Śląski pisarz od kilku lat jest na fali. Odkąd „Morfina” została w 2013 roku nominowana do Nagrody Literackiej Nike (przegrała z „Ciemno prawie noc” Joanny Bator, „Morfina” otrzymała Nike Czytelników), zamieszanie wokół jego osoby nie ustaje. Świetnie przyjęty przez krytyków „Drach”, którym Twardoch wrócił do śląskich korzeni, miał teatralną premierę 27 października w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Wystawiona w 2014 roku w reżyserii Eweliny Marciniak na deskach tej sceny „Morfina” spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem widzów i krytyki, podobnie jak majowa premiera „Króla” w Teatrze Polskim, więc wobec „Dracha” oczekiwania są równie wysokie. W dodatku w 2016 roku Canal+ ogłosił, że zamierza nakręcić serial na podstawie „Króla”, więc Jakub Szapiro na dobre zagości w polskiej świadomości. Zwłaszcza, że już za chwilę, 31 października ukaże się najnowsza książka Twardocha - „Królestwo”, która jest niejako kontynuacją bestsellerowego „Króla”. Jak zostanie przyjęta?
 

„Król” jak „Sin City

Dla przypomnienia: akcja pierwszej części osadzona została w Warszawie w roku 1937. Głównym bohaterem jest Jakub Szapiro - żydowskiego pochodzenia pięściarz, choć także bandzior o miękkim sercu i podwójnym życiu, tytułowy król mafijnego półświatka Warszawy. Z jednej strony prawa ręka trzęsącego Warszawą gangstera Kuma Kapicy i bandzior wymierzający sprawiedliwość pechowcom życiowym, którego teren życia to Warszawa na północ od Alej Jerozolimskich i na zachód od Marszałkowskiej, dziwkarz i pijak; z drugiej kochający ojciec i mąż, bogato się noszący, lubiący broń, drogie garnitury i gadżety - nie bez powodu Twardoch napisał książkę o tym, jak powinien nosić się dżentelmen, w „Królu” wszystkie jego fetysze - drogie alkohole, biżuteria, elementy odzieży - ożywają, stając się niemal niemym bohaterem.
Akcja „Króla” jest wartka, mroczna niczym powieści noir, czarno-biała niczym komiks „Sin City”. I jest tu wszystko, za co czytelnicy kochają pisarza: przemoc, pieniądze, piękne uprzedmiotowione kobiety, złożony bohater, no i Warszawa, która ponownie staje się centrum wszechświata w jego książce. Nietrudno też dostrzec uniwersalność opowiadanej historii – druga połowa lat 30., szaleniec rządzący krajem za naszą granicą, brunatnienie społeczeństwa, bojówki faszystowskie, rodząca się nienawiść wobec swoich „obcych”. I choć Szapiro dostaje szansę ucieczki – bilet w jedną stronę do Tel Awiwu i szansę na uratowanie rodziny, to rezygnuje, zawraca samolot. Zbyt drogie mu jest to, co porzuca, zbyt bliskie mu to królestwo, za bardzo szkoda władzy, która właśnie rozkwita.

 

