W Pani najnowszej książce zdumiewa to, że dokonując autoanalizy, spogląda na samą siebie niejako z zewnątrz. Pisząc o sprawach osobistych, nawet na moment nie traci Pani obiektywizmu.


Ta książka miała być początkiem serii pokazującej drogę intelektualną, jaką w swoim życiu przeszli polscy uczeni różnych profesji. Autorem kolejnej publikacji ma być profesor Maciej Król.
Przez dłuższy czas nie mogłam zacząć pisać tej książki, bo nie potrafiłam w wystarczającym stopniu zainteresować się sobą. A potem pomyślałam, że człowiek żyje tak bezrefleksyjnie, więc może warto potraktować siebie jako problem do analizy. Spróbować wyjaśnić swoje reakcje emocjonalne, pewien problem z pamięcią w relacjach z ludźmi, który posiadam.

W książce sformułowała Pani koncepcję własnej tożsamości opartą na nieustannym przepoczwarzaniu się i braku pamięci siebie sprzed kolejnego przepoczwarzenia. Na czym polega istota Pani tożsamości?


To jest bardzo taoistyczne, bo w taoizmie tożsamość rozumiana jest jako cała przestrzeń naszych możliwości trwania i przebudowy. Natomiast w rozumieniu zachodniej kultury to jest jeden niezmienny punkt. Istotą mojej tożsamości jest ciągłe balansowanie i brak tożsamości twardej. Moje życie polega na tym, że nieustannie zdarza się coś, co zmusza mnie do przebudowy całej konstrukcji. Ta przebudowa, czyli przepoczwarzenie, powoduje, że staję się kimś innym, pozostając jednocześnie sobą. Załóżmy, że ludzka tożsamość jest piramidą. Każdy człowiek się zmienia, ale większość ludzi zmienia się poprzez dokładanie do istniejącej konstrukcji jakichś nowych elementów. Ja natomiast przebudowuję całą konstrukcję.

Jak Pani wpadła na pomysł tej koncepcji?


Pisałam recenzję książki Czarka Michalskiego i nagle w wyniku olśnienia wydobyłam moment, jak stabilne są struktury, które nie mając stałego oparcia, które potrafią przerzucić problem z jednej płaszczyzny na inną. Zrozumiałam, że tak jest też w moim przypadku. A potem, przyglądając się sobie, spostrzegłam, że na identycznej zasadzie funkcjonują niektóre instytucje i np. Unia Europejska. Bo, w przypadku Unii, Traktat zakreśla jedynie pewną przestrzeń. W ramach tej przestrzeni każdy kraj może sam wybrać poziom efektywności norm i sposób istnienia danego prawa. I tak jak w moim wypadku, tak również w wypadku Unii, konflikt świadomie wprowadzony, napędza przekształcenia.
Swoje pozornie słabe punkty wykorzystuję jako rodzaj siły. Najpierw sama stwarzam problem, czyli buduję tunel i gubię do niego mapę, a potem robię podkop i wychodzę z kłopotu silniejsza.
Lepiej rozumiejąc siebie, zaczynam lepiej rozumieć świat. I na odwrót.

Skoro, jak Pani mówi, mając problem na jednej płaszczyźnie, potrafi przerzucić go na inną, dlaczego tak trudno jest Pani uporać się z szokiem, że własne nazwisko znalazła na „liście Wildsteina”?


W pierwszej chwili, gdy pojawiła się ta lista, nie bardzo było wiadomo, czym ona dokładnie jest. I ruszyła lawina domysłów. Choć przyznano mi status pokrzywdzonej i, de facto, nic złego nie zrobiłam, wręcz przeciwnie – działałam w podziemiu, publikowałam w niezależnej prasie pod własnym nazwiskiem, to jednak sama świadomość, że ktoś mógł pomyśleć, że byłabym zdolna do współpracy ze służbami, była dla mnie nie do zniesienia. W moim przekonaniu oznaczało to, że dostrzeżono we mnie, w mojej biografii, jakąś rysę, której sama wcześniej nie dostrzegłam. I pisząc tę książkę, szukałam tej rysy. Było to tym trudniejsze i bardziej bolesne, że żyję w ciągłym „teraz” i nie pamiętam siebie z przeszłości. Więc zaczęłam się przed sobą usprawiedliwiać, plątać w faktach, biczować za niepopełnione winy. Ale dzięki temu, że to wszystko opisałam, poczułam oczyszczający gniew i powiedziałam sobie „dość”. I to mnie wyzwoliło z szoku tej historii, pozwoliło uporać się z tym problemem. Choćby z tego powodu warto było tę książkę napisać.

Czy tylko dlatego?


Promocja książki dała mi możliwość rozmawiania z ludźmi, z którymi przedtem nie miałam możliwości porozmawiać. Na spotkania autorskie przychodzą osoby, które dotąd nie spodziewały się, że możemy mieć sobie cokolwiek do powiedzenia. Znalazły się wśród nich Kazia Szczuka i Jacek Dehnel. Podczas tych spotkań nie rozmawiamy o tym, o czym zwykle rozmawiam z ludźmi, czyli o polityce i władzy. Ta książka była dla wielu ludzi zaskoczeniem, bo nie spodziewali się, jak ważna jest dla mnie kultura. Wręcz boję się ludzi, którzy żyją bezpośrednio i nie mają żadnej mediacji między sobą a rzeczywistością.

O czym więc rozmawiacie?


O podróżach i o tym, czego się dzięki nim nauczyłam. O literaturze. Obiecałam Jackowi Dehnelowi, że pożyczę mu książki mojego ulubionego pisarza, Mishima. A z Kazią Szczuką rozmawiamy o kotach, bo obie mamy koty i uwielbiamy te zwierzęta.

Zastanawiam się dla kogo ta książka była większym zaskoczeniem – dla tych, którzy znają Panią tylko z politycznych analiz, czy dla tych, którzy znają prywatnie?


Niewątpliwie ta książka była szokiem dla tych ludzi, którzy myśleli, że mnie znają. Natomiast dla tych, którzy mnie nie znali prywatnie, jest próbą przybliżenia pewnej formuły tożsamości, która może nie jest zbyt powszechna, ale jednak się zdarza. Tej grupie czytelników być może książka pomoże dostrzec ludzi, którzy mają podobną strukturę emocjonalną do mojej i lepiej ich zrozumieć.

Gdzie, pisząc tę książkę, wyznaczyła Pani sobie granice szczerości?


Jestem osobą konsekwentną, więc dostrzeżenie pewnych rzeczy i zjawisk zmusza mnie do dokonania zmian we własnym życiu. Pisząc tę książkę, nie zadałam sobie wielu pytań, bo wiem, że odpowiedziałabym na nie szczerze. A ta szczerość z kolei zmusiła mnie do tego, żeby coś w swoim życiu zmienić. A ja już nie mam ochoty na zmiany.


Rozmawiała Magdalena Karst

 

PDF_empik.jpg - pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego