
KONKURS - Magdalena Skopek "Dobra krew. W krainie reniferów, bogów i ludzi"
Mamy dla Was konkurs w którym do wygrania jest 10 egzemplarzy książki podróżniczej "Dobra krew. W krainie reniferów, bogów i ludzi" autorstwa Magdaleny Skopek.
O książce:
„Dobra krew. W krainie reniferów, bogów i ludzi” to osobista relacja z wyprawy „na koniec ziemi”. W podróż na Jamał wybrała się Magdalena Skopek, doktor fizyki, pasjonatka fotografii. Dotarła tam do Nieńców – oddalonego od cywilizacji, koczowniczego ludu trudniącego się polowaniem i hodowlą reniferów. Jako przybyszka, która otrzymała nienieckie imię Mjagnie, przez dwa miesiące żyła i przemieszczała się z rodziną Akatteto. Powoziła zaprzęgiem reniferów, wyprawiała skóry, robiła nici ze ścięgien, jadła surowe mięso i ryby, spała w legowisku w czumie, gotowała, odwiedzała święte miejsca. Jej życie w północnosyberyjskiej tundrze okazało się surową i fascynującą przygodą, z której przywiozła debiutancką książkę i zdjęcia – obrazy zupełnie nieznanego świata i ludzi żyjących w zgodzie z rytmem przyrody."
Co należy zrobić by zdobyć jedną z książek? Używając maksymalnie 1000 znaków (licząc razem ze spacjami) udzielić ciekawej i kreatywnej odpowiedzi na zadanie konkursowe. Odpowiedzi należy umieścić w komentarzach poniżej tego artykułu.
Konkurs trwa od 08.10.2012 do 10.10.2012 (godzina 23.59). Zwycięzców wyłoni komisja konkursowa do dnia 15.10.2012. Zostaną oni poinformowani o wygranej drogą mailową. Bierzemy pod uwagę pierwszą umieszczoną odpowiedź przez każdego z użytkowników.
Zadanie konkursowe:
Jak wyobrażasz sobie swoją podróż na koniec świata? Co to by było za miejsce?
Fundatorem nagród jest Wydawnictwo Naukowe PWN
Uaktualnienie (11-10-2012):
Komisja najbardziej doceniła odpowiedzi osób podpisanych nickami: kori, Cinnamon, Anula84, mik, Korneliusz Olejniczak, alex, kahas, KasiaM, Kamila Kotańska, Galicja
Komentarze (21)
Komentarze
""Dydiówka. Adres: Dydiowa 1"". Dydiową od północnego wschodu zamyka San i znajdujące się za nim pasmo Czerwonego Wierchu. Od polskiej części gór ta nieistniejąca wieś w Bieszczadzkim Worku oddzielona jest szczytem Kiczery Dydiowskiej. Wieść gminna niesie, iż trudno znaleźć bardziej niedostępne i odludne miejsce w polskich górach. Ani jednego zabudowania, oprócz maleńkiej chatki na malowniczych łąkach w wielkim łuku Sanu, będącej schronieniem dla myśliwych. Chatka należy do prof. J. Bobka z UJ, zajmującego się wilkami. Opiekuje się nią niejaki Józek, którego, jak wynika z kroniki chatkowej, nikt nigdy nie widział. Dotarłam tam w błocie po kolana piątego października tego roku przed zmrokiem . Tego wieczoru oprócz mnie nikt tam nie dotarł, dlatego śmiało mogę powiedzieć, że spędziłam noc na krańcu świata tańcząc z wilkami. Rano zaraz po przebudzeniu uświadomiłam sobie, że była to moja kolejna podróż na kraniec świata, wspaniały kraniec świata. I gdzieś tam w środku czuję, że to nie osta
Dzień 98 Zmęczenie przysłania mi oczy.Idę nieprzerwanie, bez snu już 3 dzień.Właśnie zapada noc, lecz jest za zimno aby zatrzymać się tutaj na nocleg.Musze iść dalej, tylko tak mogę przeżyć.Na moment zapominam o zmęczeniu i podziwiam zorze polarną.Zachwyca mnie w tej surowej krainie barwami, kształtami i delikatnością.Przede mną wciąż pustka.Nie wiem co się ze mną stanie. Dzień 99 Żyje, przeżyłam! O świcie po koszmarnej nocy potykania się we łzach, krwi i pocie, doszłam do osady. Ludzie byli bardzo gościnni. Przyjęli mnie (obcą) do swojego domu, nakarmili, ogrzali i pozwolili zatrzymać się na trochę. Okazało się, że ta osada jest ostatnia na północy. Za nimi już tylko bezkres mórz i lodu. Dzień 100 Po wielu dniach podróży statkiem, konno i pieszo czuje że jestem tutaj gdzie powinnam. Osadnicy goszczą mnie jak tylko mogą. Pokazują swoją kulturę, a ja staramy się patrzeć na ten świat oczami i uczyć. Jestem przecież na krańcu świata w ich krainie. Tutaj nic już nie jest takie samo.
