Jak nad wodę to z „Potopem” Salci Hałas, wydawnictwo W.A.B.

Ten potop was zaleje. Nie wodą, ale potokiem słów. Napisany prozą poemat, w którym z powodu krótkiego oddechu opowiadającej zdania się rwą, to historia o Pekinie i jego trzech mieszkankach. W Pekinie wszystko się wali, w ziemi robią się dziury, warzywa wysychają, zwierzęta umierają, a deweloper tylko w tym pomaga, zacierając ręce w oczekiwaniu na przyszły zysk. Nikt tu nie jest zainteresowany odbudową, wsparciem, zmianą, a walka trzech kobiet o kolejny dzień z góry  skazana jest na porażkę. Rozpada się świat, rozpadają się i one, dostrzegane tylko przez siebie, bo nikt inny się nimi nie interesuje, jak i całym Pekinem. To poetycki obraz końca świata, a jak wiemy, koniec świata coraz bliżej.

Potop”

 

Dreszczyk emocji nad jeziorem? „Topielica” Gai Grzegorzewskiej, Wydawnictwo Literackie.

A może tak nad jezioro? Julia Dobrowolska, prywatna detektyw właśnie tak zamierza spędzić wakacje od pracy. Niestety plany psuje jej były kochanek, który wpadł na taki sam pomysł, nawałnica (a tych należy unikać, gdy się jest na łódce), no i przypadkowo znaleziony trup. To opowieść o tym, że niektórzy nie potrafią wyrwać się ze szponów przeszłości i o tym, że nawet najłagodniejsze jezioro może się okazać śmiertelną pułapką. Historia jest na poważnie, ale jeśli lubicie w wakacje rozwiązywać zagadki, ta jest jak znalazł. Mamy tu wyrazistą bohaterkę, dobre dialogi, zwrot akcji, no i kto zabił jest równie ważne jak odpowiedź na pytanie, czy warto mścić się na byłym.

Topielica

 

A jeśli w góry to może „Góry. Stan umysłu” Roberta MacFarlena, Wydawnictwo Poznańskie.

Jest taki wyświechtany slogan, który przypisuje się George’owi Mallory’emu, prawdopodobnie pierwszemu zdobywcy Mount Everest, który na zboczu najwyższej świata góry zginął. „Bo są”, miał on odpowiedzieć na pytanie o przyczyny swojej obsesji na punkcie himalaizmu i gór. W literackim debiucie wykładowca literatury z Cambridge, Robert Macfarlane, nie zadowala się tak lakonicznym wyjaśnieniem. Jego wędrówka przez historię alpinizmu łączy w sobie osobiste wspomnienia człowieka opętanego miłością do gór z akademicką erudycją i przemyśleniami myśliciela zafrapowanego związkami człowieka z krajobrazami. Może ta książka rozjaśni nam w głowach, gdy sapiąc będziemy wdrapywać się na kolejny szczyt, może z szacunkiem spojrzymy na powalające piękno, którego góry pozwalają nam i może schodząc zbierzemy po drodze śmieci po tych, którym nie dana była głębsza refleksja.

Góry. Stan umysłu

 

Koniecznie w stolicy? Nie obejdzie się bez „Morfiny”, „Królestwa” i „Króla” Szczepana Twardocha. Wydawnictwo Literackie.

Zanim uznacie, że wakacje w stolicy to najlepszy pomysł (nie ujmując nic temu umęczonemu przez historię miastu), a nic tak nie opala jak słońce odbijające się od szyb samochodów, sięgnijcie po książki Szczepana Twardocha. Śmiało można je nazwać warszawskim tryptykiem wojennym, bo wszystkie pokazują Warszawę na chwilę przed lub podczas drugiej wojny światowej. Mamy tu Konstantego Wilemana („Morfina”), który – choć nazwisko niemieckie – bardzo stara się być dobrym Polakiem, ale na razie spędza czas pijąc w warszawskich kawiarniach. Do czasu. Tymczasem Wilemanem rządzą kobiety jego życia, oraz tytułowa morfina, a on na pewno nie jest kowalem swojego losu. „Król” przenosi nas w burzliwe lata 30., gdzie na Pradze rządzi Jakub Szapiro, były bokser, który trzęsie mafijną Warszawą. On, podobnie jak Konstanty, otoczony jest kobietami, ale największą miłością darzy nie żonę i synów nawet nie Ryfkę z burdelu, do którego zagląda codziennie, ale władzę i prestiż. I tak ląduje w „Królestwie” a raczej  w jego zgliszczach, bo tyle zostało po ukochanym mieście, które Niemcy zburzyli po powstaniu warszawskim. Ale to nie on opowiada swoją historię, to Ryfka, wreszcie ten właściwy głos, głos, który powinien być najbardziej słyszalny. Głos tych, których uratował przypadek, świadków historii.

