Pytanie o to, co jest piękne, jakie są hierarchie wartości i dominujące kategorie estetyczne, staje się fundamentalnym dylematem, bez rozwiązania którego nie da się w ogóle egzystować w popkulturowej przestrzeni. Obecnie analiza gabarytów Britney Spears ma taką samą rangę, jak onegdaj próba rozwikłania tajemnicy uśmiechu Giocondy.


No właśnie, kto właściwie jest piękny? Szczupła, lśniącooka brunetka o opalonym, wygimnastykowanym ciele? Apetyczna blondynka o jędrnych, krągłych kształtach? Kate Mose czy może Penelope Cruz? A może obie? Brad Pitt czy Orlando Bloom? A może Dustin Hoffman lub Bruce Springsteen? A może i ten, i ten? Nawet Woody Allen znalazłby pewnie jakieś admiratorki swojej urody (i znalazł, czego dowodem jego liczne związki z pięknymi paniami).
Ktoś odpowie: każdemu według potrzeb. Racja, jedni np. wolą adrogyniczne, smukłe nimfy, inni gustują zaś w tzw. kobiecych kształtach. Można w tym miejscu się zastanowić, czy oceniamy samą urodę, czy też sposób jej podania. Bo czy nam się podoba taki Brad Pitt jako on sam, powiedzmy al dente, czyli jego ciało i wyraz twarzy, a może – ważny jest też jego lekko rozczochrany fryz, nonszalancko zawieszony na wardze papieros i związek z nazywaną najpiękniejszą kobietą świata Angeliną Jolie, słowem cały ten towarzyszący Pittowi klimat?
Ale pójdźmy dalej. Co jest piękne? Czy oszałamiający zachód słońca nad morzem? A może industrialne przestrzenie starej fabryki?
I znów ktoś zniecierpliwiony powie: dla jednego bardziej atrakcyjna jest natura, dla innego – krajobraz miejski, pan X woli pudle, a pani Y gustuje w jamnikach, ot, cała filozofia. No, dobrze – odpowiem pojednawczo, ale nie omieszkam dodać: a jak to się dzieje, że pewne epoki, kraje, regiony, ba, środowiska zawodowe czy niektóre rodziny mają wspólne preferencje? Dlaczego seksowna kiedyś Marilyn Monroe obecnie uchodziłaby raczej za dość puchatą damę, a elegancki cylinder przydaje się obecnie jedynie na balach przebierańców?

 

Zupa jest piękna


Bylibyśmy w stanie odpowiedzieć na to pytanie, analizując przemiany historyczno-społeczne, wojny, które się kończyły lub właśnie zaczynały, wpływy akurat tych kultur, a nie innych, wynikające przykładowo z ich dominacji gospodarczej lub myślowej. Niemniej, nie można się nie zgodzić z Umberto Eco, który w książce „Historia piękna” pisze: „Nasz badacz z przyszłości nie będzie mógł już wyodrębnić ideału estetycznego rozpowszechnianego przez mass media w wieku XX i później. Będzie musiał się poddać w obliczu orgii tolerancji i całkowitego synkretyzmu, absolutnego i niepohamowanego politeizmu piękna”. To prawda. Jednak można chyba uznać, że jakieś bardzo ogólne kanony estetyczne nawet i teraz istnieją. Żeby nie krzywdzić współczesnych nam ludzi, przywołajmy przykłady z dawnych lat. Otóż uważam, że brodaty i szalony Rasputin nie zostałby ogłoszony przez magazyn „People” najpiękniejszym człowiekiem A.D. 2007. Podobnie, podejrzewam, byłoby z Napoleonem Bonaparte. Natomiast taką Wenus z obrazu Sandra Botticelliego pt. „Narodziny Wenus” z 1482 roku zachwyciliby się bez wątpienia mężczyźni jak najbardziej nam współcześni. Myślę zatem, że istnieją jakieś bardzo podstawowe, wspólne wszystkim zasady, które określają, co jest atrakcyjne, a co nie. Ale ta, jak ją nazywam, ogólna zasada, owa nieokreślona jeszcze przez nikogo istota piękna jest adekwatna jedynie w ujęciu antropocentrycznym. Jeśli chodzi o przedmioty, stroje, wnętrza, dekoracje, architekturę, muzykę – jest to bardziej skomplikowane. Rzeczywiście, współcześnie jesteśmy w stanie uznać – używając truizmu – że wszystko jest piękne. Puszka po zupie pomidorowej staje się obiektem sztuki, a pomysłodawca tego gestu, Andy Warhol, okrzyczany zostaje bogiem pop-artu, czyli sztuki współczesnej.