Nareszcie docieram do Ittoqqortoormiit. Tuż przy brzegu kulą się kolorowe domy, przysypane teraz białymi czapami śniegu. Grenlandia wita mnie mroźnym wiatrem, który wdziera się pod kaptur. To niegościnne miejsce jest jednym z najbardziej niedostępnych na Ziemi, prawdziwym końcem świata, w którym jednak człowiek odnalazł miejsce do życia. Lodowe czapy majaczą w oddali, słońce przedziera się przez ołowiane chmury, niebo różowi się nad białym horyzontem. Zaprzęg psów husky niecierpliwi się, chce zerwać się do biegu w głąb mroźnej krainy. Przewodnik patrzy na mnie swymi błękitnymi niemal ludzkimi oczami – czai się w nich dzikość, zew natury, wolność i cisza, której próżno szukać w miejskiej dżungli. Tutaj jesteśmy całkowicie sami – ja i Matka Natura, gotowa przyjąć mnie na swe łono. Futro psów iskrzy się w słońcu, gdy zatapiamy się w mroźny pejzaż, ich ciepłe oddechy zawisają raz po raz lekką mgiełką w chłodnym powietrzu. Pustka, cisza, izolacja – kraniec świata, za którym nie ma już nic.
zamykam drzwi na klucz i wyruszam w świat. nie raz to wyjście na druga stronę ulicy do znajomego na kawę, czasami to wielokrotna przesiadka w ciemny, szary i ponury listopadowy wieczór z jednego autobusu miejskiego do drugiego, aby wpaść na ciepłą herbatę i kawałek ciasta do babci, a czasami z plecakiem na ramieniu i aparatem w ręku ruszam w kierunku lotniska, aby przenieść się w inną krainę, inny klimat, inną kulturę. ważne, aby podczas swojej drogi spotkać ludzi, gdyż nie samo miejsce, nie zabytki, nie krajobrazy są najważniejsze, a właśnie kontakt z drugim człowiekiem. z jego światopoglądem, kulturą, obyczajami, wierzeniami. do dziś pamiętam bijące ciepło z paleniska, w malutkiej bambusowej chatce, położonej gdzieś daleko w azjatyckiej dżungli oraz smak wybornej herbaty i wielogodzinne rozważania z plemienną starszyzną... z dala od mediów, telefonii, Internetu i pieniędzy człowiek ""na końcu świata"" uzmysławia sobie, że tak niewiele jest mu do szczęścia potrzebne... spełnienie
Tybet-przez wiele wieków zamknięty dla kogokolwiek z zewnątrz.Stanowiący bramę do niebios,stolicę buddyzmu,świat mistyki i siły spokoju.Miejsce,gdzie stojąc nad kryształową taflą jeziora Nam Tso dostrzec można majestat odbijających się w falach szczytów Himalajów,gdzie w dolinie królów-Zedang podziwiać można wieżę Yumbulagang strzegącą bram Tybetu i będącą pierwowzorem Tolkienowskiego Minas Tirith;gdzie człowiek czuje że jego czas na Ziemi jest ograniczony a on sam jest jedynie drobnym atomem we wszechświecie.Odwiedziłabym klasztor buddyjski oglądając wnętrza w migotliwym świetle łojowych lampek,spacerując wąskimi korytarzami wśród mnóstwa ołtarzy,setek posągów,bóstw i demonów,słysząc jedynie gdzieś w oddali gardłowy śpiew mnichów.Wszystko to w cieniu Himalajów,gór dla których wielu odważnych oddało życie,tylko po to, by spełnić swoje marzenie o zdobyciu tych najtrudniejszych szczytów.To właśnie ten rejon świata pragnę odwiedzić najbardziej i mam nadzieje że kiedyś tego dokonam.
