Na koniec stycznia zapowiadana jest premiera książki Antoniny Kozłowskiej pt. „Czerwony rower”. Jest to opowieść o kobietach z poplątanymi życiorysami i bliznami, jakie zostawiło życie. Łączy je przyjaźń. A może tylko tajemnica z przeszłości i poczucie winy?

 

Karolina – córka ubeka, dziennikarka. Beata – wnuczka bogatych dziadków, żona biznesmena. Gośka – córka badylarza, dziś szczęśliwa żona i matka.
Znają się od czwartej klasy podstawówki, razem dorastały. Przeszłość je naznaczyła i wciąż rzuca cień na ich dorosłe życie. Kiedy ich dawny sekret może wyjść na jaw, wracają wspomnienia...
Historia dorastania i dziewczęcej przyjaźni – przyjaźni „na śmierć i życie”, choć niełatwej, pełnej konfliktów i rywalizacji. Prawdziwa, ale i bolesna. Poruszająca.


Antonina Kozłowska z wykształcenia anglistka, autorka popularnego bloga www.mamadwojgaludzikow.blox.pl, w którym z dużym poczuciem humoru opisuje i komentuje swoje próby bycia supermamą. Namiętnie czyta wszystko, co jej wpadnie w ręce, najchętniej powieści historyczne. Niezwykle wrażliwa na świat, potrafi ubrać w słowa skomplikowane relacje międzyludzkie. Ogromne uznanie czytelniczek zdobyła jej debiutancka powieść "Trzy połówki jabłka".



Fragment książki:

Po prawie dwudziestu latach, przekraczając próg baru szybkiej obsługi, zrozumiałam, dlaczego kiedyś tak bardzo chciałam być taka jak ona. Beaty nie sposób było przegapić,
dzisiaj tak jak dawniej odróżniała się od tłumu rozgadanej młodzieży spędzającej popołudnie nad stygnącą herbatą i frytkami. Siedziała sama przy stoliku w rogu – szczupła, klasyczna blondynka o twarzy, która z upływem czasu nabrała szlachetności i wyrazistości pomimo drobnych zmarszczek w kącikach ogromnych, porcelanowoniebieskich oczu. [...]
– Cześć, jesteś nareszcie – Beata wstała i podała mi rękę o wypielęgnowanych paznokciach, chłodną i suchą.
– Jestem. Wiesz, korki… – próbowałam się usprawiedliwić i jednocześnie odwrócić jej uwagę od moich krótko przyciętych paznokci, naderwanych skórek i spierzchniętej skóry na dłoniach. Zawsze czuję się przy niej brzydka i zaniedbana, choćbym na minutę przed spotkaniem wyszła od kosmetyczki. Wyglądało jednak na to, że nie zwróciła uwagi na mój wygląd, bo jej spojrzenie szybko powędrowało do kubka z kawą i lśniącej, luksusowej gazety dla bogatych starszych pań rozłożonej na stoliku i otwartej na stronach poświęconych modzie na zimę. Beata przypominała modelki ze zdjęć na błyszczącym papierze, nie było w niej natomiast cienia podobieństwa do bohaterek mojej gazety, o których pisałam lepiej i gorzej – zwykłych kobiet przed metamorfozą i po niej, dziewczyn z sąsiedztwa przyłapanych na płaczu, gdy opowiadały o zdradach, alkoholizmie, chorobach. Miała na sobie idealnie skrojoną szarą marynarkę, pod nią czarny golf, na szyi coś srebrnego, tak ostentacyjnie skromnego, że musiało pochodzić od najlepszego projektanta. Naturalnie falujące ciemnoblond włosy upięła z tyłu w ciasny kok, a kilka kosmyków opadających na czoło miało dawać wrażenie prostoty. Kontrastowała z hałaśliwym barem oświetlonym jarzeniówkami, była tu wyraźnie nie na miejscu, ale zachowywała się swobodnie.
– Trudno dotrzeć z miasta na to nasze zadupie, prawda? – spytała.
– Ode mnie to daleko – odparłam. – Moją dzielnicę też trudno nazwać miastem.
– Miałabyś bliżej, gdybyś zrobiła prawo jazdy.
– Wiesz, że… – zaczęłam, ale w tym momencie drzwi restauracji otworzyły się i pojawiła się w nich Gośka. Gośka pozwala uwierzyć, że czas się zatrzymał. Kiedy podbiegła do naszego stolika, tupiąc czerwonymi martensami – prawdopodobnie tymi samymi, które nosiła w liceum – pomyślałam, że brakuje jej jeszcze tylko tego różowego roweru jak dla Barbie, żeby wyglądała dokładnie tak samo jak wtedy, gdy jadłyśmy lody, opierając się o nasze rowery, wiercąc dziury w piachu czubkami butów i spierając się o chłopaków, muzykę, nauczycieli. [...] Gdy już usiadłyśmy we trzy przy stoliku nad styropianowymi kubkami z lurowatą kawą, Beata złożyła czasopismo, jak zwykle starannie, i schowała do czarnej aktówki stojącej
na wolnym krześle. Zawsze było dla mnie zagadką, po co niepracującej kobiecie torba jak dla adwokata, ale nigdy o tym nie wspominałam, bo wzięłaby to za zwykłą zazdrość. W naszej trójce mówienie takich uwag zarezerwowane było dla Gośki i tym razem się bez nich nie obeszło:
– Ale teczka, podprowadziłaś mężowi?
– Możesz przestać? – Beata była wyraźnie poirytowana.
– No, weź się uspokój, już pożartować nie można?
– Nie można. Nie dzisiaj. Nie ze mną – oznajmiła Beata.
– Co się stało? – zapytałam.
– Napisała do mnie siostra Anety, że wie wszystko i że tak tego nie zostawi. Mam się bać. Napisała mi: „Módl się, żeby twoje dzieci miały lepszy los niż moja siostra, żeby nie trafiły na taką podłą dziwkę jak ty”. Tak napisała. Nie muszę dodawać, że „módl się” przez u zwykłe, nigdy nie była rozgarnięta. – Beata spróbowała się roześmiać, ale skończyło się na grymasie ust zatrważająco podobnym do grymasu płaczu.
– Skąd niby może cokolwiek wiedzieć? – zastanawiałam się na głos. – Chryste, to było prawie dwadzieścia lat temu!
– Umarła ich matka i remontowali dom przed sprzedażą – wyjaśniła głucho Beata. – W schowku na pawlaczu znaleźli pamiętnik Anety. Kończy się na dzień przed…