Królestwo - Twardoch Szczepan

Królestwo

 

Jak chcemy przebywać w przyrodzie i z dziećmi to koniecznie „Na dworze. Przewodnik dla odkrywców przyrody” autorów: Maria Ana Peixe Dias, Ines Teixeira Do Rosario, Bernardo  P. Carvalho, wydawnictwa Dwie Siostry.

Instrukcja wyjścia na dwór z dziećmi, gdy naszym celem jest odkrywanie przyrody: bierzemy szkło powiększające, lornetkę, notes, może być też aparat fotograficzny, za to telefon zostawiamy w domu. No i bierzemy „Na dworze”. A gdy piszę, że wychodzimy na dwór, nie mam na myśli betonowego podwórka przed wejściem do klatki, choć i tu pewnie trafiłby się jakiś interesujący okaz flory lub fauny. Otóż idziemy w las, na łąkę, do parku czy nad rzekę i zaczynamy odkrywanie. A że w takim miejscu okazów będzie cała masa, to i masa pytań się pojawi: po czym poznać do jakiego drzewa należy ten oto leżący tu liść? Dlaczego niektóre płazy są kolorowe? Jak chodzi dżdżownica? Czy wszystkie rośliny mają nasiona? I czemu mrówki nigdy nie schodzą ze swojej ścieżki? Plus praktyczne porady: jak zrobić huśtawkę, rzeźbę wyglądającą jak drzewo, jak rozpoznać tropy no i bardzo ważne: jak zrobić deszczową zupę. Sami widzicie, ta książka to po prostu niezbędnik podczas poruszania się w outdorze!

Na dworze. Przewodnik dla odkrywców przyrody”

 

Dla tych, co marzą o Nowym Jorku – „Manhattan Beach” Jennifer Egan, wydawnictwo Znak.

Ile może dziewiętnastolatka w latach 40. XX wieku, gdy jej kraj jest w stanie wojny, a ona sama musi iść do pracy w fabryce części do statków wojennych? Niewiele. Ale to marzenie o zostaniu nurkiem sprawi, że uchwyci się tej niewielkiej szansy na emancypację i już jej nie puści. „Manhattan Beach” to wspaniała lektura, bo jest w niej wszystko to, od czego nie można oderwać wzroku, gdy przebywamy na tzw. plażingu. Mamy tu i skrywany romans, i mafię nowojorską, wojnę, a w tym wszystkim młodziutką Annę, która walczy o swoje miejsce w świecie mężczyzn. No i Nowy Jork widziany z perspektywy brooklińskego portu i nocnych lokali pełnych szemranych typków, a otaczająca „wielkie jabłko” woda do przyjaznych nie należy. Nie zabraknie też tu tytułowej plaży, choć plaża u Egan zawsze budzi niepokój. Nie zapomnijcie, leżąc na kocyku, dobrze nakremować się przed lekturą, bo nie można się od niej oderwać.

„Manhattan Beach”

 

Dla tych co na północ, w stronę Skandynawii, ale też na wakacje w klimacie hygge - „Made in Sweden. 60 słów, które stworzyły naród”, Elisabeth Asbirnk, wydawnictwo Wielka Litera

Marzy wam się daleka północ, wakacje na modnej Islandii, w drogim Sztokholmie czy choćby przejażdżka słynnym mostem nad Sundem, a Szwedów uznajecie za najciekawszy naród na świecie? Zapraszam do lektury „Made in Sweden”, w której znana szwedzka dziennikarka Elisabet Åsbrink udowadnia, że wszystko co szwedzkie ma swoje drugie dno. Weźmy taką Ikeę. Kochamy Ikeę, prawda? I na pewno naszego stosunku nie zmieni fakt, że jej właściciel był nazistą i to jeszcze długo po wojnie. Albo takie prawa kobiet. W latach 70. to Szwedki jeździły do Polski dokonać aborcji, dziś jest na odwrót. Za to kultowy i bardzo fotogeniczny most nad Sundem, łączący Szwecję z Danią powstawał w atmosferze protestów ze strony mieszkańców obu krajów, nikt go nie chciał. A sam tzw. skandynawski styl powstał dość późno, po latach 60., czerpał z niemieckiego Bauhausu i rosyjskiego konstruktywizmu i przez lata uchodził za „nieszwedzki”. Nie wszystko złoto, co się świeci. Mądra lektura, buduje dystans do tego, co z początku zachwyca.

Made in Sweden. 60 słów, które stworzyły naród - Asbrink Elisabeth

Made in Sweden. 60 słów, które stworzyły naród

 

Jeśli chcemy przeczytać o konkretnym, absolutnie niewakacyjnym mieście to „Trafikant” Roberta Seethalera, wydawnictwo Otwarte.