Mówią, że gdy ziarnko pustyni raz wpadnie do serca, to pozostaje tam już na zawsze. Byłam u „wrót Sahary”, lecz niestety nie dane mi było przez nie przejść. Dlatego poprzysięgłam sobie, że jeszcze wrócę do tej pięknej i jakże surowej krainy. Oczami wyobraźni widzę siebie wraz z grupą Tuaregów przemierzającą nieskończone morze wydm niesiona na grzbicie dromedara, chroniona od pażącego słońca i piachu tradycyjnym turbanem. A po upalnym dniu wyobrażam sobie zimną noc przy wesoło tańczącym ogniu, podziwiając miliony gwiazd, których w zurbanizowanym, rozświetlonym świecie już nie widać. I pokrzepiający sen w namiocie gdzieś za „siódmą wydmą”, gdzieś gdzie nia ma elektryczności, cywilizacji, gdzie rządzi surowa przyroda. Pragnę zobaczyć oazę, w której mogłabym pić do woli pyszną berberyską herbatę z miętą i napełnić bukłak po brzegi życiodajną wodą. Marzę, by spędzić choćby jeden miesiąc wśród koczowniczych ludów Sahary. I mam nadzieję, że te marzenia kiedyś się urzeczywistnią.
Moja podróż na koniec świata: samotna wyprawa w poszukiwaniu Dawnego Świata, własnego ja oraz prawdziwego sensu życia. Nie każdego stać na spełnienie swoich marzeń, nie ważne, czy to kwestia odwagi czy pieniędzy. W takim przypadku nieoceniona zdaje się być pomoc innych ludzi oraz własna wyobraźnia, która zdaje się nie posiadać granic. Jak zatem wyobrażam sobie swoją podróż na koniec świata? Przede wszystkim na wyprawę wybrałabym się samotnie, z aparatem, dzięki któremu mogłabym uchwycić piękno świata. Moim celem nie byłoby konkretne miejsce, ponieważ nie posiadam wyznacznika końca świata - odwiedzenie każdego zakątka naszej Zielonej Planety jest moim marzeniem. Moim celem byliby ludzie i ich kultura oraz otoczenie, w którym przyszło im żyć. Nie zapowiada się, abym miała szansę osobiście zwiedzić wszystkie kontynenty, dlatego z pomocą przychodzą mi inni ludzie, podróżnicy. Dzięki ich relacjom i książkom mogę odczuć namiastkę tego, o czym marzę.
Koniec świata... Tyle razy już tam wędrowałam, tyle światów zwiedziłam i dotarłam do ich końca. Były to malownicze przestworza górskich dolin ze strumieniami błyszczącymi w słońcu, meandrującymi między skałami. Były to spieczone tereny sawanny z wiatrem pachnącym spieczoną skórą i wonią odległych pustyń. Nie ominęłam też zimnych krain, gdzie przy każdym kroku śnieg skrzypi pod grubymi podeszwami butów, przypominając że nikt dawno go nie odwiedzał. Wszystkie te miejsca odwiedzam z pasją. Docieram do krańca tych światów wraz z zamknięciem okładki książki i za każdym razem mam nadzieję, że kiedyś uda mi się odwiedzić go jeszcze raz, jeśli nie samej, to z jakimś innym podróżnikiem.
