Dawno nie było w polskiej literaturze takiego żydowskiego bohatera jak Jakub Szapiro − wyrazistego, mocnego, charakternego, no i tragicznego oczywiście. Nowa powieść Szczepana Twardocha właśnie trafiła do księgarń.
Główny bohater Króla Szczepana Twardocha jest bokserem i gangsterem. Na ringu łamie przeciwnikom szczęki, a na ulicach ściąga haracze od handlarzy i zabija tych, którzy nie chcą płacić. Gdy trzeba, jest bezwzględny, choć zdecydowanie niegłupi. Często też pomaga tym, którzy tego potrzebują. W międzywojennej Warszawie boją się go, ale i szanują równocześnie. Kobiety go kochają, mężczyźni podziwiają i nienawidzą.
Jakub jest rękami Kuma Kaplicy − starego bojownika PPS, socjalisty i króla warszawskiego półświatka (nie ukrywającego swoich politycznych powiązań z władzami i policją). To w jego imieniu ściąga długi, łamie kości i zabija. W swoim świecie kocha żonę i dwóch synów (choć równocześnie chętnie korzysta z wrażenia, jakie robi na innych kobietach), potrafi też pomścić pobitą prostytutkę i wdaje się w bójkę na uniwersytecie, gdzie dla Żydów tworzone są getta ławkowe. Zmaga się również ze swoimi demonami, a czasem w nocy płacze.
Jego historię spisuje dla nas emerytowany izraelski żołnierz, Mojżesz Inbar, świadek i uczestnik opisywanych wydarzeń. To z nim wędrujemy ulicami Warszawy i przesiadujemy w burdelu Ryfki (dawnej miłości Szapiry), jego oczami oglądamy mecz bokserski Makabi– Legia, podczas którego Jakub powala na deski znanego falangistę Andrzeja Ziembińskiego.
To bardzo symboliczne starcie, nie tylko dlatego, że drogi obu bokserów jeszcze wiele razy skrzyżują się na łamach powieści: „Dokoła ringu zgromadziły się dwie Warszawy mówiące dwoma językami, żyjące w osobnych światach, czytające inne gazety i darzące się nawzajem w najlepszym razie obojętnością, w najgorszym − nienawiścią, a zwykle po prostu pełną dystansu niechęcią, jakby mieszkały nie ulica w ulicę, tylko rozdzielone oceanem…”.
Do kolejnych, zdecydowanie nie mających już nic wspólnego ze sportem, starć dochodzi na uniwersytecie, na ulicach przy każdej nadarzającej się okazji. Z jednej strony Żydzi i socjaliści, z drugiej narodowcy (to oczywiście moje uproszczenia, bo po obu stronach grup jest więcej, a ich motywacje ideologiczne często sprzeczne). Atmosfera jest bardzo gorąca i wydaje się, że nic nie jest w stanie powstrzymać ostatecznej konfrontacji. Pytanie tylko: co ją sprowokuje i jak zostanie wykorzystana? I czy ktokolwiek zdoła zatrzymać brunatną falę?
Bo w tle jest oczywiście wielka polityka − walka o władzę. Szykuje się zamach stanu. Knują bardzo ważni politycy, nie ukrywając w prywatnych rozmowach fascynacji skutecznością rozwiązań zastosowanych przez Hitlera po przejęciu władzy. Powstaje lista osób, które mają trafić do Berezy Kartuskiej albo po prostu zostać zabite. Planowane jest stopniowe eliminowane z kolejnych sfer życia Żydów i przeciwników politycznych. Wszystko to robione jest metodycznie i cierpliwie, tu nie ma miejsca na przypadek i improwizację.
Zaczyna się profesjonalne szkolenie i dozbrajanie prawicowych bojówek. Kum Kaplica dzięki prowokacji i zdradzie zostaje uwięziony w Berezie, a Szapiro staje przed dylematem: pracować dla zdrajcy czy zginąć za szefa. Postanawia przystać na propozycję młodszego brata i wyjechać wraz z rodziną do Izraela. Najpierw jednak chce sprzedać dom i wycisnąć z warszawskiej ulicy ile się tylko da pieniędzy, żeby mieć za co urządzić się w nowej ojczyźnie. Udaje więc, że przyjmuje propozycję pracy dla zwyrodnialca Radziwiłłka, który zdradził Kuma i zajął jego miejsce, a równocześnie próbuje uwolnić szefa.
Czy zdąży wyjechać, zanim rozpęta się piekło? W tej kwestii Mosze Inbar kłamie albo raczej wypiera ze świadomości tę część historii, z którą nie potrafi sobie poradzić. Oszukuje nas (i siebie?) także co do swej tożsamości.
„Mojego ojca zabił wysoki, przystojny Żyd o szerokich ramionach i potężnych plecach machabejskiego boksera. Teraz stoi w ringu, to ostatnia walka wieczoru i ostatnie koło tej walki, a ja patrzę na niego z pierwszego rzędu. Nazywam się Mojżesz Bernsztajn, mam siedemnaście lat i nie istnieję.
Nazywam się Mojżesz Bernsztajn, mam siedemnaście lat i nie jestem człowiekiem, jestem nikim, nie ma mnie, nie istnieję, jestem chudym, ubogim synem nikogo i patrzę na tego, który zabił mojego ojca, patrzę, jak stoi w ringu, piękny i silny”.
Czy naprawdę Szapiro zaopiekował się synem mężczyzny, którego zabił i poćwiartował za długi? A może zrobił coś wręcz przeciwnego? Czy rzeczywiście wraz z rodziną uciekł po śmierci brata do Izraela?
Tego już oczywiście nie zdradzę – musicie sami doczytać. A naprawdę warto, bo Króla wypełniają tacy bohaterowie jak Szapiro – pełnokrwiści i wyraziści. Dużo tu skrajnych emocji i nagłych zwrotów akcji. Nową książkę Twardocha czyta się świetnie, wciąga niczym powieść sensacyjna.
Nie jest to łatwa lektura, bo nie jest przyjemnym dostrzeganie oczywistych podobieństw pomiędzy duszną atmosferą warszawskiej ulicy z lat 30. XX wieku a dzisiejszą, pomiędzy nienawiścią i uprzedzeniami dzielącymi ludzi wówczas i dziś, pomiędzy cynizmem i bezwzględnością manipulujących emocjami tłumów polityków − ówczesnych i współczesnych.
Tak, gangsterzy byli bezwzględni, a siła była dla nich zawsze ostatecznym argumentem we wszelkich sporach. Mieli jednak (przynajmniej kiedyś) swoje zasady i niepisane kodeksy, którymi się kierowali. Politycy już nie zaprzątają sobie głów takimi „głupstwami” – niestety nie tylko na stronach nowej, świetnej powieści Szczepana Twardocha.
Komentarze (0)