Chcecie dowiedzieć się, czym żyje miasto? Zajrzyjcie do kiosku. Ale zamiast szperać w gazetach w poszukiwaniu sensacyjnych nagłówków, pogadajcie z kioskarzem. Wiedeński trafikant z książki Roberta Seethalera – właściciel saloniku z gazetami i cygarami – zna to miasto od podszewki. Jego klientela to cały przekrój społeczny austriackiej stolicy w burzliwych czasach między jedną a drugą wojną światową. Do trafiki zaglądają więc zarówno zachłyśnięci nazizmem mieszczanie, jak i słynny żydowski psychiatra nazwiskiem Freud. Czytelnik patrzy na ten Wiedeń oczami nastoletniego chłopaka ze wsi, który przyjeżdża do miasta, by w trafice terminować. Jego spojrzenie najczęściej kieruje się na park na Praterze, gdzie wśród piwiarni i karuzel poznaje pewną
słodką Czeszkę o uroczej szparze między zębami...

Trafikant”

 

Jeśli szukamy mocnej i wstrząsającej lektury to „The Mars Room” Rachel Kushner, wydawnictwo W.A.B.

My na wakacjach, a za oknem leje? Jeśli potrzebujemy silnych emocji to złapmy za „The Mars Room” autorstwa amerykańskiego objawienia literackiego ostatnich lat, czyli Rachel Kushner. To ponura lektura o tym, jak wygląda więzienie dla kobiet. Jak gwałci podstawowe prawa człowieka, jak upadla i odbiera resztki godności, a także nadzieję na zmianę i inne życie. Mówimy tu o więzieniu w wersji amerykańskiej, gdzie wyrok potrójnego dożywocia za zabicie własnego stalkera wcale nie jest absurdalny. To także opowieść o tym, że biedni nigdy nie mają szans na uczciwy proces, że gdy raz przejdziesz na ciemną stronę mocy i popełnisz przestępstwo, wymiar sprawiedliwości cię znajdzie i osądzi i nikt nie stanie po twojej stronie. Taka historia spotyka główną bohaterkę i choć nie ma ona wiele na swoją obronę, a morderstwa dokonała w akcie desperacji, to książka oskarża nie ją, a amerykański wymiar sprawiedliwości oraz państwo, które pozwala na to, by młodzi ludzie bez perspektyw, edukacji i szansy na poprawę losu wpadali w kłopoty i - gdy będą mieli pecha, a będą mieli – już nigdy nie oglądali świata inaczej niż przez kraty. To Ameryka, która wydała Trumpa i której nie zależy na odkupywaniu win.

„The Mars Room

 

Gdy potrzebujemy romansu -  „Asymetria”, Lisa Halliday, Wydawnictwo Literackie.

No przecież marzymy o wakacyjnym romansie. Ale gdy na takowy nie możemy liczyć, sięgnijmy po książkowy: zawsze nas usatysfakcjonuje, zawsze też możemy do niego wrócić. Bez skutków ubocznych. Ta książka niesie w sobie kilka części ale na zachętę napiszę o pierwszej. Ona jest młoda i zabawna, a on stary i okrutnie sławny i uznany. Ona myśli o pisaniu, on za swoją literaturę otrzymuje wszelkie możliwe nagrody z Noblem na czele. Mógłby być jej dziadkiem. Nie pierwsza to taka książka o miłości trudnej i skomplikowanej, ale ta jest bardzo wzruszająca i błyskotliwa, no i nie traktuje czytelnika jak żądnego seksu naiwniaka tylko hojnie dzieli się swoją mądrością. A mądrość jak wiemy, przychodzi zawsze za późno.

„Asymetria”

A gdy szukamy po prostu dobrej, zabawnej, wzruszającej lektury? W tej kategorii dwie: straszna i zabawna. Ta pierwsza to „Ciemno prawie noc” Joanny Bator. Autorka otrzymała za nią Nagrodę Literacką Nike, więc można się przyznawać. A książka jest mroczna, opowiada o starych wałbrzyskich legendach, o dzieleniu się wspólnot, o tym co kryją podmiejskie lochy i korytarze, o zbrodni, o coraz bardziej ponurej Polsce i o tym, że świat uratują kociarze. Ta druga to „Białe zęby” Zadie Smith. Ta lektura z kolei liczy sobie niemal dwie dekady, dzięki niej Zadie, ulubienica salonów towarzyskich i klubów czytelniczych, znalazła się na literackim firmamencie. To opowieść o migrantach i pochwała społeczności multikulturowych, to historia o Londynie i czasach, jakich już nie ma, ale z jakich wielu z nas wyrosło. I o tym, że w tyglu kultur, religii, opinii i preferencji politycznych można jakoś żyć, jeśli się szanuje drugiego człowieka. Brzmi naiwnie? A czy nie chcielibyśmy, żeby tak właśnie było?