...nie wypada wcale tam, gdzie wskazywałyby względy geograficzne. Nie. Kraniec świata to dla mnie miejsce znacznie trudniejsze do osiągnięcia. To takie niewielkie mieszkanie w dużym mieście nieopodal mojego miasteczka, w którym mieszka ktoś, na kim bardzo mi zależy. To blisko - zaledwie 50 kilometrów od mojej rodzinnej miejscowości. Ale jednocześnie - niezmiernie daleko, bo nie potrafię powiedzieć mu, co czuję. I że chciałabym się tam znaleźć z nim - właśnie z nim. Na moim prywatnym krańcu świata... Może kiedyś odważę się i podejmę ryzyko tej uczuciowej wyprawy. Powiem szczerze, co czuję i wyruszę w stronę krańca świata. Z nim. Ręka w rękę. Krok po kroku. :-) Może...
Koniec świata! Lecę do Japonii! A Japonia to bezwzględny koniec: ja ani me, ani be, ani kanji ani reszta kleksów. Książki więc nie kupię. Gazety nie poczytam. Nie porozmawiam z tubylczym Japończykiem po ichniejszemu, bo nie zrozumiem, kiedy mówi a kiedy tylko się ze mnie nabija. Nie ponarzekam na spóźniające się pociągi, bo takich tam nie ma! I, jak się obsługuje te dziwne maszyny? Skąd ten cały tłum? Dlaczego wszystko jest takie wielkie lub takie małe?! Czy znowu się zgubiłam? Ratunku!!! A sądziłam, że to podróż samolotem jest szczytem szczytów. Teraz wiem, że jestem głodna i nie umiem sprawdzić rozkładu jazdy. Koniec świata!
Moje wszystkie podróże są podróżami poszukującymi końca świata. Bo koniec świata jest tam gdzie kończy się horyzont, gdzie ziemia styka się z niebem. I pięknie jest wiecznie, wiecznie szukanie tej końcówki ziemi, gdzie dalej już nic nie ma. Szukanie w każdej podróży, w każdej włóczędze. W każdym kraju, w którym byłam, które zwiedzałam, zawsze znajdowałam się w miejscu gdzie widziałam tą boską linię. I setki, tysiące kilometrów biegnące do niej...Każdy z takich widoków mam wyryty w pamięci. Nie ważne jak daleko od domu jestem, to koniec świata jest zawsze jeszcze dalej. I pięknie jest go szukać i piękna jest droga do niego.
W kręgu życia koniec równa się początkowi? Końca świata chciałabym poszukiwać tam gdzie wszystko się zaczyna, u źródeł życiodajnej Amazonki. W puszczy nie dotkniętej cywilizacją, tam gdzie trzeba polować aby przeżyć i żyć tak aby nie dać się upolować. Poznać ludzi takich jak my, a żyjących zupełnie inaczej, poznać ich kulturę, uszanować ją i choć na przez chwilę być jedną z nich. W świecie gdzie nic nie należy się człowiekowi z założenia, a każdy posiada to na co potrafi zapracować. Myślę, że po takiej podróży człowiek zostawia za sobą przeszłość i rodzi się na nowo i znów koniec staje się początkiem :)
Wodospady Iguaçu leżące na granicy argentyńsko-brazylijskiej są moim prywatnym końcem świata. Zabrałabym tam ze sobą jedynie plecak, a w nim najpotrzebniejsze rzeczy - żadnej elektroniki! Usiadłabym na lekko wilgotnym głazie i chłonęła widok. Z ciszą w sercu i na duszy, pomimo huku wokół podziwiałbym nieprawdopodobnie piękne tęcze i setki różnobarwnych motyli. Nie robiłabym zdjęć, nie rysowała widoków; zachowałbym po prostu ten obraz jawiący mi się niczym raj na ziemi, w głębi serca i wracała do niego za każdym razem, gdy szarość przesłoni mój sposób patrzenia na świat.
