Czy bycie dzieckiem sławnego rodzica to błogosławieństwo czy udręka?
Niezliczona ilość artystów, którym los dał rodzica gwiazdę wciąż nie może znaleźć właściwej odpowiedzi na to pytanie. Z jednej strony ma się na dzień dobry więcej otwartych drzwi, ale z drugiej wszyscy bez przerwy porównują, doszukują się kumoterstwa czy podczepiania się pod nie swoją popularność. Dziennikarze z kolorowych magazynów bez przerwy proponują wspólne wywiady albo sesje zdjęciowe „z tatą” albo „z mamą”. I co robić w takiej sytuacji? Najlepiej robić swoje! Jedynym sposobem aby wybrnąć jest nagranie dobrej płyty. Eliot Paulina Sumner jest córką Stinga… tu można by zakończyć cały wywód, ale na szczęście dziewczyna dała radę i mamy album, który brzmiałby dobrze nawet gdyby I Blame Coco była dzieckiem taksówkarza z Pszczyny. „The Constant” to po prostu dobra płyta!
Czy hasło I Blame Coco pojawiło się bo nie chciałaś mieć na imię Eliot?
Nie! (śmiech) Ta nazwa nie ma żadnego głębszego znaczenia. To po prostu tytuł piosenki, który w pewnym momencie stał się moim stałym szyldem. Możliwe że wpływ na to miał fakt, że śpiewałam ten numer tyle razy, że jakoś strasznie mi się ten termin utrwalił…
I ludzie nazywają Cię teraz Coco? Bliscy, koledzy z zespołu?
Może nie wszyscy, ale wiele osób tak. Moja mama tak na mnie mówi, wielu przyjaciół też to podchwyciło. Ogólnie można powiedzieć, że się przyjęło chociaż sporo ludzi mówi do mnie po prostu Eliot.
Pewnie się nie mylę myśląc, że zaczęłaś śpiewać i grać bardzo wcześnie?
Grać tak, śpiewać nie. Grać na różnych instrumentach zaczęłam we wczesnym dzieciństwie jednak nigdy nawet nie pomyślałam o śpiewaniu. Chyba po prostu nie chciałam być wokalistką. Skupiałam się na nauce gry na instrumentach i tak naprawdę pierwszy raz zaśpiewałam cokolwiek kiedy miałam jakieś… szesnaście lat. Nawet nie pamiętam czyj to był pomysł, bo jakoś nie sądzę, żebym sama na to wpadła (śmiech).
I wtedy zaczęłaś myśleć o muzyce bardziej poważnie? O karierze, nagrywaniu płyt…
Zawsze myślałam o muzyce bardzo poważnie! O płycie zaczęłam myśleć bardziej serio tak w okolicach osiemnastki. Wtedy zaczęłam zbierać piosenki, grać z ludźmi jamy w klubie, nie wiedziałam do końca o co w tym wszystkim chodzi, ale po jakimś czasie różne elementy zaczęły do siebie pasować.
Wracając jeszcze do głosu, to jak brzmi to naturalny efekt czy musiałaś się tego uczyć?
To moje naturalne brzmienie, nigdy nie brałam żadnych lekcji bo nigdy nie zakładałam, że będę ich potrzebować (śmiech). Na koncertach mój głos brzmi jeszcze mocniej, bo śpiewam głośniej. Kiedy zaczynam się naprawdę drzeć to można mną straszyć dzieci (śmiech).
Podobno na początku fascynowałaś się punkiem i reggae. Dziś raczej tego już nie słychać…
Czy ja wiem, jak dobrze posłuchasz to trochę tej wibracji zostało tu i ówdzie na płycie. Wciąż bardzo bliskie są mi te wszystkie patenty z których korzystają muzycy reggae produkując swoją muzykę. Oczywiście zdecydowałam się na trochę inny gatunek, jednak wciąż wydaje mi się, że jakiś duch tych starych fascynacji jest obecny…
To prawda, że materiał powstawał w Szwecji?
Nie do końca, w Szwecji poznałam Klasa Ahlunda z zespołu The Teddybears. On bardzo mocno popchnął do przodu kwestię brzemienia i produkcji. Jednak większość materiału powstała w Londynie. Piosenki pisałam jakieś półtora roku, potem siedzieliśmy nad ostatecznym efektem około trzech miesięcy. To był bardzo dobry okres, wiele się nauczyłam…
W Szwecji spotkałaś też Robyn z którą nagrałyście znakomity duet…
Z Robyn spędziłam najpierw cały dzień po prostu na zabawie, nie planując współpracy. Ale kiedy okazało się, że tak dobrze się rozumiemy i podobają nam się podobne rzeczy powstał pomysł wspólnej piosenki…
Wolisz pracować w studio czy grać koncerty? W której sytuacji czujesz się lepiej?
Tak naprawdę w obu. To są zupełnie inne rodzaje pracy, wytwarza się zupełnie inna energia. Na scenie gram z zespołem, z ludźmi, to jest coś innego niż siedzenie w studiu, gdzie wszystkie instrumenty na płytę nagrałam sama. To, co lubię w studio to poczucie pełnej kontroli nad tym, co właśnie powstaje. Staram się ogarniać całość tego co robię, to jest dla mnie podstawowy priorytet.
Pytanie które głupio zadawać, ale sama się domyślasz, że wszyscy go oczekują w rozmowie z Tobą. Jaka była rola twojego ojca w tym projekcie i czy bycie córką Stinga pomaga Ci czy raczej przeszkadza?
Ojciec nie miał żadnego udziału w mojej karierze ani w powstawaniu „The Constat”. Fakt, że jestem córką Stinga nie zmienia kompletnie nic w tym, jakim jestem muzykiem i jak sobie sama radzę. On naprawdę nie zrobił nic w związku z moim śpiewaniem. Słyszał płytę i wydaje mi się, że chyba mu się podobała. To tyle…
Ten termin „dark pop” jest bardzo szeroki i trudno go odnieść to jakiejś konkretnej inspiracji. Co było, albo wciąż jest inspiracją dla Ciebie?
Myślę, że najważniejsze jest połączenie wpływów z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Jedne z najważniejszych zespołów jakie pojawiły się w mojej świadomości muzycznej to Fleetwood Mac i Depeche Mode. To takie połączenie różnych światów, ale chyba bardzo skuteczne. Tak, Depeche Mode słuchałam bardzo dużo… Dziś moim ulubionym zespołem jest Plan B. To zdecydowanie najbliższa mi formacja na każdej płaszczyźnie, artystycznie i duchowo.
Rozmawiał
Piotr Miecznikowski

Wywiady
I blame Coco- Eliot Paulina Sumner opowiada o swojej pierwszej płycie
Dziś moim ulubionym zespołem jest Plan B. To zdecydowanie najbliższa mi formacja na każdej płaszczyźnie, artystycznie i duchowo.
Komentarze (0)