Zawsze lubił obierać własną drogę, wytyczać nowy szlak, zamiast uczęszczać wydeptanymi ścieżkami. Dzięki temu dziś w jego rodzinnym mieście w Północnej Karolinie znajdziemy pokaźny napis „John Coltrane – A Jazz Messiah; urodził się tutaj 23 września 1926 roku”. Słabości miał jednak takie same jak wszyscy, a na dodatek los nie okazał się dla niego łaskawy. Zostawił jednak po sobie sporą spuściznę, po którą także dziś warto sięgnąć, zwłaszcza, że reedycja kultowego albumu „Blue Train” jest już dostępna w Empiku.

Poznajcie losy Johna Coltrane’a.

Nie otworzę drzwi, bo gram na saksofonie

Jeśli talent do muzyki jest dziedziczny, John sporo zawdzięcza swojemu ojcu, którego bez wątpienia cechowały sprawne palce. Zarabiał na życie jako krawiec, a w wolnych chwilach lubił grać na ukulele oraz skrzypcach. Matka też kochała muzykę – jako córka pastora grywała na pianinie w kościele i śpiewała. W młodości Johna muzyka była tylko dodatkiem, jednak sporo zmieniło się, kiedy Coltrane skończył dwanaście lat. Wtedy w krótkim czasie odeszli jego dziadkowie, ale przede wszystkim ojciec i wuj.

Po tej stracie John skupił się na muzyce, która odtąd była najważniejszym elementem jego życia. Zaczęło się od gry na klarnecie w lokalnej orkiestrze dętej i wyboru szkoły muzycznej. Był niezwykle zdeterminowany, żeby zdobyć dobre wykształcenie. Przeprowadził się do Filadelfii i tam studiował. Nawet kiedy przyszło wezwanie do wojska, wylądował w orkiestrze marynarki wojennej na Hawajach.

 

 

Po odbyciu służby grywał w małych zespołach R&B i jazzowych. Zanim jego muzyka została zarejestrowana na pierwszym albumie, minęła blisko dekada. Kluczowa okazała się współpraca z grupą jazzmana Dizzy’ego Gillespiego. Twórca be-bopu stawał się wówczas rozpoznawalny, nagrywał płyty. To otworzyło przed Coltrane’em zupełnie nowe ścieżki. W 1955 roku jedna z nich zaprowadziła go do Milesa Davisa. U boku wybitnego jazzmana z przerwami doskonalił swój warsztat i odkrywał kolejne muzyczne możliwości. Brał udział m.in. w nagrywaniu rewolucyjnych płyt „Milestones” oraz „Kind of Blue” i rozwoju jazzu modalnego.

 

„Kind of Blue” John Coltrane

 

Coltrane poświęcił muzyce całe swoje życie. Kiedy reszty rodziny nie było w domu, skupiał się w stu procentach na graniu. Saksofonista Benny Golson tak wspominał Johna: „Jeśli nie było w domu Naimy, nie mogłeś się do niego dostać. Grał na saksofonie, kompletnie ignorując dzwonki i kołatania do drzwi”.

John Coltrane jako lider

Ambicje Coltrane’a nie ograniczały się tylko do gry u boku takich sław jak Gillespie, Davis czy Monk. Marzyła mu się również rola lidera, co skutecznie zaczął wcielać w życie po kilku latach spędzonych u boku Davisa. Jednym z pierwszych albumów, na których można było posłuchać pełni możliwości Coltrane’a był „Blue Train” z 1957 roku. Z czasem, mimo pokaźnego już dorobku muzycznego, Coltrane pytany o ulubioną płytę odpowiadał „Lubię Blue Train. Tam jest dobry zespół. To było dobre nagranie”.

W tym roku mija 65 lat od wydania „Blue Train”. Z tej okazji album powraca w zremasterowanej wersji. „Blue Train: The Complete Masters” zawiera odświeżony materiał z oryginalnego zapisu ale i coś więcej. W zestawie znajdziemy również drugą płytę z siedmioma alternatywnymi aranżacjami nagrań, z których żaden nie był dotąd wydany na winylu, a cztery z nich nigdy wcześniej nie były wydawane w żadnym formacie. Całość okraszona jest zdjęciami autorstwa Francisa Wolffa oraz esejem eksperta od muzyki Coltrane’a, Ashleya Kahna.

 

„Blue Train” edycja zremasterowana John Coltrane

 

Powolny zmierzch gwiazdy jazzu

Alkohol i narkotyki były w pierwszej połowie XX wieku stałym elementem życia amerykańskich artystów. Miles Davis w swojej autobiografii przyznał, że sam nie uciekł od używek: „Wszyscy trzej – Sonny (Rollins), Art (Blakły) i Coltrane – brali w tym czasie dużo heroiny, więc ich towarzystwo jeszcze bardziej mnie wciągało na dno”. Z czasem jednak Davis wyrwał się z nałogu, co jednak nie udało się Coltrane’owi. Heroina była powodem, przez który Miles Davis wyrzucił Johna z zespołu. Coltrane trafił więc pod skrzydła Theloniousa Monka, u którego wyraźnie się rozwinął jako artysta.

Późniejszy powrót do Davisa okazał się krótkotrwały, ponieważ popularny Trane wciąż miał problemy z alkoholem i narkotykami. Spóźniał się na występy, grał nierówno lub w ogóle się nie pojawiał. W efekcie ponownie mu podziękowano. Prawdopodobnie ten moment był kluczowy w życiu Coltrane’a. Muzyk rzucił używki, co od raz przełożyło się na karierę. John podpisał kontrakt z wytwórnią, zaczął grać jako lider, ponownie zaskakiwał kreatywnością w czasie koncertów.

Kolejne wspaniałe płyty, współpraca z Milesem Davisem – wydawało się, że wszystko wróciło na właściwe tory. Wszystko poza zdrowiem. Alkohol i narkotyki zdążyły nieodwracalnie nadszarpnąć stan wątroby Coltrane’a. Do dziś nie stwierdzono jednoznacznie, czy powodem śmierci w wieku zaledwie czterdziestu lat była marskość, czy może nowotwór. W każdym razie choroba rozwijała się powoli, a symptomy z biegiem lat doskwierały muzykowi coraz bardziej.

 

 

W pewnym momencie kariery Coltrane’a w jego grze pojawiło się najpierw delikatne, a z czasem bardzo wyraźne wibrato. Początkowo uznawano to za efekt artystycznej wizji, jednak bardzo prawdopodobne jest również to, że był to efekt problemów z wątrobą, co z kolei miało przełożenie na układ nerwowy.

Na ostatnich płytach Coltrane’a wibracje słychać jednoznacznie, a ich częstotliwość jest bardzo bliska do drżenia rąk pacjentów w schyłkowej fazie marskości wątroby. Zmarł na około trzydzieści lat przed wprowadzeniem do leczenia skutecznych leków na WZW B, a potem WZW C.

Odszedł w swoim najlepszym czasie. Zaliczany był do prekursorów free jazzu, wyróżniał niesamowitą atonalnością, którą potem będą inspirować się kolejne pokolenia muzyków.

Więcej artykułów o waszych ulubionych wykonawcach oraz ich dziełach znajdziecie w dziale Słucham.