Cicho tu, pusto, spokojnie, no i zimno. Zdecydowanie. Na Kilimandżaro musi być zimno. Choć czy to koniec świata? Raczej dach. Początek jest ciepły, jak to w Afryce, ale tutaj powyżej 5 kilometrów jest zimno. Wystarczy ciepła kurtka i coś w termosie. A ten widok? Na pewno nie ma nic równie niesamowitego i wyjątkowego do obejrzenia na tym świecie. Całodniowa wędrówka musi być warta odcisków, potu, może i łez. Zobaczyć Afrykę spomiędzy chmur... Tak, to jest koniec świata, na jakim chciałabym się znaleźć.
Koniec świata? Raczej aborygeński początek. Uluru, czerwieńszy od wschodu słońca dom duchów - stwórców świata, spalony środek afrykańskiego kontynentu, Niebieskie, czyste niebo. Zatankowana terenówka, zapas wody, ukochana, dla wsparcia w podróży i bycia wspieraną. I podróż, podróż przez ten kraniec świata, od Uluru do Uluru. Niektórym potrzeba podróży dookoła świata. Mnie wystarczy podróż wokół jego końca. Bo to i tłumy mniejsze, i ścieżki mniej zadeptane. Wspomnienia za to, jedyne i niepowtarzalne.
O podróżach zaczęłam marzyć po przeczytaniu serii o przygodach Tomka napisanej przez A. Szklarskiego, dlatego za kraniec świata uważam miejsca oddalone od cywilizacji. Przyroda nie zmieniona przez człowieka, ludzie żyjący tak samo od pokoleń. Z radością pojechałabym na taką wyprawę. A w jakim kierunku? Może Wyżyna Tybetańska, a może lasy amazońskie lub busz australijski... Wiem jedno: dzika przyroda, brak zasięgu oraz przynajmniej 100 km do najbliższego sklepu - oto mój kraniec świata.
Dla mnie końcem świata są Malediwy. Ciepło jest, są palmy, czyściusieńka, przezroczysta, a w oddali turkusowa woda przy śnieżnobiałej plaży. Po niej drepczą małe krabiki. Pod powierzchnią oceanu kryją się rafy koralowe, zamieszkałe przez kolorowe rybki w niezliczonych rodzajach. Nad powierzchnią natomiast unosi się wszechobecny zapach tropikalnych kwiatów. Żyć nie umierać. Byle blisko łódki, bo za niedługo wyspy mogą zniknąć pod wodą.
Kierując się na koniec świata obrałabym kierunek Północ, aby znaleźć się na Grenlandii, Syberii, Alasce... Poznać surowy klimat terenów zamieszkiwanych przez Inuitów, gdzie horyzont oddalony jest o wiele kilometrów, a cywilizacja dociera jedynie w minimalnym stopniu. Fascynujący jest ten zimny, ponury krajobraz, a jeszcze bardziej ludzie, którzy zmagają się codziennie z trudami zamieszkiwania tych wrogich krain.
Kirgistan. Kraj, o którym mało się słyszy i wie. Nigdy tam nie byłam, a mimo to ciągnie mnie do tego miejsca. Podświadomie czuję, że podróż po kirgiskich górach byłaby prawdziwym odcięciem się od doczesnych spraw, momentem prawdy: na ile mnie stać? czy potrafię współpracować z całkowicie obcymi mi ludźmi? Póki co, znam ją tylko ze zdjęć i reportaży, ale już jestem zauroczona.
Celem wyprawy byłaby przede wszystkim sama droga, podróż i przygoda. Tym magicznym miejscem byłaby wyprawa w Himalaje. Podróż tam gdzie ziemia styka się z niebem. Wyruszyłabym na trekking górską wędrówkę trwającą kilka tygodni. Trekking w krainie zamieszkanej przez słynnych Szerpów.
Oczywiście chodziło o kontynent australijski, a nie afrykański :)