Co kto lubi


W każdym razie faktem jest, że pewne modele piękna są właściwe konkretnym epokom. Przytoczmy na dowód tego znany wiersz Wisławy Szymborskiej „Kobiety Rubensa”: „Córy baroku. Tyje ciasto w dzieży, / parują łaźnie, rumienią się wina, / cwałują niebem prosięta obłoków, / rżą trąby na fizyczny alarm”. Strofa niniejsza reprezentuje idealnie schematyczne ujęcie XVII-wiecznego kanonu. Piękno barokowe, tak świetnie zobrazowane w przytoczonym utworze, nie jest pięknem naszych czasów. Teraz popularne są anorektyczne figury, metroseksualny wygląd i moda w stylu unisex. Dzisiejsza top modelka 300 lat temu z pewnością nie łamałaby męskich serc. To stwierdzenie niesie ze sobą też przesłanie mniej powierzchowne. Otóż, skoro kanony piękna ulegają przemianie, to tym samym pojęcie piękna jest relatywne, zależne od konkretnych sytuacji, konwencjonalne. Innymi słowy, nie ma piękna absolutnego. Chyba że wyjdziemy poza płaszczyznę namysłu nad światem materii i zajmiemy się poziomem idei. Bo przecież termin „piękno” odnosi się nie tylko do wyglądu, ubioru, scenerii. Piękne może być zachowanie, piękny może być gest, piękna bywa myśl czy dusza. Bóg jest piękny, raj jest piękny, sen może być piękny, marzenia zwykle bywają piękne, piękna jest książka czy opowieść – i nie chodzi tu przecież o okładkę, ilustracje i zdobienia stron. Okazuje się, że kategoria piękna dotyczy również płaszczyzny abstrakcyjnej, duchowej, intelektualnej. Tak jak na poziomie materii możemy jeszcze szukać definicji piękna, możemy odnajdywać jego sens np. w proporcji, wdzięku, harmonii przedstawiania, tak na poziomie ducha i idei rzecz jest zdecydowanie bardziej skomplikowana. Właściwie, najogólniejsza definicja pojęcia piękna, która pasowałaby do różnych poziomów jego ujmowania, brzmiałaby mniej więcej tak: piękne jest to, co się komu podoba. Choć i tę tezę można podważyć. Bo przecież zdarzają się osoby, które uwielbiają rzeczy brzydkie, właśnie dlatego, że są one brzydkie, kiczowate, zdeformowane, bezkształtne czy wręcz odrażające. Jak widać, niezwykle trudne jest utworzenie jednej, pasującej do wszystkiego definicji piękna i mam wątpliwości, czy w ogóle jest to możliwe.



Piękna i bestia


Na kartach wspomnianej „Historii piękna” możemy dzięki licznym reprodukcjom i fotografiom zaobserwować, jak zmieniało się pojęcie piękna na przestrzeni lat. Podobnie było, co oczywiste, z pojęciem brzydoty. Te dwie kategorie zachęciły autora „Imienia róży” do zajęcia się tematyką przemian estetyczno-myślowych na tle epok minionych. Stąd poza „Historią piękna” pojawiająca się właśnie na naszym rynku „Historia brzydoty”. Bo pytania z początku niniejszego artykułu można by zmodyfikować właśnie w tę stronę. A więc: co jest brzydkie? Kto jest brzydki? Co było brzydkie kiedyś i jak ma się do tego, co jest teraz? Okazuje się, że kategoria brzydoty w rozumieniu przemian, jakim podlegała ludzkość, jest równie ważna, co kategoria piękna. Zgoda, ale brzydota, jakkolwiek od zamierzchłych czasów fascynująca człowieka, nawet obecnie jest jednak wartościowana negatywnie w porównaniu z pięknem. Aby to udowodnić, na koniec pozwolę sobie zadać czytelnikom pytanie: wolałbyś być piękny czy brzydki?
Hmm, podejrzewam, że gdybyś miał taki wybór, jednak wolałbyś być piękny, prawda? Ja też. I teraz znów zapytam: czy zatem współcześnie rzeczywiście zapanowała taka unifikacja kategorii estetycznych? Czy brzydota ma taką samą wartość jak piękno? W rozważaniach teoretycznych niekiedy tak bywa zaiste, ale w tzw. życiu codziennym tak jakoś się dzieje, że serce kobiet rwie się do ślicznego bobasa i do przystojnego aktora, że robimy piątą dietę, by choć trochę pasować do panujących wzorców urody. Słowem, chcemy piękna i to często za wszelką cenę, a nie brzydoty. A dlaczego? Bo piękno jest… piękne.


 
Paulina Sieniuć / Akivist