek Krajewski: Tak mogłoby na pozór się wydawać. Niektórzy recenzenci sądzą, że dwaj różni ludzie powinni zajmować się dwiema różnymi sprawami czy dwoma różnymi wątkami. Ktoś postawił tezę, że jeden z nas obstawił opisy akcji, a drugi psychologię... Nie, tak nie było. Pisaliśmy tę powieść linearnie, jednym ciągiem. Jeden pisał scenę, a później wysyłał ją drugiemu, który scenę poprawiał i odsyłał do pierwszego, nadającego jej ostateczny kształt. Czyli były to trzy ruchy, trzy takty.

 

Mariusz Czubaj: I tak od początku do końca. To wymagało tego, żeby powieść była precyzyjnie rozpisana na sekwencje czy, jak Marek lubi mówić, na drabinkę scenariuszową, która podlegała pewnym modyfikacjom, ale zasadniczo trzymaliśmy się przyjętego na początku kształtu powieści.
Jeżeli chodzi o kwestie wspólnego pisania... To osobliwa historia. Nikogo specjalnie nie dziwi, że muzycy grają wspólnie. Gdy rozmaici artyści - performerzy czy inni tacy popaprańcy - robią coś razem, też nikogo to specjalnie nie dziwi. Nie jest też dziwne to, że w pracowni architektonicznej nad konkretnym projektem pracuje zespół ludzi. Natomiast w przypadku literatury wciąż pokutuje wyobrażenie, które jest pozostałością literatury romantycznej, że każde słowo jest natchnione, wynika z jestestwa autora...

 

Marek Krajewski: ... jest wydarte z trzewi...

 

Mariusz Czubaj: ... i że musi być co najmniej 90% zgodności genetycznej, żeby z kimś ewentualnie uzgodnić, co trzeba napisać. Jeszcze bracia Goncourt mogli razem coś napisać, ale dwaj obcy ludzie? Toż to niepojęte.
Tymczasem literatura w znacznej mierze, zwłaszcza ta, którą my się zajmujemy, jest przede wszystkim formą porządnego rzemiosła, przynajmniej taką mamy nadzieję, i, dalibóg, z natchnieniem nie ma nic wspólnego.

 

A jakie punkty styczne panowie znaleźli podczas wspólnego pisania? Sięgnijmy po przykład zespołu architektów: jeśli ktoś nie zgadza się z koncepcją
projektu, może zrezygnować z pracy w grupie bądź grupa może zrezygnować z niego.

 

Marek Krajewski: Odmalowała pani sytuację, w której głównymi aktorami są ludzie bezkompromisowi. A my jesteśmy ludźmi kompromisu. Potrafimy się porozumieć. Poza tym obaj władamy piórem od paru dobrych lat i, mam nadzieję, posiedliśmy biegłość w tej czynności na tyle, że jeden potrafi imitować styl drugiego.

 

Mariusz Czubaj: A poza tym w gruncie rzeczy nie było aż takich powodów do ekscesów.

 

Marek Krajewski: Oczywiście!

 

Mariusz Czubaj: Istnieją naturalnie zasadnicze różnice polegające na tym, że styl Marka jest retoryczny, nieco rozbuchany i barokowy, a styl Czubaja eliptyczny, szarpany i nerwowy. Muszę przyznać, że z tego powodu byłem parokrotnie przywoływany do porządku przez mojego starszego kolegę.

 

„Aleja samobójców” jest swego rodzaju księgą cytatów kulturowych. Niemal na każdej stronie można znaleźć nawiązania do literatury kryminalnej, popularnej, do muzyki i filmów, a swoistym leitmotivem jest Mundial w 2006 roku...

 

Marek Krajewski: To jeszcze nic. Odkrywane są powiązania, o których nie mieliśmy pojęcia, co nas bardzo śmieszy. Na przykład jeden z recenzentów zauważył scenę żywcem wziętą z filmu, którego nigdy nie oglądaliśmy, albo, jeśli oglądaliśmy, to za nim nie przepadamy.

 

Mariusz Czubaj: Obaj należymy do tej samej generacji, jesteśmy wychowani na podobnych zjawiskach kulturowych. W naszym życiu dużą rolę odgrywa zarówno muzyka, jak i sport, film, literatura, a zwłaszcza kryminały. Nasz bohater jest odrobinę starszy od nas, ale mieści się w tej samej generacji: ludzi urodzonych w połowie lat 60. To nasze naturalne środowisko. Byłoby dosyć osobliwe, gdyby nasz bohater odkrywał w sobie miłość do Stefana Żeromskiego albo literatury XIX-wiecznej. Jego światem jest pop kultura, choć warto zaznaczyć, że Pater jest odrobinę staroświecki. Nie przepada za techno czy clubbingiem, za to ceni rock w stylu lat 60. czy 70., czyli nieco pokryty patyną.

 

Marek Krajewski mieszka we Wrocławiu, Mariusz Czubaj w Warszawie, tymczasem na miejsce akcji wybrali panowie Trójmiasto. Dlaczego?

 

Mariusz Czubaj: Miejsce wskazała nam suma wektorów. Może to nie jest zgodne z matematyką, ale tak nam wyszło. To pewien kompromis. Chcieliśmy znaleźć takie miejsce, w którym żaden z nas nie będzie miał topograficznej przewagi.

 

Nadkomisarz Pater to postać na tyle charakterystyczna, że szkoda byłoby jej nie wykorzystać w kolejnych projektach. Czy czują panowie taką pokusę?

 

Marek Krajewski: Ależ oczywiście! I tej pokusie nie oparliśmy się, ponieważ piszemy drugą powieść z Jarosławem Paterem w roli głównej.

 

Mariusz Czubaj: Uchylając rąbka tajemnicy powiem, że rzecz nadal dzieje się na Wybrzeżu, ale już nie w Trójmieście, raczej na półwyspie. Dużą rolę będzie odgrywało Władysławowo...

 

Marek Krajewski: ... które zresztą dobrze znamy, ponieważ wybraliśmy się tam na rekonesans we wrześniu i zwiedziliśmy dokładnie okolicę. Mariusz, który lepiej zna teren, pokazywał mi rozmaite miejsca, które opiszemy.

 

Mariusz Czubaj: Szukaliśmy między innymi miejsca, w którym zostanie znaleziony we Władysławowie trup. I temu poświęciliśmy dużo uwagi podczas naszych badań terenowych.

 

Rozmawiała Magdalena Walusiak