Niespodziewany król muzycznych festiwali
Lipiec 2016, festiwal Open’er. Pole pod główną sceną wypełnione jest ludźmi, którzy w ten pogodny dzień oczekują na pojawienie się jednej z legend polskiej muzyki. Tym razem z niesamowitym, bogatym aranżem Mitch & Mitch Orchestra and Choir, który tę legendę odświeżył i rozkochał w niej kolejne pokolenie. Po kilkunastu minutach na scenę wkracza on: w rozpiętej do połowy białej koszuli i z rozwianym, charakterystycznym włosem wygląda jak prawdziwa gwiazda rocka. Tłum szaleje, a nad nim unosi się… balonik z Pszczółką Mają.
fot. Michał Murawski
Nie tylko „Pszczółka Maja” i „Taniec z gwiazdami”
Był to jeden z ostatnich koncertów, podczas których Zbigniew Wodecki raz z zespołem Mitch&Mitch zaprezentował nowe, niezwykle urokliwe wersje piosenek z wydanej w 1976 roku i do niedawna zapomnianej płyty „Zbigniew Wodecki”. Nagrano ją w 2014 roku w Studiu im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie, dzięki wsparciu Programu Drugiego Polskiego Radia, z towarzyszeniem ponad 40-osobowej orkiestry i chóru. „1976: A Space Odyssey” wydano zaś rok później. Album okazał się gigantycznym sukcesem – pokrył się platyną i zdobył dwa Fryderyki (w kategorii „Album roku pop” oraz „Utwór roku” za „Rzuć to wszystko co złe”). Przede wszystkim jednak sprawił, że Wodeckiego usłyszały młode pokolenia, kojarzące go co najwyżej z „Pszczółki Mai” i jury „Tańca z gwiazdami”. Artysta wraz z Mitch&Mitch w ciągu następnych dwóch lat zagrali kilkanaście koncertów, zawsze wyprzedanych do ostatniego miejsca.
fot. Krzysztof Szlęzak
Artur Rojek, Fryderyki i „zabawa po prostu”
Wodecki wspominał później, że nie spodziewał się ani tak wielkiego sukcesu, ani radości, którą przyniesie mu nowy projekt. „Najpierw był koncert w Trójce, miałem z nimi zagrać dwa, trzy numery. Oniemiałem. Zobaczyłem nowego Franka Zappę i nie wiedziałem, czy to jakiś żart, czy co? Orkiestra szaleje, on cały czas mówi do ludzi” – wspominał w rozmowie z Onetem. „Później dostaliśmy zaproszenie od Artura Rojka, żeby na OFF Festiwalu zagrać całą płytę. Trochę to trwało, bo trzeba było dograć terminy, ale w końcu się udało. Pojechałem przerażony na ten OFF, bo nagle trzeba zagrać starą płytę, chociaż nową, ale jednak starszą od mojego starego repertuaru. Nie mogłem zagrać największych przebojów. Moja córka przyjechała z mężem z Wielkiej Brytanii, bo chciała zobaczyć, jak to jest u nas na festiwalu. Bałem się, czy w ogóle ludzie przyjdą. Zagraliśmy, były brawa, bis. Zabawa po prostu. Wtedy odzyskałem zaufanie do publiczności i do siebie jednocześnie”. I chociaż w rozmowach z dziennikarzami zawsze podkreślał, że ma ogromny dystans do tego dość niespodziewanego „renesansu popularności” widać było, że niezwykle go to cieszy. „Ze mną jest tak, że po czterdziestu latach popularności zaczynam robić karierę nową płytą, która ma już czterdzieści lat” – skwitował po gali wręczenia Fryderyków, po której wrócił do domu z dwiema statuetkami.
Odyseja polskiej muzyki rozrywkowej
„1976: A Space Odyssey” jest płytą wyjątkową pod wieloma względami: jest perfekcyjna i inspirująca pod względem muzycznym, wzruszająca i, najzwyczajniej w świecie, bardzo wpadająca w ucho. Okazało się też, że posiada również tę niezwykłą właściwość – polegającą na nienachalnym, autentycznym łączeniu miłośników odmiennych gatunków muzycznych i pokoleń różnych od siebie pod każdym chyba względem. „Chłopaki wyciągnęli tę moją płytę sprzed 40 lat i powiedzieli, że będzie ekstra” – mówił Wodecki podczas Openera w 2016 roku. „I faktycznie stało się ekstra”.
Komentarze (0)