Warszawa i wojenna zawierucha

Nie chcąc zepsuć lektury „Królestwa”, postaram się uniknąć tzw. spojlerów, ale o kilku rzeczach napisać trzeba. O tym, że wbrew tytułowi nie opowiada tu Twardoch o tym, jak Szapiro królował mafijnej Warszawie aż do września 1939 roku, co wiemy jeszcze z pierwszej części. Akcja rozgrywa się na gruzach miasta, po klęsce powstania warszawskiego. Jest zima przełomu 1944 i 1945 roku, po drugiej stronie Wisły czeka już Armia Czerwona, ale jeszcze nie wchodzi. Nie ma królestwa i nie ma króla. Bo choć Szapiro żyje, to pozostaje cieniem siebie, fantomem, kupką łachmanów na obciągniętym skórą wychudzonym ciele, bez woli życia, bez jednego wypowiedzianego zdania. Jego wojenne losy opowiada opiekująca się nim Ryfka Kij, pamiętna burdelmama z „Króla” i była kochanka. Od niej dowiadujemy się o życiu w getcie i wojennej Warszawie, jej oczami oglądamy rzężące ostatkiem sił miasto, „w zimie, w ciemnościach, w nieustającej trwodze”, jak zaczyna się pierwszy rozdział „Królestwa”. Ryfka opowiada o przetrwaniu na najniższym biologicznym poziomie, gdzie godność to tylko wyświechtane słowo bez znaczenia. Liczy się przeżycie. Drugim głosem, równorzędnym, jest jeden z synów Jakuba. Od niego dowiadujemy się, co się działo z rodziną po pamiętnym zawróceniu samolotu lecącego do Tel Awiwu. I o tym, jak jego świat bezpowrotnie się kończy, gdy pewnego dnia ojciec przychodzi do mieszkania w czapce Jüdischer Ordnungsdienst, czyli Żydowskiej Służby Porządkowej. To koniec jego rodziny, koniec ideałów i wiary w to, że jeszcze będzie dobrze. Jak mówi o sobie syn: gdy wojna się zaczęła był dziesięcioletnim dzieckiem, a gdy kończyła - starcem w ciele nastolatka. Wszystko w „Królestwie” jest inne, czuje się tu oddech umierającego zwierzęcia. Nie ma wartkiej akcji, wszystko wydarza się powoli, krokiem starca lub śmiertelnie zmęczonego człowieka. W końcu wojna i życie w stanie nieustannego zagrożenia potrafią wykończyć. Zamiast akcji jest retrospektywa, która ma nam pozwolić zrozumieć, jak to się stało, że Szapiro stał się własnym bezwolnym i niemym cieniem.
 

„Królestwo” rewersem „Króla”

Choć trzeba przyznać, że autor wiele pytań pozostawia bez odpowiedzi, lub jedynie je sugeruje - jak to, dlaczego Szapiro nie zadbał, by jego rodzina wyszła z getta. Ciężar tej książki leży gdzie indziej. Czuć, że Twardoch naczytał się wielkiej historii i chce ją opowiedzieć poprzez bohaterów pobocznych, jak Ukrainiec, któremu zmarła cała rodzina podczas Wielkiego Głodu, czy Ślązak, wcielony do Wehrmachtu, który dezerteruje licząc, że go nie znajdą. Niektóre opisy mordów ludności żydowskich w leśnych mogiłach zbiorowych nasuwają na myśl przesiąknięte grozą „Łaskawe” Jonathana Littella. Więcej tu opowieści wizyjnych tzw. wszystkowiedzącego narratora, niż historii usłyszanych z ust samych bohaterów. Więcej prawdy objawionej o naturze ludzkiej i wielkiej historii, która z ofiar czyni sprawców i na odwrót, niż samego życia, akcji, bohaterów z krwi i kości, z samym nieobecnym Szapiro na czele.

„Królestwo” jest rewersem „Króla” w tym sensie, że jeśli czytelnikowi brakowało refleksji i szerszego tła historyczno-politycznego w „Królu”, to dostanie je w nadmiarze w „Królestwie”; jeśli postaci i nazwisk do spamiętania w „Królu” było za dużo, to tu mamy właściwie dwóch, a i tak  pozostają unieruchomieni retrospekcją. „Królestwo” zawieszone jest w stuporze, przytłoczone wielką historią i wielką tragedią. Ale jednocześnie znalazło się dość miejsca na wyjaśnienie pewnych uniwersalnych prawd, jak: co to znaczy być człowiekiem, mieć prawo do życia, przeżyć koszmar wojny, litować się nad losem innego, pomóc drugiemu etc. Jako że Szczepan Twardoch – co jest  ewenementem w Polsce roku 2018 – ma czytelników zarówno z lewej, jak i z prawej strony politycznej barykady, jest duża szansa, że dotrze ze swoim przekazem tam, gdzie przeciętny publicysta facebookowy, piszący płomienne posty dla swojej bańki informacyjnej, dotrzeć nie ma szans. I jeśli to mu się uda, osiągnie prawdziwy sukces. Będzie pisarzem ponad podziałami. I może skusi się na trzecią część, bo zakończenie „Królestwa” pozostaj otwarte. 

Autor foto: Zuza Krajewska