***

– Przestań, proszę, przestań. Ja nie chcę nawet słuchać o takich rzeczach! – Aneta zatkała uszy jak dziecko. Chude, wyrośnięte dziecko w bluzce w kwiatki, która zaszewkami miała markować istnienie biustu, i w spódnicy zsuwającej się z jej kościstych bioder i dlatego mocno ściągniętej starym, męskim paskiem.
Beata wyjęła trzonek od szczotki z ust i wybuchnęła śmiechem.
– Kiedyś będziesz musiała to zrobić, jeśli nie chcesz, żeby facet cię zostawił.
– Nie chcesz chyba powiedzieć, że ty i Mirek… – Karolina zawiesiła głos, wpatrując się z mieszaniną przerażenia i fascynacji w szczotkę połyskującą od śliny i szminki.
– Jeszcze nie, nie do końca, ale on chce. A ja chcę zobaczyć, jak to jest. No, co się tak gapicie? Ale z was ciotki-cnotki!
To jest przyjemne, nie tylko dla chłopaka. A zresztą co wy tam wiecie.
– Zaraz się wyrzygam, jak nie przestaniesz. A w ogóle to grzech, tak bez ślubu, nawet… nienaturalnie.
– Jasne, wszystko to grzech. Jak się dobrze zastanowić, to oddychanie też jest grzechem. – Beata zmrużyła niebieskie oczy i spojrzała na Karolinę. – Tobie to dobrze: nie jesteś ochrzczona, nie grzeszysz, mogłabyś zrobić laskę całej klasie, a i tak nie musisz się spowiadać co pięć minut i wymyślać listy durnych grzechów, żeby nie opowiadać księdzu o tym, co robisz z chłopakami. Dla księdza to nawet całowanie z językiem jest nienaturalne.
– No bo jest…
Karolina nic nie odpowiedziała. Przypomniała sobie pewien letni wieczór w kinie, kiedy nieznajomy chłopak wkładał jej język do ust. Pachniał papierosami i tanią wodą po goleniu. Zastanowiła się, czy to może sprawiać komukolwiek prawdziwą przyjemność. A może Beata udaje? Może dorośli na filmach udają, żeby tylko nie wyszła na jaw najgłębiej skrywana tajemnica, że nikomu to przyjemności nie sprawia, że jest to coś, co ludzie robią tylko po to, żeby inni nie uznali ich za ciotki-cnotki?
– Beatko! – dobiegł z dołu kobiecy głos. – Zejdź no tu na chwilę, dziecko!
– Zaczekajcie na mnie – powiedziała Beata i zbiegła po schodach.
Dziewczyny słyszały jej lekkie kroki, a potem więcej głosów dobiegających z dołu.
– A ty, całowałaś się już tak naprawdę?
Karolina prawie nie wierzyła, że to pytanie padło z ust jej bogobojnej, brzydkiej przyjaciółki.
– Noo – odpowiedziała.
– Jak było?
– Trochę dziwnie. Normalnie. Nie wiem.
Zaczerwieniła się. Zawsze ją to zdradzało, nie potrafiła nic ukryć ani skłamać. Rozzłościła się na palące policzki i uszy, zdradzające jej wahanie. Postanowiła pokryć je bezczelnością. Nic gorszego nie mogło już się wydarzyć, mogła przynajmniej zawstydzić jeszcze kogoś, zamiast zostać sama ze swoim rumieńcem na oczach zafascynowanej przyjaciółki.
– Nachyl się do mnie! – rozkazała. Nie tak miało być i nie miała czuć tego, co czuła. Tym razem nie było zapachu kiepskich papierosów, tylko jakiś tani dezodorant. I nie było w tym nic obrzydliwego, tym razem tylko określenie „dziwne” dawało się zastosować do sytuacji…
Ale Karolina nie myślała o żadnych określeniach, kiedy zbiegała po schodach, czerwona jak burak, prosto do przedpokoju całego w dębowej boazerii i lustrach.
– Muszę lecieć – rzuciła tylko w przelocie, wkładając kurtkę. Aneta zbiegła za nią, babcia Beaty patrzyła zdziwiona.
– Co się stało twoim koleżankom, dziecko? – zapytała, kręcąc głową z niedowierzaniem. Matka Beaty nawet nie odwróciła głowy, wpatrzona w „Teleexpress” na kolorowym ekranie.

Wydawnictwo Otwarte / F.N.